Recenzja filmu

Chicago (2002)
Rob Marshall
Renée Zellweger
Catherine Zeta-Jones

Tango Morderczyń

Gdy byłam młodsza, pewnego dnia na targach EXPO, gdzie prezentowały się szkoły średnie i uczelnie, wraz z kumpelą założyłyśmy sobie kartony na głowy i tak chodziłyśmy przez dobrą godzinę.
Gdy byłam młodsza, pewnego dnia na targach EXPO, gdzie prezentowały się szkoły średnie i uczelnie, wraz z kumpelą założyłyśmy sobie kartony na głowy i tak chodziłyśmy przez dobrą godzinę. Robiłyśmy "wywiad" z pewnymi ludźmi, nagrywając to aparatem. W pewnym momencie jedna dziewczyna się nas zapytała: - Dlaczego to robicie? - Bo nudzi się nam- odpowiedziałam bez namysły, na co ona poleciła obejrzeć mi właśnie "Chicago"... Z ciemności wyłaniają się smugi reflektorów, światło bije po oczach, nagle słychać dźwięki muzyki, oklaski, gwizdy, na scenie kabaretu pojawia się Velma Kelly. Jest jak niegrzeczny kociak rozpalający mężczyzn. Porażająca seksapilem stoi na piedestale sławy. To są realia miasta Chicago, gdzie rozgrywa się akcja filmu. Obok rozentuzjazmowanego tłumu widzów przedstawiony jest świat zepsucia, zbrodni i rozpusty, gdzie wygrana zależy od tego, ile się zapłaci, jak bardzo wyzbędzie się naiwności i przejrzy na oczy, by dostrzec rzeczywistość. "Chicago" w reżyserii Roba Marshalla to próba uwiecznienia na taśmach filmowych słynnego broadwayowskiego musicalu. Velma i Roxie Hart spotykają się w więzieniu. Jedna zamordowała męża i siostrę, zaś druga swego kochanka. Roxie jest wielką fanką Kelly; pragnie też pozyskać jej sympatię, by wydostać się na wolność. Nie udaje się to jednak, obronę Roxie bierze prawnik Billy Flynn, który okazuje się również adwokatem znienawidzonej już Velmy. "Chicago" to opowieść o zbrodni usprawiedliwianej tym, że wszyscy zamordowani sobie na to zasłużyli, zasługiwali na śmierć za zdradę, kłamstwo, złość. Roxie z początku nie odnajduje się w tym wszystkim, jest naiwna, wciąż myśli, że jej niewinna twarzyczka i uśmiech potrafią zdziałać cuda. Nic bardziej mylnego. Tylko stanowczość, przekupstwo, a przede wszystkim wystawianie swej osoby na sensacyjne plotki bierze górę. Roxie jednak uczy się tego wszystkiego, staje się nawet większą gwiazdą więzienną od Velmy, co jeszcze bardziej potęguje waśń pomiędzy nimi. W świecie zepsutym do szpiku kości rządzi tak naprawdę Billy Flynn - w scenie, gdy Roxie rzekomo zaszła w ciążę i udziela wywiadu, Billy trzyma za sznurki wszystkie postaci - nawet Sunshine - reporterkę. To jeden z ważniejszych elementów akcji - widzimy bowiem wtedy, że wszyscy są marionetkami w teatrze boga - Flynna. Fabuła nie jest rozbudowana, wciąż skupiona jest na uwolnieniu Roxie, na tym, by zrobić z niej skruszoną morderczynię. Jednak nie gra tu roli to, co się dzieje wokół postaci. Najważniejsza jest muzyka. To ona odgrywa tu najprawdziwszą rolę. Dzięki piosenkom dowiadujemy się wielu znaczących rzeczy. Na uznanie zasługuje przede wszystkim umiejętne połączenie świata realnego ze światem kabaretu. Każda scena z rzeczywistości jest "odzwierciedlana" w postaci występu scenicznego na deskach kabaretu. Oglądając "Chicago", miałam wrażenie, jakoby to zestawienie miało spełniać rolę wyśmiania danej sytuacji, przejaskrawienia realności. I to nadaje całemu filmowi urok. Dzięki temu czułam się, jakbym naprawdę była w Chicago i wsłuchiwała się w rozbrzmiewające w sali rytmy "Tanga Morderczyń". Bogactwo tej wizji opiera się na ukazaniu potęgi show, które wywiera na widzach ogromne emocje! Nigdy wcześniej nie oglądałam żadnego filmu z Renée Zellweger. Do tej pory jednak kojarzyła mi się z pulchną Bridget Jones nie potrafiącej być poważną kobietą, zachowywać się dojrzale, a przede wszystkim będącej ciapowatą dziewczyną szukającą miłości. W "Chicago" jednak Renée mnie pozytywnie zaskoczyła. Postać Roxie w jej wykonaniu jest niesamowita, przepełniona zmysłowością. Oczywiście Hart musiała się tego wszystkiego nauczyć, doświadczenia w więziennym światku ją do tego zmusiły, gdyż z początku jej dobroć i granicząca z głupotą naiwność była obrazem osobowości Bridget. Bardzo lubię musicale. Połączenie śpiewu, tańca, muzyki to dla mnie raj. Jednakże "Chicago" oprócz tego właśnie znakomitego połączenia nie reprezentuje sobą więcej pozytywnych aspektów. Nudziłam się podczas filmu, a najbardziej doprowadzało mnie do szału stepowanie Billy'ego (Richard Gere). Powracając do historii z kartonami na głowach - wtedy nie wiedziałam, o co może chodzić, po obejrzeniu filmu zdałam sobie sprawę, że cokolwiek człowiek robi, by się wyróżnić, by być "na topie", jak robiła to Roxie i Velma, zostanie przyćmiony przez innych. To nie sławą i sensacjami mamy świecić, lecz własnym "ja". Polecam "Chicago" i to w szczególności tym, którzy również lubują się w musicalach, chociaż w tym wypadku mamy do czynienia z przerostem formy nad treścią.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Musical umarł" myślimy, ilekroć przeglądamy zapowiedzi filmów kinowych. Nic bardziej mylnego! Rob... czytaj więcej
Film Roba Marshalla odniósł w roku 2002 niebywały sukces, pomimo że zalicza się do, wydawałoby się,... czytaj więcej
"Chicago" to jedna z wielkich niespodzianek 2002 roku (w Polsce 2003). Sukces kasowy tego roztańczonego... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones