Recenzja wyd. DVD filmu

Spisek (2010)
Robert Redford
James McAvoy
Robin Wright

The cost of justice is always high, but Americans have always paid it

Redford zdecydował się na dość karkołomny zabieg. Nie podjął się, co prawda zadania odbrązowienia postaci Lincolna – na taki film i tak nikt nie wyłożyłby pieniędzy i mało kto chciał oglądać –
Nie ma aparycji Ryana Goslinga i na jego widok nie mdleją fanki. Nie jest tak przystojny jak Brad Pitt i nie pojawia się na różnego rodzaju przyjęciach z super sławną żoną. Nie słynie z ekscentrycznych kreacji i nie jest z nimi kojarzony, jak Johnny Depp. Jeśli jednak chodzi o umiejętności czysto aktorskie, to należy do ścisłej hollywoodzkiej ekstraklasy. O kim mowa? O Szkocie Jamesie McAvoyu.

Dowcipny, obdarzony ironicznym poczuciem humoru, z dużym dystansem do własnej osoby. W kinie zdecydowanie częściej możemy podziwiać go jednak w poważnych, ambitnych produkcjach. Do takiej grupy należy bowiem zaliczyć jeden z najlepszych obrazów w reżyserskim dorobku Roberta Redforda, czyli "The Conspirator".

Po seansie zacząłem zastanawiać się, skąd tak chłodne przyjęcie tak dobrego filmu przez recenzentów w Stanach i szczątkowy wynik finansowy w box offisie. Dzieło Amerykanina ma bowiem wszelkie elementy składowe, jakie tworzą kinowy sukces. Znakomite aktorstwo zarówno na pierwszym, jak i drugim planie, wyrazisty scenariusz oraz bardzo sprawną reżyserską rękę legendarnego aktora. Gdzie więc leży problem? W poruszanym temacie. Redford wziął się bowiem za jeden z mitów, jaki legł u podstaw państwa amerykańskiego i przy jego obalaniu nie miał większych skrupułów.



Film zaczyna się sekwencją zabójstwa Abrahama Lincolna – jednej z najważniejszych postaci w historii Stanów Zjednoczonych. Tutaj należy się kilka słów wyjaśnienia. Ktokolwiek spędził trochę czasu w tym kraju, ten wie, jak ważne dla Amerykanów są symbole. Te wszystkie flagi dumnie powiewające na domach zwykłych, szarych mieszkańców USA, które dla nas Europejczyków stanowią tak często obiekt drwin i docinków, to nie jest jakiś wymysł Michaela Baya (jak on uwielbia eksponować je w swoich produkcjach) i spółki. To coś tak naturalnego dla mieszkańców za oceanu jak oddychanie powietrzem. Celebracja tego symbolu nie ogranicza się w żadnym razie do święta 4 lipca, kiedy mamy prawdziwy festiwal dumy z bycia Amerykaninem. Nieważne, czy masz korzenie wietnamskie, chińskie, włoskie czy irlandzkie - jesteś częścią Ameryki, tego wielokulturowego tyglu, a zarazem na zaskakująco wielu płaszczyznach, nieprawdopodobnie jednolitego społeczeństwa. Flaga to jednak tylko jeden z kilku znaczących zworników, który wyzwala poczucie jedności i siły tej nacji. Nie będzie wielkim nadużyciem, jeśli powiem, że poczytne miejsce na tej liście zajmuje postać Abrahama Lincolna. Nie chcę specjalnie przynudzać, pisząc o jego roli w zbiorowej świadomości narodu. Wspomnę więc tylko, że ta osoba i okoliczności jej śmierci stanowią coś na wzór kamienia węgielnego, na którym z wielkim trudem i mozołem, ale udało się stworzyć podwaliny współczesnego państwa i postrzegania go jako tego, które zawsze kierowało się sprawiedliwością i uczciwością, tak w stosunku do swoich obywateli, jak i innych krajów.



Redford zdecydował się na dość karkołomny zabieg. Nie podjął się, co prawda zadania odbrązowienia postaci Lincolna – na taki film i tak nikt nie wyłożyłby pieniędzy i mało kto chciał oglądać – ale postanowił wyciągnąć kilka cegieł z wspomnianego fundamentu "american justice".

Zaraz po morderstwie 16. prezydenta w historii Stanów Zjednoczonych cały aparat państwowy został zaangażowany w pościg za sprawcami. Nie szczędzono ani środków, ani wysiłków. Winni musieli zostać ukarani - był to ze względu na kruchą sytuację polityczną (ciągle tląca się wojna pomiędzy Północą a Południem) - priorytet. Spiskowców dość szybko schwytano. Przed sąd trafiło łącznie osiem osób – siedmiu mężczyzn i jedna kobieta - Mary Surratt. Ją właśnie Redford osadził w centrum swojej historii. Frederick Aiken to prawnik i bohater wojenny w starciu Unii z Południem. Gdy dowiaduje się, że zaraz po powrocie z frontu zostaje mu przydzielona misja bronienia oskarżonej, to nie jest tym faktem zachwycony. Postanawia jednak zgodzić się przyjąć wyznaczone zlecenie.



Robert Redford swoim filmem pokazuje, że to co jest dla wielu jego rodaków czymś naturalnym, czyli myśl, że ich państwo, w przeciwieństwie do wielu innych, zostało wzniesione na opoce sprawiedliwości, stanowi nic innego jak tylko ułudę. Przekonanie, które wbija im się od najmłodszych lat do głów przez szkolne podręczniki i lekcje historii, że nawet w krytycznych momentach swoich dziejów zawsze udawało im się stanąć po stronie prawdy to wierutne kłamstwo. Cały proces naginania rzeczywistości, jaki towarzyszył procesowi oskarżonych, przekupstwa kolejnych świadków i ogólna niechęć establishmentu w dochodzeniu prawdy - oto prawdziwa twarz dopiero kształtującego się scalonego państwa i kierujących nim przywódców. Ta wyniesiona do rangi najwyższej narodowej cnoty uczciwość została bezceremonialnie złożona na ołtarzu jak najszybszego osądzenia uwięzionych. Takie burzenie mitów zawsze jest niezwykle bolesne, nic więc dziwnego, że wielu osobom to się nie spodobało.



Amerykański twórca z wielkim wyczuciem prowadzi swoich aktorów. Zresztą bądźmy szczerzy – mając taki gwiazdozbiór jakieś specjalne wskazówki były zapewne zbędne. Pierwsze skrzypce gra niezrównany McAvoy. Moralne rozdarcie Fredericka pomiędzy pragnieniem ustalenia prawdy a znajomymi i najbliższymi niechętnie patrzącymi na jego zaangażowanie po niewłaściwej stronie sporu, stanowi niewątpliwie siłę obrazu.  Musi on wznieść się ponad zakorzenione w sobie uprzedzenia i wewnętrzną niechęć do swojej klientki, by zrozumieć jej motywy. Doprawdy znakomita rola Szkota. Fakt, że jesteśmy tak zainteresowani tym, co dzieję się na ekranie, to zasługa nie tylko niesamowitego Jamesa, ale i reszty obsady. Doskonała jest wiecznie niedoceniana Robin Wright jako Mary Surratt. Wyciszona, wycofana, dobrze oddająca dylemat, przed jakim stanęła jej postać. Drugi plan również lśni. Bardzo przyjemnym zaskoczeniem jest rola znanego głównie z głupkowatych komedii romantycznych Justina Longa. Warto wspomnieć też o subtelnej Evan Rachel Wood jako córce oskarżonej, niezawodnym Tomie Wilkinsonie, czyli nestorze Fredericka i świetnym Tobym Kebbellu, którzy przewijają się w tle.

Wielka szkoda, że tak wybornie zagrane kino przemknęło na świecie tak niezauważone. Redford poniósł karę za poruszanie drażliwych tematów dla swoich rodaków. W końcu "Lincoln" Spielberga, choć w wielu miejscach mocno naginał historię, został bardzo ciepło przyjęty, ponieważ był filmem pozwalającym utrwalić mit Abrahama Lincolna jako tego, który w znacznym stopniu pomógł scalić państwo w jedno. AmerykaninRobert Redford, choć nie zszargał tej persony, to jednak podniósł niewygodną kwestię po części się z nią łączącą i został za to skarcony. Taka najwyraźniej jest niekiedy cena dobrego kina.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones