Spirala śmierci

Stary człowiek na szpitalnym łóżku. Umiera lekarz, który wie wszystko, co wie medycyna, o umieraniu i chorobie, o bólu i o środkach przeciwbólowych. On ma władzę nad swoją śmiercią, bo w teczce
Stary człowiek na szpitalnym łóżku. Umiera lekarz, który wie wszystko, co wie medycyna, o umieraniu i chorobie, o bólu i o środkach przeciwbólowych. On ma władzę nad swoją śmiercią, bo w teczce pod łóżkiem zgromadził dawkę wystarczającą do radykalnego przyśpieszenia podróży na tamten brzeg. I nagle, już wyprawiwszy się tam, zawraca, aby pokonać inną barierę - zawierzenia Nieznanemu. W tym samym czasie młody człowiek pokonuje inną drogę - przemiany pełnego kompleksów i zahamowań zakochania w duchowy i fizyczny związek serio. Staje się mężczyzną gotowym być mężem i ojcem. Lekarz zmarnował swoje życie rodzinne. Samotny, rozwiedziony, bezdzietny, brnie przez chorobę jak raniony odyniec. I nagle, na krawędzi śmierci ma przy sobie "dzieci". Czy kupił sobie młodych za klucze do mieszkania? Czy naznaczony już śmiercią potrafił skruszyć skorupę oschłości? Te sceny i zawarte w nich pytania to tylko próbka materii, z której utkał Krzysztof Zanussi swój nowy film. "Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową" to film osobliwy, nawet na tle reszty twórczości autora "Iluminacji", który przecież nieraz potrafił zaskoczyć kinową publiczność. Sam tytuł, okropnie "nierynkowy", jest sygnałem, że mamy do czynienia z czymś nowym. Komentatorzy podkreślają wprawdzie związki tego filmu z debiutancką "Śmiercią prowincjała", ze "Spiralą", ważniejsze jednak chyba jest to, co nowe, od tego, co pozostaje naturalną kontynuacją stylu, problematyki, metody twórczej. A nowa jest w równym stopniu sytuacja, jak i odpowiedź, jaką daje tej sytuacji reżyser. Wielokanałowa oferta telewizji, upowszechnienie wideo, inwazja DVD, gier telewizyjnych, Internetu, a także spadek czytelnictwa książek - to wszystko czynniki sprawiające, że spada liczba ludzi, którzy chcą poprzez kulturę docierać do przestrzeni duchowej, przestrzeni wielkich pytań. A jeszcze drastyczniej maleje populacja tych, którzy wierzą, że to właśnie kino może ich w tę przestrzeń wprowadzić. Zanussi nie ignoruje tej sytuacji, ale pokazuje zarazem, że nie chce się do niej dostosować. Nakręcił film "Życie jako śmiertelna choroba..." tak, aby stworzyć nową publiczność swoim filmom. Na widowni spotkają się zapewne widzowie pamiętający "Strukturę kryształu" i "Barwy ochronne" z tymi, którzy lubią w TV "Opowieści weekendowe", z publicznością "Faustyny", z czytelnikami esejów i widzami teatralnymi. Przyjdą, ale czy się nie zawiodą? Zawiodą się oczywiście. Muszą. Film o umieraniu i nawróceniu nie gwarantuje bowiem nieśmiertelności, nie jest przepustką do Królestwa Niebieskiego. Ludzie oglądają ten film z uwagą, z napięciem, z nadzieją, a potem mają setki zarzutów. Powszechność śmierci jest banalna, ale dla każdego jest też jego osobistym, istotnym problemem. Nie sposób więc, mówiąc o śmierci, uciec od banalności, przeniknąć w najgłębszą prywatność lęków i nadziei. Ale Zanussi próbuje. Powiada się: "Jak spaść, to z wysokiego konia". Zanussi, jeden z dzielniejszych kawalerzystów wśród naszych reżyserów, postanowił tym razem spadać nie z konia, ale z nieba. Czy spadł? Nie raz. Tak czy owak próbował z widzami szybować wysoko - i tę wysokość lotu widzowie mają wliczoną w cenę biletu. Widziałem ten film dwa razy - na pokazie w wytwórni filmowej i w domu na wideo, w rodzinno-przyjacielskim gronie. Pierwszy pokaz odebrałem źle. Nie dziwię się, bo sam właśnie opuściłem szpital. Drugi - ucieszył mnie dyskusją, jaka się wywiązała. Pomyślałem sobie, że o taką właśnie rozmowę chodziło reżyserowi. O to, aby mówić serio o życiu i pytać, co po życiu, aby kłócić się o cuda, znaki, sens miłości ujawniany przez śmierć i sens śmierci oświetlany przez miłość. Aby o to pokłócić się mocno, zanim zacznie się rozprawiać o kompozycji scenariusza (fatalnej!) i o aktorstwie Zapasiewicza (fantastycznym!). Czy wobec tych "rozmów istotnych" jest więc sens, aby dowodzić, że wstępna, kostiumowa i historyczna część filmu to niepasujący do reszty "komiksowy" kawałek, za długi, zbyt powierzchowny, ilustracyjny? Czy mamy powód, aby się żalić, że aktorstwo "młodych" - Pawła Okraski i Moniki Krzywkowskiej - nie dorównuje wirtuozerii Zapasiewicza? Czy żałować, że reżyser dał operatorowi i kompozytorowi - mistrzom w swoim fachu - za mało miejsca. To ważne zarzuty, ale jakoś szkoda mi miejsca na ich roztrząsanie. Znajdą się pewnie liczni krytycy, którzy walić będą z cięższej artylerii. A mnie podobają się szczególnie te pytania, te ukryte w pytaniach głębie. "Piekło to inni" - twierdzili egzystencjaliści. "Niebo to inni" parafrazuje ten slogan Janina Ochojska w tytule książki o swym życiu. Nowy film Zanussiego podejmuje, pogłębia ten dylemat. Dla naznaczonego chorobą lekarza śmiercią i piekłem okazuje się zwierzchnik i kolega, cyniczny, gładki oportunista, śmiercią i piekłem okazuje się także uwikłana w nowy związek i w "robienie" pieniędzy była żona. To oni są ciemnością, która zasnuwa wiele scen filmu jako tło dla świateł przychodzących z innej strony. Film dostał Świętego Jerzego, główną nagrodę na festiwalu w Moskwie. Wiele bym dał za zapis dyskusji jurorów nad tą decyzją, za możliwość posłuchania rozmów moskiewskich widzów. Widownia posttotalitarnego Wschodu będzie miała daleką drogę od pewności siebie "Cyrulika syberyjskiego" do takich pytań, jakie niosą nowe filmy Krzysztofa Zanussiego i Agnieszki Holland.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Już sam tytuł filmu pozwala nam przypuszczać, że Krzysztof Zanussi znów jest w świetnej formie i możemy... czytaj więcej
Krzysztof Zanussi to czołowy przedstawiciel tzw. "kina moralnego niepokoju". W "Życiu..." gigant... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones