Recenzja filmu

Wilk z Wall Street (2013)
Martin Scorsese
Leonardo DiCaprio
Jonah Hill

Sprzedaj mi długopis

Martin Scorsese, jak żaden inny twórca w Hollywood, przez ostatnie czterdzieści lat potrafił łączyć sukcesy kasowe z artystycznymi, rąbiąc tym samy w Fabryce Snów wszystko to, co chciał i
Martin Scorsese, jak żaden inny twórca w Hollywood, przez ostatnie czterdzieści lat potrafił łączyć sukcesy kasowe z artystycznymi, rąbiąc tym samy w Fabryce Snów wszystko to, co chciał i dokładnie tak, jak chciał. Nie bacząc na opinię publiczną, poprawność polityczną i krytykę. Poprzez przemoc i wulgarność dotarł tam, gdzie nikomu się nie udało, wynosząc swoje dzieła do statusu kultu. W "Wilku z Wall Street" współtwórca amerykańskiej popkultury filmowej ostatniego półwiecza zrzuca na widza orgiastyczną bombę, która z całą pewnością wstrząśnie całą "nienaganną moralnie" częścią Fabryki Snów i stanie się kolejnym obiektem kultu.

Jordan Belfort to nazwisko, które być może każdemu kiedyś obiło się o uszy. Nietrudno o to zważywszy na fakt, iż mowa o kimś, kogo wszystkie oszustwa finansowe sięgają łącznie ponad miliarda dolarów. "Wilk z Wall Street" opowiada historię tego niezwykłego człowieka. Przykładnego Amerykanina, uczciwego męża i ojca, który zamienia się w nieustannie naćpanego, pozbawionego skrupułów finansowego rekina. Można by rzec, że film Scorsesego to kolejna amerykańska historia wielkiego zera, wielkiego sukcesu i wielkiego upadku. I tak właśnie jest, z tym jednym wyjątkiem, że reżyser przeobraził ten klasyczny szablon w sposób, jakiego dotąd na ekranie nie widziano.

Leonardo DiCaprio wcielający się w tytułowego wilka faktycznie przechodzi tak schematyczną (również w filmach Scorsesego) drogę. Poznajemy Jordana jako zwykłego, szarego obywatela. Dobrze wychowanego, kochającego żonę, stroniącego od używek i nienagannego moralnie. Przeciętniaka, jak każdy. I jak każdy Jordan ma banalne marzenie rodem z amerykańskiego snu – zostać milionerem. Nic prostszego! Na swojej drodze do upragnionej fortuny spotyka Marka Hanna (Matthew McConaughey) – który wskazuje Jordanowi kilka prostych zasad, które pozwolą mu przetrwać (np. częsta masturbacja), a w efekcie spełnić amerykański sen.

Dalsza akcja filmu to kolejne ścieżki, jakie musi przejść zero, aby stać się wszystkim i kolejne ścieżki… Świat, który pokazuje Scorsese to raj, do którego każdy chciałby trafić. Czyż nie takim rajem są Stany Zjednoczone – kraj możliwości? Pozbawiony wszelkiej moralności, biedy, kontrastu ze światem "przeciętności", poprawności politycznej i zahamowań. Rozpustny, pełen przepychu, brutalności i perwersji. To nie seks, to dymanie do upadłego! To nie zażywanie narkotyków, tylko ćpanie do utraty przytomności! To nie wzbogacanie się, tylko zielone, dolarowe orgie! To Świat odrealniony, niepoważny w swojej tragedii, śmieszny w swoim dramacie. Chwilami oglądamy na ekranie sceny żywcem wyjęte z Monty Pythona, a przecież w grę wchodzi życie bohaterów. Tak właśnie wygląda Świat elitarny, "tych wielkich". W którym przeciętność jest żałosna, a uczciwość śmieszna. Tak surrealistycznie idealny.

Jordan kreuje go sam od fundamentów. Tworzy imperium bezwzględnych, gotowych sprzedać własne matki brokerów. I chociaż "w końcu trzeba będzie wypić piwo, które się nawarzyło", co komunikuje mu ojciec, to czy gra nie jest warta świeczki? W życiu bez granic, kiedy można wszystko, prócz zatrzymania się, to naprawdę się liczy? Przecież spełnia się amerykański sen, o którym marzy każdy dookoła. Scorsese nie osądza i nie gloryfikuje, tylko pokazuje i pyta czy jest się wstanie to usprawiedliwić? Tą nieosiągalną utopię, która w imię bycia wielkim poświęci wszystko, i która w końcu musi skonfrontować się z rzeczywistością, z "dobrem". Ale czym jest dobro w porównaniu z wyzbyciem się przeciętności?

Scorsese popisał się nie tylko mistrzostwem narracyjnym, ale także tym w prowadzeniu aktorów absolutnie każdego planu (zresztą, jak zawsze). Leonardo DiCaprio, który wystąpił u twórcy "Hugo", już po raz piąty czuje się w roli Belforta, jak w najlepiej skrojonym garniturze. Swoją brawurą i wszechstronnością przykuwa do ekranu przez całe trzy godziny seansu. Od klasycznego uwodzicielskiego amanta, po desperata, któremu ilości kokainy na twarzy mógłby gratulować sam Tony Montana. W każdej sekwencji, scenie i ujęciu DiCaprio jest po prostu genialny! Równie świetnie Wypada Jonah Hill, który powiela wszystkie komediowe atuty, doprowadzając je do perfekcji, grająca żonę Jordana Margot Robbie, jak i cała jego krwiożercza, brokerska wataha. Nawet Matthew McConaughey pojawiający się zaledwie na kilka minut stworzył epizodyczną perełkę, a na uznanie zasługują nawet statyści.

Nie sposób również nie zauważyć dokonania Terence Wintera. Autor "Rodziny Soprano" i "Zakazanego Imperium" skroił bowiem jeden z najlepszych adaptowanych tekstów ostatnich lat. Ociekające wulgaryzmami dialogi są ironiczne, inteligentne i zabawne. Zarówno w scenach obyczajowego dramatu, jak i niezrównoważonych, seksualno-narkotykowych orgii. Niczego nie ma tu w nadmiarze, niczego nie brakuje. Każda postać żyje własnym życiem, własnymi motywacjami, tworząc swoją historię.

To jednak nie DiCaprio i nie Jordan Belfort są największymi wilkami. Jest nim sam Martin Scorsese, który formą i treścią daje "kopa", na jakiego nie zdobyłby się nikt inny. W "Wilku z Wall Street" kontynuuje to, co pokazał w "Taksówkarzu", "Wściekłym byku" czy "Chłopcach z ferajny". Amerykański sen, którym każdy chciałby się zadławić, ale znajduje się w sytuacji identycznej jak Jordan, gdy żona karze go za kolejne wybryki, oznajmiając: "bez dotykania". Dzięki Scorsesemu możemy dotknąć tego snu, jego rozkoszy. Poczuć jaki jest. Niepoprawny politycznie, wulgarny,  perwersyjny i przesycony. "Zawsze chciałem być gangsterem" mówi Henry Hill. "Każdy normalny człowiek chce się wzbogacić" wygłasza Jordan Belfort. Scorsese podaje nam na tacy tę słodką sodomę, pytając, czy jej nie rozgrzeszamy?

"Wilk z Wall Street" to podróż do krainy rozpusty, której przewodnikiem jest jej Król, Idol, Wilk. Nie pozostaje więc nic innego, jak dać się ponieść tej filmowej orgii i zastanowić, czy potrafię sprzedać długopis.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Filmowy Jordan Belfort był idealistą. Wierzył, że poczet maklerów sprzyja rozwojowi gospodarki i że są... czytaj więcej
Więcej, więcej, więcej – to wciąż za mało. To motto znajduje w najnowszym filmie Martina Scorsese bardzo... czytaj więcej
W ciągu ostatniej dekady Martin Scorsese próbował swoich sił w różnych gatunkach filmowych. Słynny... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones