Recenzja wyd. DVD filmu

T2: Trainspotting (2017)
Danny Boyle
Ewan McGregor
Ewen Bremner

Spotkanie po latach

Jestem skłonny uznać, iż "T2" to kontynuacja zrobiona nieco "na siłę", tym niemniej wyraźnie widać, iż Danny Boyle starał się oddać hołd swojemu poprzedniemu dziełu, podchodząc z szacunkiem do
Pamiętam jak wczoraj jakie wrażenie wywarł na widzach skromniutki film "Trainspotting" podczas swojej premiery w 1996 r. Oparta na kanwie bestsellerowej powieści historia o grupie narkomanów z miejsca stała się przebojem, częściowo kształtując ówczesne pokolenie kinomanów. Słynne hasła głoszone przez bohaterów odbijały się szerokim echem wśród odbiorców obrazu, powszechna krytyka konsumpcjonizmu już wtedy była na czasie, z kolei szalony tryb życia uskuteczniany przez protagonistów odzwierciedlał nastroje tamtej epoki. Swoje trzy grosze do sukcesu produkcji dołożył Danny Boyle, który nadał swemu dziełu niezwykłego kształtu. Dość powiedzieć, iż scena z niemowlakiem wspominana jest po dziś dzień, wciąż figurując na listach najbardziej szokujących sekwencji filmowych.



O realizacji potencjalnego sequela mówiło się w kuluarach od wielu lat. Książkowa kontynuacja o tytule "Porno" naświetlała późniejsze losy głównych bohaterów, jednak reżyser do spółki z Johnem Hodgem postanowili stworzyć własny dalszy ciąg perypetii grupy znajomych. Jeszcze przed premierą "T2" pojawiły się głosy, iż jest to nikomu niepotrzebna "dwójka". Faktycznie, z jednej strony można było sobie darować odcinanie kuponów od znanego tytułu, z drugiej zaś widz zawsze z chęcią powraca do starych, ekranowych kompanów po dekadach rozłąki. Cóż, może jakościowo "Trainspotting 2" nie powtórzy sukcesu pierwowzoru, ale pewnikiem mogło być znacznie gorzej.



Renton (Ewan McGregor) w końcu wydostał się ze szponów niszczycielskiego nałogu. Obecnie mężczyzna aktywnie ćwiczy, ma żonę oraz ciepłą posadkę. Pewnego dnia kierowany sentymentem Renton postanawia odwiedzić stare śmieci. Każdy kumpel z dawnej paczki poszedł swoją własną drogą. Aktualnie Spud (Ewen Bremner) wciąż walczy z narkotykowym problemem, Simon (Jonny Lee Miller) para się szemranymi interesami, z kolei Begbie (Robert Carlyle) nadal odsiaduje wyrok w więzieniu. Pech chce, iż Renton w wyniku nieprzewidzianych okoliczności zmuszony jest założyć biznes z dawnymi przyjaciółmi. Jakby tego było mało, z zakładu penitencjarnego ucieka żądny zemsty Begbie. Czy zdradzeni kompani będą w stanie zakopać topór wojenny i wybaczyć Rentonowi zdradę?



Niepisana zasada głosi, iż sequel wypuszczony wiele lat po realizacji protoplasty nie ma prawa się udać. Ileż to razy głośne powroty starej gwardii na ekrany kończyły się sromotną porażką kasową i artystyczną? Na szczęście owa złota reguła nie dotyczy filmu "Trainspotting 2". Owszem, jestem skłonny uznać, iż jest to kontynuacja zrobiona nieco "na siłę", tym niemniej wyraźnie widać, iż Danny Boyle starał się oddać hołd swojemu poprzedniemu dziełu, podchodząc z szacunkiem do materiału źródłowego oraz do widza.



Jednymi z największych atutów pierwszego "Trainspotting" były wprawna reżyseria i realizacja. Przez dwie dekady Pan Danny Boyle nie stracił wiele ze swojej fantazyjności, wciąż lubując się w montażowych zabawach, grze obiektywem oraz krzykliwych ujęciach. Scena otwierająca film to kolejny przykład geniuszu twórcy potrafiącego przykuć uwagę kinomana już od początkowych sekund seansu. Obraz z kamery leniwie zataczającej koło wokół bywalców siłowni biegających na bieżniach przeplatany jest migawkami z wydarzeń mających miejsce przez ostatnie lata. Tego typu zabiegi rozbudzają apetyt kinomanów, którzy liczą na więcej równie kreatywnie przedstawionych momentów fabularnych.




Niestety, po intrygującym początku obraz mocno traci na impecie w dalszej części seansu, tak pod względem reżyserskim jak i biorąc pod uwagę samą jakość skryptu. Trzeba przyznać, że z rozrzewnieniem obserwuje się bohaterów, którym może i wyraźnie przybyło lat, ale oleju w głowie już nieszczególnie. Sama siła nostalgii to jednak odrobinę za mało, by wykrzesać z odbiorcy niepohamowany entuzjazm. Pomysł z połączeniem wątków postaci dzięki biznesowej współpracy nie jest zły, mimo wszystko pod koniec filmu ma się nieodparte wrażenie, iż scenariusz odrobinę puszcza w szwach. Ot, kulminacyjny moment opowieści przypomina starożytną deus ex machinę, która ma nagle pozamykać wszystkie wątki i naprędce doprowadzić do zakończenia. W dodatku tzw. twist fabularny nie ma prawa zaskoczyć nikogo, a zwłaszcza wiernych fanów "jedynki".




Sequel wydaje się również zatracać mocarny przekaz "Trainspotting" z 1996. Słynna mantra chwaląca wolność wyboru co prawda pada w końcu z ust bohatera, lecz jest to ledwie krótka chwila niknąca w natłoku chaotycznych wydarzeń. Dodatkowo narkotykowy problem stanowiący podwaliny "jedynki" także stracił na znaczeniu. Ot, ktoś tam czasem wciągnie "kreskę", ktoś zaś zaaplikuje sobie dożylnie heroinę... Poza wizualnie odpychającą, i dzięki temu charakterystyczną, sceną z torebką foliową temat używania niedozwolonych substancji pozostaje w filmie bez większego pogłosu. Sądzę również, iż twórcy mogli byli pokusić się o lepsze zobrazowanie wpływu technologii na codzienną egzystencję wolnych duchem protagonistów. Szczególne pole do popisu dawał powrót Begbiego na wolność po latach odsiadki. Wszak zetknięcie się z dobrodziejstwem internetu po dwóch dekadach za kratkami winno stanowić nie lada rewolucję dla wykluczonego społecznie wyrzutka...



Co gorsza, im dalej w las, tym więcej drzew. Początkowa maestria Danny'ego Boyle'a szybko ulega wygaszeniu, z kolei artystyczna forma obrazu stopniowo ustępuje miejsca powolnie rozwijanej historii. Innymi słowy, im więcej pojawia się elementów fabularnych, tym mniej ekspresyjna jest strona wizualna produkcji. Wygląda to zupełnie tak, jakby pod koniec zdjęć reżyser stracił cały zapał, pragnąc jedynie dokończyć zadanie i zamknąć plan filmowy na kolejne 20 lat. Co prawda końcówkowa sekwencja w ciasnym, wysadzanym lustrzanymi kafelkami pokoiku pokazuje pazur, lecz takich zabiegów jest w finale fabuły zwyczajnie za mało.



Rick Smith odpowiedzialny za szatę muzyczną "T2" spisał się na medal. Niepokojąca i niemalże psychodeliczna muzyka automatycznie pozwala odbiorcy wskoczyć w świat wyskokowych napojów, uzależniających substancji i beztroskiego życia. Już podczas otwarcia filmu widz czuje się zatem jak w domu. Zupełnie niczym w przypadku starego małżeństwa słyszącego w radiu piosenkę, która kiedyś przygrywała zakochanej parze przy pierwszym pocałunku. Parę nut wystarczy, by człowiek odbył sentymentalną podróż do przeszłości, w której świat wydawał się być lepszy. To właśnie muzyka oraz montaż uruchamiają w kinomanie ten niezwykły mechanizm i windują ocenę sequela.



Ze starej gwardii najlepiej nieubłagany upływ czasu zniósł Ewan McGregor. Słynny już Szkot trzyma się naprawdę nieźle, w dodatku raz po raz pozwala sobie na odrobinę żywiołowości przed kamerą. Szczytem komizmu jest scena, w której Renton zmuszony jest na poczekaniu wymyślić piosenkę; równie energicznie wypada sekwencja ucieczki przed "oprychem". Po prawdzie aktorzy wydają się być odrobinę przygaszeni i pozbawieni młodzieńczego zapału, ale paradoksalnie działa to na korzyść filmu. Bohaterowie "Trainspotting" bowiem postarzali się wraz z artystami ich odgrywającymi, co podkreślają rozsiane po filmie retrospekcje. To wszystko z kolei uzmysławia nam brutalną prawdę obwieszczającą, iż z postępującym wiekiem nie wygrał do tej pory nikt.



Ogólnie rzecz biorąc, "Trainspotting 2" umiarkowanie mi się spodobał. Według mnie druga część serii nie trzyma poziomu kultowego poprzednika, ale daleki również jestem od sklasyfikowania sequela jako zupełnie niepotrzebnego skoku na pieniądze. Być może nowemu filmowi Danny'ego Boyle'a zabrakło duszy i wariactwa znanego z oryginału, tym niemniej o profanacji klasyka nie ma mowy. Na pewno można było lepiej i ciekawiej poprowadzić fabułę, zapewne reżyser również powinien był mocniej dokręcić śrubę ze stroną wizualną swojego dzieła. Mimo to niejeden wielbiciel produkcji z 1996 r. stwierdzi, iż warto było czekać blisko 20 lat na kolejny rozdział filmowej opowieści. Nic, tylko wypatrywać finału trylogii w 2037 r. i trzymać kciuki za jego jakość.

Ogółem: 6/10

W telegraficznym skrócie: jak na drugą część zrealizowaną po blisko 20 latach od oryginału jest naprawdę nieźle; fabuła z początku się klei, później jednak trochę puszcza w szwach; społeczna wymowa oryginału została w dużej mierze zatracona; pod względem wirtuozerii reżyserskiej Pan Boyle prezentuje nierówny poziom; muzyka z automatu pozwala wskoczyć w świat "Trainspotting"; poważniejsi bohaterowie, poważniejszy ton i brak iskry bożej; tak czy inaczej, dla miłośników "jedynki" rzecz obowiązkowa.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Wybierz życie. Bądź uzależniony. Wybierz fikcję. Wybierz filmy. Wybierz nostalgię. Wybierz trzymanie się... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones