Recenzja serialu

Pinokio (2013)
Anna Justice
Dariusz Błażejewski
Mario Adorf
Aaron Kissiov

Trociny zamiast wyobraźni

Istnieje spore prawdopodobieństwo, że dorośli widzowie "Pinokia" wyjdą z kina z poczuciem, że zostali przez twórców zgwałceni. Zwłaszcza jeśli bajkę o drewnianym chłopczyku darzyli sentymentem.
Od czasu do czasu trafiają do polskich kin filmy, które nie istnieją. Są to skrótowce, twory powstałe z poszatkowania oryginałów zwykle składających się z dwóch lub większej liczby części. Taki los parę lat temu spotkał dylogię o Arnie dystrybuowanej u nas jako jeden film "Templariusze. Miłość i krew". Teraz podobnie ma się sprawa z bajką o Pinokiu.



W oryginale dzieło Anny Justice jest miniserialem składającym się z dwóch 90-minutowych odcinków. To, co trafia do polskich kin, jest wersją skróconą o około 80 minut. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że w tym przypadku cięcia będą mniej bolesne. W końcu bajka jest dość dobrze znana, więc jeśli którejś z przygód zabraknie, strata będzie niewielka, za to pojawi się pretekst, by później przeczytać dzieciom całość. Jednak idea tego skrótowca jest inna. Postanowiono zachować jak najwięcej z perypetii Pinokia, a wyrzucono wszystko, co budowało relację między bohaterami i pogłębiało wiedzę widzów o postaciach filmu. Rezultat jest dość kuriozalny. Kinowy "Pinokio" wcale nie wygląda na bajkę przeznaczoną dla dzieci. Bliżej mu raczej do materiału edukacyjnego przygotowanego dla studentów psychologii dziecięcej. Mamy więc ilustrację koncepcji rozszczepienia i niemożności zrozumienia przez dziecko, że jedna i ta sama osoba może być dobra i zła. Dość bogato prezentowana jest freudowska zasada przyjemności. A także problem dotyczący moralności w ogóle.

Istnieje spore prawdopodobieństwo, że dorośli widzowie "Pinokia" wyjdą z kina z poczuciem, że zostali przez twórców zgwałceni. Zwłaszcza jeśli bajkę o drewnianym chłopczyku darzyli sentymentem. Choć bowiem wyraźnie widać, że twórcy mocno wzorowali się oryginałem, to jednak nie ma w filmie nic z jego ducha. Nie znajdziecie tu magii, humoru, dziecięcej radości i naiwności. Co gorsza, całość też nie wygląda zbyt estetycznie. Pinokio jest do zaakceptowania wyłącznie wtedy, kiedy pozostaje w bezruchu. Gdy tylko zaczyna się ruszać, kłopoty piętrzą się i potęgują.



Tę wersję kategorycznie odradzam wszystkim, którzy dopiero myślą o założeniu rodziny. Po obejrzeniu tego maszkarona pierwsza myśl, jaka przyjdzie Wam do głowy, to poddanie się sterylizacji. Jeśli bowiem rodzicielstwo wiąże się z koniecznością oglądania podobnych do "Pinokia" dzieł, to już lepiej zrezygnować z potomstwa. Ci zaś, którzy są już rodzicami, powinni modlić się o to, by osiołki i świerszcz spodobały się pociechom. Radość dzieci z tych drobnostek będzie jedyną pozytywną rzeczą, jaką dorośli wyniosą z seansu.

Jedyną zaletą "Pinokia" jest to, że może zachęcić wszystkich do przeczytania oryginalnej bajki. Mając do wyboru film lub książkę, w tym przypadku wybór jest oczywisty: zdecydowanie lepiej jest sięgnąć po to drugie.
1 10
Moja ocena serialu:
1
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?