Syndrom Jacka Sparrowa

Przed wejściem do kin poprzedniej części obejrzałem wszystkie ogólnodostępne wówczas zwiastuny, co pozbawiło mnie nieco radości w trakcie seansu, tym bardziej, że "Skrzynia Umarlaka" to komedia i
Przed wejściem do kin poprzedniej części obejrzałem wszystkie ogólnodostępne wówczas zwiastuny, co pozbawiło mnie nieco radości w trakcie seansu, tym bardziej, że "Skrzynia Umarlaka" to komedia i zarazem parodia. Tym razem postanowiłam wykazać się niezłomną, wręcz żelazną wolą i przed trzecią częścią nie zobaczyłam nawet minuty z zapowiedzi filmu, czym zaskoczyłam samą siebie i znajomych, którzy doskonale znają mój sentyment do "Piratów". Sądzę, że Johnny, czy też kapitan Jack, byłby ze mnie dumny. Ahoj! Dobre czasy, w których piraci królowali na wszystkich morzach świata, powoli dobiegają końca. Will Turner i Elizabeth Swann łączą siły ze swym dotychczasowym wrogiem Barbossą, aby uratować kapitana Jacka Sparrowa oraz Billy'ego Turnera z rąk okrutnego Davy Jonesa. Wszyscy udają się w podróż na Daleki Wschód, a dokładnie do Singapuru, gdzie mają nadzieję na wydobycie ze skarbca Sao Fenga tajemniczych map, które pomogą im dotrzeć do skrytki Davy'ego Jonesa. Will pragnie odzyskać i przejąc kontrolę nad Czarną Perłą, która jako jedyna jest w stanie doścignąć Latającego Holendra. Tymczasem Jones musi wykonywać wszystkie rozkazy bezlitosnego lorda Cutlera Becketta, w którego posiadaniu znajduje się wciąż bijące serce Davy'ego. Beckett planuje raz na zawsze oczyścić morza z piratów, dlatego stara się przekupić kogo się da, aby ten zdradził mu, gdzie znajduje się legendarna kryjówka morskich wilków, czyli wyspa Shipwreck. To tam zbiera się zgromadzenie piratów zwane Brethren Court i podejmuje decyzje ważne dla całego świata. Przeznaczenie nieubłaganie zdaje się dosięgać głównych bohaterów, którzy mimo wszystko chcą wyjść cało z tej przygody, dlatego udają się na tereny dotychczas nie zaznaczone na żadnej mapie. Witamy na Krańcu Świata... Nie będę zaprzeczać, że z utęsknieniem wyczekiwałam tego filmu, gdyż przypadła mi do gustu teoria o życiu piratów. Dlaczego tak bardzo polubiłam piratów? Cenię ich wolność, swobodę, brak zobowiązań i samowystarczalność. W szarej codzienności coś takiego nie jest możliwe, dlatego chociaż na filmie można puścić wodze fantazji. Choć już część druga miała spore niedociągnięcia w scenariuszu i bardzo szybkie tempo akcji, to jednak niezaprzeczalnie zapewniła widowni świetną rozrywkę. Wówczas miałam wrażenie, że na ekranie dzieje się bardzo dużo i że (tutaj cytat z mojej recenzji) "można się w tym wszystkim nieco pogubić". Twórcy dokonali jednak rzeczy niemożliwej: film numer trzy jest jeszcze bardziej zagmatwany! Poznajemy sposób bycia piratem i utrzymania się na powierzchni za wszelką cenę. Skutecznym sposobem na przetrwanie jest oszukiwanie własnych kamratów, ciągłe zmienianie sojuszników, intryga i zdrada, choć w tym przestępczym półświatku nikt nie określa tego w tak drastyczny sposób. Po prostu: każdy w pewnym momencie staje przed trudną decyzją: zginąć lub uczynić coś niegodziwego. Tajemniczość, niejednoznaczność, dwulicowość, egoizm, brak zaufana do kamratów - oto klucz do sukcesu! Sojusz dla każdego oznacza coś innego, gdyż ma zupełnie inne plany niż pozostali. Mimo niespodziewanych zmian frontów bohaterzy szybko dostosowują się do nowej sytuacji i starają się zagrać jak najlepszymi kartami, aby "uszczknąć" coś dla siebie. Co ciekawe, w każdej części ktoś inny gra rolę tego "złego": najpierw był to Barbossa, później Davy Jones, teraz Beckett. Zresztą, w tej części wszyscy są zagrożeni: piraci muszą się zjednoczyć w wielkiego obliczu niebezpieczeństwa i despotycznych planów jednego osobnika z Kampanii Wschodnioindyjskiej. Jeśli chodzi o grę aktorską, to na pierwszym miejscu jest oczywiście Johnny Depp i jego alter ego, czyli kapitan Jack Sparrow. Czasami łapię się na tym, że zbytnio identyfikuję ich obu ze sobą, ale to dlatego, iż nigdy nie przypuszczałam, że można tak wiarygodnie zagrać i podbić w ten sposób serca milionów na całym świecie. Tym razem Sparrow walczy z pierwszymi oznakami lekkiej paranoi, miewa halucynacje i mówi sam do siebie. Jego osobowość jest tak złożona, że przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji musi się spierać z armią wyimaginowanych sobowtórów. Czasami miałam jednak wrażenie, jakby scenarzyści wypili zbyt dużo rumu, zwłaszcza gdy widziałam te małe Sparrowy na ramieniu właściwego Jacka... W tym roku przypadkiem zawitałam do Zakopanego i miała tam miejsce zabawna scena. Środkiem ulicy szedł sobie baca z długimi włosami i coś głośno krzyczał do swojej owieczki. Znajdująca się w pobliżu młodzież zareagowała okrzykami: "Jack Sparrow idzie!". Trzeba przyznać, że istnieje już pewien określony schemat zachowania, swego rodzaju syndrom, który nieodłącznie kojarzony jest właśnie z tą postacią. Nie byłoby tak, gdyby nie talent Johnny'ego Deppa. W każdym filmie gra on zupełnie inaczej, tylko ogniki w jego oczach pozostają wciąż te same. Uważam, że "Piraci z Karaibów" nie odnieśliby takiego spektakularnego sukcesu, gdyby nie on i niepokojąco fascynujący Sparrow w jego wykonaniu. W trzeciej części cały czas chce on raz na zawsze pozbyć się długu, który zaciągnął u Davy Jonesa i bynajmniej nie ma zamiaru go w żaden sposób spłacać. Zaczyna się zastanawiać, jak wyglądałoby jego życie, gdyby pozostał jedynym i nieśmiertelnym piratem na świecie, po wszystkie czasy... Orlando Bloom utrzymał się na poziomie swojej roli z drugiej części, choć tym razem pozwolono mu nosić nieco bardziej "pirackie" stroje. Bez zachwytu, ale jest w miarę ok. Gra on osobę rozdartą między przywiązaniem do ojca, a miłością do ukochanej kobiety. Jeśli chodzi o Keirę Knightley... W trakcie seansu myślałam, że kogoś zaatakuję ze złości: jak można uczynić z niej króla piratów! Jest ona jeszcze bardziej denerwująca, niż w poprzednich częściach i moim zdaniem wcale nie nadaje się do roli piratki-wojowniczki, raczej na jedną z tych pań, które w każdej części policzkują Sparrowa... Wciąż nie mogę uwierzyć w to, że jest ona traktowana jako gwiazda wielkiego formatu. Moim zdaniem świat zwrócił na nią uwagę tylko dlatego, że w "Klątwie Czarnej Perły" zagrała obok kogoś tak charakterystycznego, jak Depp. Jack Davenport ponownie przywdział mundur i niestety zgolił zarost, w którym wyglądał bardzo zawadiacko. Ten bohater usiłuje naprawić błędy z przeszłości, choć jest to równoznaczne z jego zgubą. Bill Nighy w trzeciej części już nie jest największym potworem, dlatego widzimy o wiele mniej scen z jego udziałem, choć i tak, mimo komputerowych "upiększeń", zdołał on ukazać skrytą osobowość Davy'ego Jonesa. Jego egzystencja jest skutecznie utrudniana przez przymus służenia lordowi Beckettowi: wykonywanie cudzych rozkazów nie należy do najprzyjemniejszych czynności, tym bardziej że wiążą się one chociażby z uśmierceniem swojego pupila (coś nieprawdopodobnego: martwy kraken wyglądał tak realistycznie, że aż zrobiło mi się go żal). Jones nie jest już panem i władcą mórz. Stellan Skarsgard po raz kolejny dobrze sobie poradził, stał się bardziej dramatyczny, przekonuje nawet jako ślepo posłuszna, zniewolona, odczłowieczona i działająca automatycznie "część statku". Uwagę widza przyciąga Geoffrey Rush, którego postać: Barbossa, w "Klątwie Czarnej Perły" był moim ulubionym bohaterem z numerem dwa, zaraz obok Sparrowa. Tym razem ta dwójka nie walczy ze sobą, a raczej rywalizuje o pozycję kapitana na statku, co wygląda całkiem zabawnie, zwłaszcza, że jeden z nich jest poważny, a drugi zdaje się nieco wygłupiać. Warto zauważyć, iż Barbossa wcale się nie zmienił od pierwszej części, jednak widz spogląda na niego już zupełnie innym okiem. Rush i Depp to jeden z najbardziej niezwykłych duetów ostatnich czasów, który na długo pozostaje w pamięci. Chow Yun-Fat to mój ulubiony chiński aktor, dlatego z utęsknieniem wyczekiwałam scen z jego udziałem. Nie zawiódł mnie, jednak jak zwykle zbyt szybko i ostatecznie zniknął z ekranu - odnoszę wrażenie, iż twórcy nie potrafili w pełni wykorzystać jego potencjału i postaci Sao Fenga. Całkiem ciekawie go ucharakteryzowano, co w połączeniu z jego charyzmą i świetnym głosem robi niezwykłe wrażenie. Jest on swego rodzaju chwalącym się swym bogactwem na prawo i lewo biznesmenem, który postanawia osobiście dopilnować swych transakcji. Tych kilka chwil (maksymalnie pięć minut), w których widzimy Keitha Richardsa, czyli ojca Jacka Sparrowa, pozostają w pamięci na długo. Widząc ich obu na ekranie, nie mogłam się powstrzymać od porównania ich wyglądu i zachowania. Trzeba przyznać, że w tych momentach Johnny wygląda jak kopia Keitha, a nie na odwrót! Aż chciałoby się krzyknąć: chcemy więcej Richardsa! Tom Hollander jako Cutler Beckett jest bezlitosny, zimny, opanowany - to właśnie on jest największym łotrem w trzeciej części. Szkoda tylko, że dziewięciu piratów wszech czasów, usadzonych przy jednym stole, okazuje się być rozwrzeszczaną bandą pajaców, skłonną jedynie do bójek. Nieco smuci też fakt, iż bardzo szybko pozbyto się wielu bohaterów z poprzednich części, krótko mówiąc: "sprzątnięto" ich bez nadziei na cudowne wskrzeszenie w przyszłości (ukłon w stronę Hectora Barbossy). Przejdźmy teraz do strony technicznej omawianego przeze mnie filmu. Najważniejsze są oczywiście świetne efekty specjalne, których tutaj mamy bez liku. Jedną z ciekawszych scen jest rozhuśtanie "Czarnej Perły" - nie można się wówczas powstrzymać od śmiechu. Sceny akcji są sprawnie wyreżyserowane i zmontowane, zaś finałowa bitwa stoczona między załogami dwóch statków, w samym środku potężnego wiru i potokach deszczu robi na widzu duże wrażenie. Rewelacyjna scenografia, kostiumy i charakteryzacja. Bloom w nowych strojach nieco bardziej przypomina pirata, choć jeszcze nie do końca potrafi kogoś takiego zagrać. Knightley dodano szyku i elegancji, choć nie wyjaśniono, jak w takich ubiorach można jeszcze machać mieczem. Jeśli chodzi o wszystkich piratów razem wziętych, to ich brudny wygląd, zepsute zęby i paskudne paznokcie (przypuszczalnie także nieświeży oddech), są tak dopracowane, że można się zastanawiać, jak aktorzy się tego pozbyli. Davy Jones i jego załoga bezmózgich rybo-ludzi po raz kolejny wygląda całkiem naturalnie, co jest niewątpliwym plusem skorzystania z techniki komputerowej. Rewelacyjne zdjęcia i miła dla ucha muzyka, zwłaszcza w wyżej wspomnianej scenie przewracania statku do góry dnem. Takie miejsca, jak Singapur, czy wyspa Shipwreck są dopracowane niezwykle szczegółowo, przywiązano wagę nawet do najmniejszych detali. Wato przypomnieć chociażby wielką księgę, zwaną Kodeksem Piratów, w której znajdują się wszystkie wskazówki dotyczące ich trybu życia. Jeśli chodzi o scenariusz, to doskonale zdaję sobie sprawę z tego, iż twórcy starali się go dopracować w najwyższym stopniu, jednak cała akcja jest jeszcze bardziej nieprawdopodobna niż w poprzednich częściach. "Klątwa Czarnej Perły" to istny powiew świeżości w klasyce gatunku, była po prostu zaskakująca. "Skrzynia Umarlaka" śmieszyła, lecz pozostawiała pewien niedosyt i świadomość przekoloryzowania. "Na Krańcu Świata" na ich tle jest tak jaskrawa, że aż oczy bolą, po prostu przedobrzona, zaś niektóre rozwiązania wołają o pomstę do nieba. Scenarzyści nie wyjaśnili bardzo wielu kwestii, jak chociażby: sposobu, w jaki Barbossa powrócił do świata żywych, jak uwięziono boginię Calipso w ciele kobiety, jak zaczęła się fizyczna przemiana Davy Jonesa i co oznacza dla piratów owa pieśń śpiewana przez skazańców na początku filmu. Wiem, że trudno zrobić takie widowisko, odpowiedzieć na wszystkie pytania i zmieścić się w wyznaczonym czasie, jednak moim zdaniem można było skrócić parę scen i postarać się naświetlić te tematy. Przewrotne zakończenie sprawia, że widz przeżywa coś w rodzaju deja vu i zaczyna się zastanawiać, co mogłoby być dalej. Podsumowując: "Piraci z Karaibów: Na Krańcu Świata" to dopracowana od strony technicznej superprodukcja, która zadowoli w stu procentach tylko najmniej wymagających widzów. Reszta od razu wyłapie wszelkie sprzeczności i niejasności w scenariuszu. Czy takie opinie powinno budzić zakończenie wielkiej pirackiej trylogii? Jeśli założymy, że w rzeczywistości wcale nie jest to zakończenie, to wszystko jest w jak najlepszym porządku. Zastanawiam się, czy chciałabym zobaczyć kolejny film z Jackiem Sparrowem i Hectorem Barbossą, biorąc pod uwagę, że część druga i trzecia nie zachwyciła mnie tak jak pierwsza. Dochodzę jednak do wniosku, że zabawy nigdy dość i jeśli tylko Johnny Depp zgodzi się na kontynuację, to i na nią będę oczekiwała z niecierpliwością. Nie ulega wątpliwości, iż "Na Krańcu Świata" to dobre kino rozrywkowe, jednak absolutnie nieprawdopodobne, jak to zwykle bywa z bajkami. Tym razem jest to uczta głównie dla oczu, gdyż dusza może nieco protestować.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Reżyser Gore Verbinski na spółkę z producentem Jerrym Bruckheimerem znaleźli patent na kino przygodowe z... czytaj więcej
"Zadbaliśmy więc, żeby każda z trzech części miała swój indywidualny styl". Na krańcu świata ma być... czytaj więcej
Gdy w 2003 roku na ekrany kin weszli "Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły", nie wiedziałam, że... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones