Recenzja filmu

Pina (2011)
Wim Wenders

Taniec nas ocali?

Trójwymiarową "Pinę" po prostu trzeba przeżyć w kinie. Zobaczyć na własne oczy i usłyszeć na własne uszy. Zwłaszcza, że Wenders wyciska z 3D naprawdę sporo.
Księżniczka Lihermia widzi kolory muzyki. W postaci barw docierają do niej ludzkie głosy i dźwięki instrumentów, a rytm zamienia się w pasmo kolejnych odcieni. Lihermię zagrała w filmie "A statek płynie" Philippine Bausch – wybitna choreografka tańca współczesnego. Synestezyjną ideę tworzenia języka z barwy i ruchu, o której bohaterka Felliniego mogła tylko marzyć, Pina wcieliła w życie. Teraz Wim Wenders, śladem niezliczonej ilości dokumentalistów, zdaje relację z procesu, który pochłonął całą karierę Bausch. Mierzy wysoko, ale wznosi się jeszcze wyżej.

W swoim filmie Wenders, wraz z tancerzami prestiżowego teatru Wuppertal, składa hołd wieloletniej przyjaciółce, która zmarła w 2009 roku. Planowali ten film razem, los jednak zrzucił całą odpowiedzialność za kształt obrazu na barki niemieckiego klasyka. Efekt jest powalający – "Pina" to fantastyczna podróż po motywach, obsesjach, lękach i pragnieniach organizujących wyobraźnię nieodżałowanej artystki, zaklętych w prostej formie: seria zarejestrowanych przedstawień, kilkunastu tancerzy, tyle samo wspomnień i sentymentalnych świadectw, z rzadka wyrażanych słowami, częściej – w tańcu. Poezja ruchu: ciało wpisane w filmową formę, zawłaszczające każdy kadr, rozsadzające każdy plan.

Wenders naruszył teatralną przestrzeń skomplikowaną filmową maszynerią, zabrał na scenę ciężkie kamery, wysięgniki oraz szyny. Trudno uwierzyć, że nie zburzyło to misternej konstrukcji kolejnych spektakli, a wręcz wpisało się w ich eklektyczną poetykę. Pokorny ton jego narracji oraz próba ukrycia się w choreograficznie (a nierzadko również scenograficznie) rozbuchanych widowiskach Piny sprawia, że cała ekranowa przestrzeń zostaje oddana artystce (materiały archiwalne są rzadkością, a gdy się pojawiają, zawsze użyte są w nieoczywistym kontekście). To podejście może nie przypaść Wam do gustu, ale takie są prawa utworów hołdujących czyjejś twórczości. Nie ma co się obrażać na fakt, że to w większym stopniu film Bausch, a nie Wendersa.   

Trójwymiarową "Pinę" po prostu trzeba przeżyć w kinie. Zobaczyć na własne oczy i usłyszeć na własne uszy. Zwłaszcza, że Wenders wyciska z 3D naprawdę sporo – tasuje planami i perspektywami, na przemian angażuje widza w ruch sceniczny i ustawia go w pozycji biernego obserwatora. Słyszane w jego filmie zdanie wypowiadane przez artystkę – "tańczmy, tańczmy, inaczej będziemy zgubieni" – nabiera po projekcji zupełnie nowego sensu. Jeśli bowiem taniec nas nie ocali, być może uda się kinu. 
1 10 6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Dość omyłkowy to pomysł nazywać ten film musicalem, bo "Pina" nim nie jest. Nie ma tu fabuły, czas nie... czytaj więcej
Czy potrafimy z łatwością okazywać emocje? Czy potrafimy komunikować się niewerbalnie? Czy potrafimy... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones