Recenzja filmu

Salto (1965)
Tadeusz Konwicki
Zbigniew Cybulski
Gustaw Holoubek

To jest salto, zapamiętajcie ten taniec!

Przed przystąpieniem do pisania recenzji piszący powinien stanąć przed lustrem, by bez mrugnięcia okiem móc powiedzieć „zrozumiałem ten film”. W większości wypadków jednak nie jest to wymagane:
Przed przystąpieniem do pisania recenzji piszący powinien stanąć przed lustrem, by bez mrugnięcia okiem móc powiedzieć „zrozumiałem ten film”. W większości wypadków jednak nie jest to wymagane: opowieść jest jednowymiarowa, a bohaterowie są jednoznaczni, czyli nic specjalnego – tylko siąść i jeździć po filmie za płytkość, czerpiąc z tego dziką satysfakcję. Jak to określił Bartosz Żurawiecki w jednym z ostatnich numerów FILMU: „To lepsze niż seks”. Czasami można się jednak zetknąć z dziełem tak wybitnym i wieloznacznym, że przy bliskim kontakcie nie chce się w nie uwierzyć. Podczas oglądania nie słyszy się dialogów, tylko możliwości, bo każde zdanie można zinterpretować inaczej. W zależności od kontekstu, wydarzeń je poprzedzających lub w ogólnym wymiarze filmu.  Oto bohater grany przez Zbyszka Cybulskiego wyskakuje z jadącego pociągu, pędzi na przełaj przed siebie, by w końcu dotrzeć do zapomnianej przez ludzkość mieściny. Tam zamieszkuje u pewnego gospodarza (Gustaw Holoubek), przedstawiając się jako Kowalski, wspominając przy okazji, że kiedyś mieszkał w tym domu. I co ważne, na zewnątrz nazywa się Malinowski. Musi używać fałszywego nazwiska, by się ukryć. Przed kim? Z pozoru wyjaśniają to senne koszmary nękające bohatera. Jednak po pewnym czasie widz zaczyna sobie zadawać pytania: przed czym tak naprawdę ucieka? Za co go ścigają? I najważniejsze: kim tak naprawdę jest? W relacjach ze społecznością miasteczka, będącą swoistym przekrojem społeczeństwa polskiego, zaczyna się powoli gubić. Opowiada różne warianty swojego życia, przedstawia się jako czarodziej. Jednak każda z tych relacji coś oznacza. Człowiekowi, podobnemu do dawno zmarłego aktora, uświadamia, że on nie jest tylko podobny – tylko że on jest tym aktorem. Wróżce wróży z ręki, z poety kpi, cierpiąc jednocześnie. Nie potrafi rozgryźć tylko Heleny, która zbywa go bez najmniejszego wysiłku. Kim są ci ludzie? Można ich potraktować jako symbol kolejnych etapów w jego życiu lub kolejnych stref emocjonalnych. Bohater miota się po scenie, próbując zadowolić wszystkie zmysły, zrozumieć je, uspokoić. Próbuje nad wszystkimi zapanować i w końcu mu się to udaje. Wewnętrzna walka dobiega końca, tylko że cała historia zatacza koło - wskutek zderzenia z rzeczywistością... Szary klimat miasteczka świetnie oddaje nastrój tej historii. Mocne to kino, przygnębiające – monolog Karola z końcówki to jeden z tych momentów w kinie, które będzie się pamiętać do końca życia. „Jestem taki sam jak wy!”.  Jednocześnie jest to jeden z najlepszych filmów nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Wstyd nie znać, wstyd nie docenić. Polecam.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones