Recenzja filmu

Czerwony pająk (2015)
Marcin Koszałka
Filip Pławiak
Adam Woronowicz

Te czasy mają nie wracać

A ja widziałem kiedyś taki konkretny zwiastun, gdzie pokazywali, że Wojtek Zieliński będzie rozwiązywał zagadkę kryminalną, opartą na rzeczywisto-legendarnych faktach i to w scenerii
Siedzę sobie wygodnie w kinie, oglądam film i tak po kilkunastu minutach muszę przeklnąć w myślach siarczyście w wyjątkowo mało wyrafinowany, acz dobitny sposób, no bo zwyczajnie po ludzku pomyliłem seanse. Parę tygodni wcześniej czytałem zapowiedzi takiego kolejnego polskiego fajnego kryminału, tym razem osadzonego w czasach PRLu, także zainteresowałem się projektem. "Ziarno prawdy" lubię, więc pomyślałem, że i na niego się wybiorę. Tak też chciałem uczynić. A tu niespodzianka, akurat puścili mi jakieś artystyczno-narcystyczne barachło o chłopku roztropku, co się błąka przed kamerą i w sumie nie wie, co ma ze sobą począć.



A ja widziałem kiedyś taki konkretny zwiastun, gdzie pokazywali, że Wojtek Zieliński będzie rozwiązywał zagadkę kryminalną, opartą na rzeczywisto-legendarnych faktach i to w scenerii bezwzględnego systemu socjalistycznego. No a w filmie, co mi puścili, gra tylko chłopek roztropek i zamknięty w sobie Adam Woronowicz, co patrząc po zachowaniu, chyba trochę wstydzi się, w czym bierze udział. Ale dwadzieścia złotych się wydało, to wyjść szkoda, także siedzę twardo. Męczę się, a tu kolejne zaskoczenie. Minęła co prawda już prawie godzina, ale jednak Wojtek Z. pojawił się na ekranie. Dawaj, Wojtuś, zrób śledztwo tak jak w "Prokuratorze" czy "Zbrodni" i odkryj mroczną, niewygodną prawdę. Bądź ostatnim sprawiedliwym lub raczej ostatnim interesującym bohaterem w tym żenująco nudnym filmie.


- Eeee, ty, wiesz, w sumie to nie chcesz tu grać.
- Nie no chcę, no co ty, ja odwalę taką i taką akcję i raz dwa złapiemy seryjnego mordercę.
- No, ale tu to się nie robi tak nic za bardzo.
- Jak "nie robi"? Co nie robi?
- My tu wszyscy to tylko błąkamy się, siadamy, robimy taką wiesz, niby zmartwioną, niby zamyśloną minę na buzi i widz sam sobie wymyśla, o co w fabule chodzi.
- Ale ja skapiszonuję zaraz tego Woronowicza i pościg się zrobi, cios z karata, wiesz, on tak leży już i jeszcze mu z ciętej riposty dowalę. Chłop załatwiony.
- Szkoda fatygi, Wojtuś. Masz, łapaj tu zegarek jako honorarium i możesz w sumie do fajniejszych filmów już lecieć.
- Serio? I na pewno spoko, że tak tylko wpadłem, nic nie zrobiłem i wychodzę?
- O to chodzi. Ja też jeszcze posiedzę na tym krześle z pół godziny, później mnie wieszają i finito. Jak dobrze pójdzie, to na kotlety u matki się jeszcze załapię.
- No to... w sumie siema, nie?
- Siema, siema, do zobaczenia w lepszym filmie.

Powyżej przepisałem z pamięci dialog, po którym swój arcykrótki występ w "Czerwonym pająku" skończył Wojciech Zieliński. Ciężko powiedzieć, żeby dalej się coś wydarzyło, bo tak naprawdę przez cały film nic się nie dzieje, ale ogólnie widoczki są ładne. Skałki, miasto, trochę wody - może po przerobieniu na album ze zdjęciami "Czerwony pająk" okaże się naprawdę atrakcyjnym dziełem. W obecnej formie daleko mu nawet nie tyle co do komercyjnego kina gatunkowego, ale ogólnie takiej spójnej fabuły, w której figuruje jakaś większa myśl przewodnia czy przyjęta koncepcja.



Udało się praktycznie tylko przeniesienie widza w czasie. Scenografia i kostiumy bardzo dobrze oddają epokę socjalizmu, ale jeszcze lepiej sam film pokazuje, jak kilkanaście lat temu wielcy polscy "artyści" kręcili swoje onanistyczne kino ku zaspokojeniu własnego przerośniętego ego, z głęboką pogardą dla tych, co lubią czerpać przyjemność z oglądania pełnych metraży. Po angażujących seansach "Drogówki", "Służb specjalnych", "Ziarna prawdy", "Jezioraka" i nawet "Demona" myślałem, że te czasy dawno minęły i teraz każdy obraz kręcony jest z intencją przynajmniej częściowego uszczęśliwienia widza. Nic bardziej mylnego. "Czerwony pająk" wyskakuje niczym ów białowąsy potwór z szafy w głośnej recenzji Michała Walkiewicza.

Ale czego innego mogliśmy się spodziewać? W swojej ignorancji nie sprawdziłem przed seansem nazwiska reżysera i jednocześnie scenarzysty. Jest nim nie kto inny, jak niesławny dokumentalista, który na polu filmowym zawalił Euro 2012 równie mocno co pseudo piłkarze Franciszka S. Po klęsce "Będziesz legendą, człowieku" dopiero w MTV znalazł zatrudnienie tworząc "Teen Mom. Poland". Przygotowany ckliwymi opowieściami o nastoletnich matkach Marcin Koszałka wziął się za swój debiut fabularny o domniemanym seryjnym mordercy krakowskim, na który nikt w sumie nie zwrócił uwagi. Doceniam wysiłki marketingowców włożone w zwiastuny i kampanię reklamową, ale ostatecznie po prostu nie warto. Nie warto oglądać, nie warto poświęcać czasu. Oby było to tylko przykre wspomnienie minionej epoki, która do polskiego kina już nigdy nie wróci.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W znakomitym fabularnym debiucie Marcin Koszałka opowiada o namiętności zbrodni. Nie psychologizuje, nie... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones