Spaleni słońcem

Wartość "Pod opieką…" polega również na tym, że od pokazanych w nich praktyk nie da się tak po prostu zdystansować i uznać, że występują wyłącznie w chorym świecie Kim Dzong Una. Niejako
W Korei Północnej bez zmian. Niemal 30 lat po słynnej "Defiladzieoglądamy kolejny film obnażający mechanizmy działania groteskowego reżimu. Dokument Witalija Manskiego – zasłużenie triumfujący na tegorocznym Millennium Docs Against Gravity – to jednak znacznie więcej niż tylko post scriptum do tamtego arcydzieła. Rosyjski reżyser umiejętnie wprowadza do "Pod opieką Wiecznego Słońca" warstwę autotematyczną, która każe spoglądać na koreańską rzeczywistość jako przestrzeń rodem z filmu klasy B.

   

Dokument Manskiego zawdzięcza oryginalność genialnemu w swej prostocie fortelowi. Reżyser przekonał władze Korei, że planuje realizację idyllicznego dokumentu o tamtejszej codzienności. Kamera, choć pozornie posłuszna tym zamierzeniom, pracuje jednak w ukryciu i w ten sposób dostrzega rzeczy, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. Manski skupia się na ukazaniu roli agentów koreańskiej służby bezpieczeństwa poddających bohaterów filmu nieustannej kontroli między ujęciami. Przedstawiciele władzy instruują swoich podopiecznych – uchodzących za przedstawicieli typowej koreańskiej rodziny – że propagandowe slogany wygłaszają niedostatecznie przekonująco i uśmiechają się do kamery nie dość promiennie. Ingerencję z zewnątrz widać także w scenach zbiorowych. Jedną wielką manipulacją okazuje się spotkanie weterana wojennego z dziećmi, które zostały wcześniej poinstruowane, jakie zdać mu pytania i jak reagować na odpowiedzi. Wrażenie sterowanego z zewnątrz spektaklu sprawia nawet odbywana co rano na ulicach Pjongjangu powszechna gimnastyka.

W momentach tych widać doskonale, że towarzyszący ekipie funkcjonariusze reżimu przejmują funkcję nieformalnych reżyserów rzeczywistości, którą konstruują wedle własnych, niemiłosiernie kiczowatych gustów. Ukazujące ten proces "Pod opieką…" przypomina głośną "Scenę zbrodni" Joshui Oppenheimera. W tamtym filmie wspierani przez reżim bohaterowie również zacierali granice między prawdą a fikcją za sprawą tandetnej propagandy. Zarówno Oppenheimer, jak i Manski udowadniają, że w zindoktrynowanych do cna społeczeństwach fabrykowane przez władze i jej stronników niedorzeczności są traktowane jako automatycznie obowiązujące. Dzięki temu, choć ukazywane na ekranie praktyki wydają się w pierwszej chwili zabawne, śmiech więźnie w gardle i ostatecznie ustępuje miejsca przerażeniu.



Wartość "Pod opieką…" polega również na tym, że od pokazanych w nich praktyk nie da się tak po prostu zdystansować i uznać, że występują wyłącznie w chorym świecie Kim Dzong Una. Niejako mimochodem Manski demaskuje uniwersalne mechanizmy manipulowania zbiorowością, której członkom na różne sposoby odbiera się zdolność samodzielnego myślenia. Podczas oglądania "Pod opieką…" można przypomnieć sobie choćby rewelacyjną "Wideokrację". Film Erika Gandiniego pokazuje, jak bogate i dojrzałe włoskie społeczeństwo dało się uwieść Silvio Berlusconiemu używającemu mediów do stworzenia własnej wersji rzeczywistości. Gdy magnat medialny przeistoczył się w polityka, poddani praniu mózgu mieszkańcy Italii masowo poparli go w wyborach i wynieśli do władzy.

W dobie ogarniającej świat populistycznej gorączki "Wideokracja" i "Pod opieką…" powinny zadziałać jak swoiste memento. Kolejne Wieczne Słońca – takie jak  Trump, Farage czy Le Pen – świecą na naszych oczach coraz bardziej intensywnie. Warto schronić się przed ich działaniem, póki jeszcze nie jest za późno.
1 10
Moja ocena:
7
Krytyk filmowy, dziennikarz. Współgospodarz programu "Weekendowy Magazyn Filmowy" w TVP 1, autor nominowanego do nagrody PISF-u bloga "Cinema Enchante". Od znanej polskiej reżyserki usłyszał o sobie:... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones