Recenzja filmu

Oldboy. Zemsta jest cierpliwa (2013)
Spike Lee
Josh Brolin
Elizabeth Olsen

Spike, why? For money?!?

Wydany w 2003 r. "Oldboy" autentycznie szokował, zarówno dosadną treścią, jak i bezkompromisową formą. Ze względu na azjatyckie korzenie i orientalny posmak wspomniany film szczególnie mocno
Wydany w 2003 r. "Oldboy" autentycznie szokował, zarówno dosadną treścią, jak i bezkompromisową formą. Ze względu na azjatyckie korzenie i orientalny posmak wspomniany film szczególnie mocno odciskał swe piętno na widzach europejskich i amerykańskich, nieprzyzwyczajonych do kina tak odmiennego kulturowo. Opowieść o mężczyźnie więzionym przez bagatela 15 lat w ciasnym pokoju, otrzymującym w końcu szansę na dokonanie zemsty, stanowiła niesamowite połączenie brutalności i stopniowo rozwijającego się dramatyzmu, znajdującego swe ujście w mocarnej końcówce na długo zostawiającej głęboki ślad w pamięci widza.

Patrząc przez pryzmat jakości azjatyckiego "Oldboya", decyzja Hollywood o stworzeniu remake'u filmu Chan-wook Parka mocno dziwiła. Oryginał, pomimo tylu lat na karku, dzięki historii i dobrej reżyserii, trzyma się świetnie po dziś dzień, zaś próba ponownego wynalezienia koła ma tyle logiki, co wykonywanie skomplikowanych równań matematycznych na liczydle. Nawet wieści o zaangażowaniu w projekt Spike'a Lee (utytułowany czarnoskóry reżyser) oraz Willa Smitha (zastąpionego później przez Brolina) nie nastrajały optymizmem, zaś pogłoski o wykastrowaniu nowego "Oldboya" ze słynnej sceny użycia młotka w korytarzu pełnym oprychów niemalże stawiały krzyżyk na ponownym podejściu do tematu. Koniec końców, remake trafił w końcu na duży ekran, zbierając miażdżące recenzję od zagranicznych krytyków. Czyżby pesymistyczne prognozy sprawdziły się niczym sandały w lato?

Joe Doucett (Josh Brolin) jest typowym nadętym i pewnym siebie bufonem, który bynajmniej nie wylewa za kołnierz. Mężczyzna pracuje jako reklamodawca, jednak ze względu na problemy alkoholowe jego firma traci pozycję na rynku. Po kolejnym zawalonym zleceniu, Joe idzie w tan, kończąc w pokoju z damą lekkich obyczajów. Oszołomiony procentami Doucett nie zdaje sobie jeszcze sprawy, iż ciasna klitka stanowić będzie jego mieszkanie przez najbliższe 20 lat... Gdy Joemu udaje mu się w końcu wydostać na wolność, pragnie dorwać człowieka, który z niewiadomych przyczyn zniszczył mu życie. Jak się ma okazać, cała misternie uknuta intryga sięga znacznie głębiej niż by się mogło wydawać, zaś rozwiązanie zagadki stanowić będzie brutalne rozliczenie z przeszłością...

Ze szczerego serca jestem w stanie napisać, iż podjąłem wszelkie środki zapobiegawcze, by podejść do seansu z najnowszym filmem Spike'a Lee z najlepszym możliwym nastawieniem. Świadomie postanowiłem nie odświeżać sobie wspomnień związanych z oryginalnym "Oldboyem", którego oglądałem dobre 10 lat temu na wysłużonej kasecie VHS wypożyczonej z upadłej niedawno sieci wypożyczalni (stare, dobre czasy...). Starałem się również puścić koło uszu opinie recenzentów mieszające z błotem remake, licząc na dobrą rękę czarnoskórego reżysera. Niestety, pomimo dołożonych starań, seansu z nową odsłoną "Oldboya" nie jestem w stanie zaliczyć do udanych, dziękując jednocześnie w duchu za darmowe wejściówki na pokaz przedpremierowy. Ale zacznijmy od początku...

Oczywiście, jak można było się domyślać, scenarzyści amerykańskiej wersji filmu postanowili wprowadzić mniej lub bardziej subtelne zmiany do wysłużonej historii, oferując swoistą wariację na temat azjatyckiego oryginału. Pierwsza modyfikacja obejmuję kluczową kwestię – bohater więziony jest o 5 lat dłużej... żart. Tak naprawdę większość scenariuszowych przeróbek wyszła filmowi na gorsze, w dodatku poprzez zmianę środowiska ze wschodniego na typowo amerykańskie niektóre rozwiązania fabularne cuchną kiczem na kilometr. Doucett zabawiający się sam ze sobą podczas oglądania programu fitnessowego czy zaprzyjaźniający się z myszką to tylko niektóre motywy zrealizowane zbyt topornie, bez odpowiedniego wyczucia. W dodatku wersja Spike'a Lee, pomimo paru mocnych scen, straciła na dosadnej brutalności obecnej w pierwowzorze (zapomnijcie o amputacji języka, przynajmniej w znanej dotychczas formie). Niejako na "osłodę" mamy jednak sekwencję tortur jednego z oprawców przy pomocy soli kuchennej (robi wrażenie!) czy niesławną już sekwencję walki głównego bohatera z watahą wrogów, w której to Joe robi słuszny użytek zarówno z młotka jak i własnych przeszczepów, zaś kamera rejestruje akcję w jednym, ok. 2 minutowym i płynnym ujęciu. Niestety, wspomniane perełki to ledwie jasne punkty w zalewie przeciętności, nie ratujące nowego "Oldboya" przed porażką. Ciekawie wypada jeszcze motyw społecznego odszczepienia Doucetta, który po tak długim okresie odcięcia od świata zewnętrznego nie jest w stanie sprawnie posługiwać się telefonem, o dobrodziejstwie Google'a dowiadując się zaś od starego znajomego. Również jest to jednak ledwie drobnostka, mało kto zaś zwróci uwagę na takie szczegóły jak choćby sposób w jaki Joe pisze na klawiaturze (ślamazarne uderzanie w kolejne klawisze)...

Zwieńczenie zemsty dokonanej przez zdesperowanego Dae-su Oh było na tyle zaskakujące, iż zostawało w pamięci na długie lata. Niestety, dla osób mających wcześniej do czynienia z protoplastą, twist fabularny w nowym "Oldboyu" nie stanowić będzie żadnego zaskoczenia, w związku z czym film Spike'a Lee automatycznie odarty zostaje z jednego ze swoich największych potencjalnych atutów. Owszem, końcówka została lekko zmodyfikowana względem oryginału, niemniej bez elementu zaskoczenia traci na swej sile. Lekko zdumieć może jedynie końcowy wybór Joego, który niejako zatacza w ten sposób koło, jednak reszta na fanach pierwowzoru nie zrobi większego wrażenia.

O ile sam skrypt został położony przez ograniczoną, choć dziwnie wybiórczą, brutalność, kiczowate sceny i zmiany na minus, o tyle pod względem czysto reżyserskim i aktorskim nowy "Oldboy" wychodzi obronną ręką. Spike Lee stara się jak może, stosując na planie ujęcia z kamery zawieszonej nad głową bohatera, sunącej za poruszającą się postacią; jest też parę scen zrealizowanych w zacinającym deszczu, budujących klimat; w końcu udało się również wcisnąć opisywaną sekwencję walki niczym z gry komputerowej; jednak wspomniane zabiegi nie ratują ciągnącego się w nieskończoność filmu. Dobre role Brolina (zwłaszcza, gdy jego postać kończy we własnych wymiocinach po kolejnym upojeniu alkoholowym) i Olsen równoważą specyficzny występ Sharlto Copleya (znany z "Dystryktu 9"), który mocno przedobrzył swoją kreację. W konsekwencji odgrywany przezeń "Nieznajomy" trąci groteską i kiczem, psując również odbiór całej opowieści i dramatycznego finału. Ku pokrzepieniu serc widzów Samuel L. Jackson ciekawie ubarwił drugi plan, po raz n-ty zmieniając wizerunek. Tym razem czarnoskóry aktor zdecydował się na image zakapiora z blond irokezem ubranego w czerwony płaszcz, klnącego niczym szewc (jak zwykle zresztą...). Mała rzecz, a cieszy.

Oglądając nowego "Oldboya", na usta widza bezustannie ciśnie się jedno pytanie: "po co to wszystko?" Jaki sens ma realizacja podobnego pomysłu w znacznie gorszej formie, po amerykańsku, bez kulturowego bagażu dodającego nietypowego smaku równie nietypowej opowieści o zemście? Czy umiejscowienie akcji we współczesnych realiach i wyposażenie bohatera w nowoczesną komórkę warte były tworzenia remake'u pozycji, która idealnie broni się naście lat po premierze? Tak pokaźna ilość zagwostek dotyczących odświeżenia kultowego tytułu ma jedno, prozaiczne wytłumaczenie w postaci chęci wyciśnięcia dodatkowych dolarów z kieszeni kinomanów. Być może Spike Lee naprawdę wierzył, ze jest w stanie zaoferować film co najmniej dotrzymujący kroku oryginałowi, jednak dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Pomimo lekkich modyfikacji w scenariuszu, zmiany klimatu i unowocześnienia opowieści, całość wypada o parę klas gorzej od niezapomnianego dzieła Chan-wook Parka. Za darmo można się wybrać, aczkolwiek wydawanie pieniędzy na rozczarowującą powtórkę z rozrywki mija się z celem. Lepiej (ponownie) wypożyczyć pierwowzór, a wyjdzie i taniej, i ciekawiej. Zemsta może i jest cierpliwa, jednak widz niekoniecznie.

Ogółem: 5=/10

W telegraficznym skrócie: remake kultowego "Oldboya" to piąta woda po kisielu; jeśli już wprowadzono jakieś zmiany, to tylko na gorsze; odarcie z azjatyckiej otoczki obnażyło wszelkie słabości scenariusza; na plus sekwencja z młotkiem, tortury solą i niezłe aktorstwo (poza Copleyem, który nieco "położył" rolę); dla osób zaznajomionych z oryginałem, nowy "Oldboy" nosi znamiona profanacji.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Nie jestem zwolennikiem amerykańskich remake'ów azjatyckich hitów. Skoro jakaś produkcja zdobyła sobie... czytaj więcej
Zasadność kręcenia remake’u jakiegokolwiek filmu często budzi wątpliwości i nie są one bezpodstawne. Z... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones