Recenzja filmu

Twierdza (1996)
Michael Bay
Sean Connery
Nicolas Cage

Twierdza filmów akcji

Michael Bay to twórca hitowych ostatnio "Transformers". Ja jednak chciałbym dzisiaj zająć się jego innym filmem, a mianowicie "Twierdzą". Jest to typowy film akcji. A czego oczekujemy od filmu
Michael Bay to twórca hitowych ostatnio "Transformers". Ja jednak chciałbym dzisiaj zająć się jego innym filmem, a mianowicie "Twierdzą". Jest to typowy film akcji. A czego oczekujemy od filmu akcji? Dynamicznej fabuły, dobrych efektów i zapierających dech w piersiach scen. I "Twierdza" to wszystko ma! Mimo że Hollywood taśmowo produkuje filmy z tego gatunku, większość z nich charakteryzuje się naiwną fabułą, raczej kiepskim aktorstwem i nijaką muzyką. Z tym filmem jest inaczej.

Opowiada on o zajęciu przez doświadczonego wojskowego wyspy Alcatraz, która teraz jest atrakcją turystyczną. 81 niczemu niewinnych cywili zostaje zdanych na jego łaskę. Co ciekawe nie mamy tutaj jednak klasycznego starcia dobro – zło. A nawet więcej, to rząd USA jest raczej tym złym! Taki film prawdopodobnie już nigdy w Hollywood nie powstanie, bo Amerykanie są biednym, udręczonym narodem, któremu zburzono WTC i teraz będą nad tym ubolewać do końca świata kręcąc filmy o mordowaniu tych wstrętnych Arabów. Ale nie o tym mowa. Historia przedstawiona tutaj jest naprawdę wciągająca, wymyślona tak, by pokazać jak najwięcej scen akcji z dużą ilością wybuchów. Nie znaczy to jednak, że pełni rolę drugorzędną. Uważam, że jest ona mocnym punktem filmu, co nie zdarza się często w tego typu produkcjach. Zapewnia dużo akcji, jest również refleksyjna, a czasem nawet wzruszająca. Jest jednak parę niepotrzebnych elementów, które mają dodatkowo podnieść poziom dramatyzmu. Wychodzi im to jednak sztucznie. Oto bowiem główny bohater dowiaduje się, że jego dziewczyna jest w ciąży tuż przed tym, jak wyruszy na misję ratowania San Francisco, do którego ta dziewczyna akurat jedzie. Nie mogło też zabraknąć momentów, w którym za chwilę wszyscy zginą, ale akurat dosłownie w ostatniej chwili dzieję się coś co to powstrzymuje. Szczególnie kiedy chodzi o głównych bohaterów (patrz scena bombardowania wyspy). Pojednanie Masona z Goodspeedem na końcu też było niepotrzebne. Te niedociągnięcia wynagradzają nam jednak dwie rzeczy: sceny i dialogi. Jeśli chodzi o te pierwsze to szczególnie utkwiły mi w pamięci: scena pościgu za Masonem, wymiana ognia pomiędzy żołnierzami Hummela, a grupą mającą na celu unieszkodliwienie zamachowców, oraz odpalenie przez Goodspeeda zielonych rac podczas bombardowania. Oglądałem ten film wielokrotnie, a mimo to za każdym razem każda z tych scen robi na mnie olbrzymie wrażenie. Duża w tym zasługa świetnych zdjęć oraz muzyki. Jest jednak dużo więcej ciekawych scen i każdy znajdzie coś dla siebie. Jeśli chodzi o dialogi to niektóre są co prawda zbyt patetyczne, ale mamy też kilka smaczków, szczególnie w wykonaniu Masona, który mimo swojej sytuacji wielokrotnie ironizuje sprawiając, że widz może się uśmiechnąć. I jest to kolejny element, który różni typowe amerykańskie filmy, w których zazwyczaj żarty są naciągane i wymuszone od "Twierdzy". Tutaj wynika to po prostu z osobowości postaci.

Postaci, w którą bardzo dobrze wcielił się Sean Connery. Nie ustępują mu jednak Nicolas Cage i Ed Harris. Tych trzech panów chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Każdy z nich miał role lepsze i gorsze jednak trzeba przyznać, że akurat w czasie zdjęć każdy z nich był w znakomitej formie aktorskiej. Pierwszy z wymienionych gra postać Johna Masona, człowieka, który po roku uciekł z najbardziej strzeżonego więzienia na świecie. Zresztą z drugiego najbardziej strzeżonego też (niestety w filmie nie było powiedziane które to więzienie). Jak na taką osobowość przystało z jego twarzy emanuje pewność siebie, tak samo jak i z jego zachowania. Jest przy tym niebezpieczny i nie wiadomo czego można się po nim spodziewać. Może np. wybić szybę monetą, czy zrzucić szefa FBI z balkonu. Aktor odegrał tę postać perfekcyjnie i należy mu się za to najwyższa nota. Nicolas Cage wciela się w Stanleya Goodspeeda – szczura laboratoryjnego, wystraszonego tym, że przyjdzie mu pracować z niebezpiecznym przestępcą w obecności śmiertelnie trującego gazu. Jednak kiedy jest przyparty do muru potrafi pokazać charakter. Tutaj również należą się brawa. Chociażby za scenę kiedy próbując zatrzymać Masona traci drugi pistolet, czy tą przy której rozbraja bombę, gdy obok nieżywy żołnierz ma pośmiertne drgawki. Zresztą cały czas na jego twarzy widać przerażenie, a kiedy trzeba skupienie. Dopiero po wykonaniu zadania pojawia się uśmiech. Ed Harris to filmowy Francis Hummel, bohater, wielokrotnie odznaczany. Teraz walczy o to by rodziny poległych otrzymały należne pieniądze. To idealista, który do końca jest wierny swoim zasadom. Nawet jeśli miałoby to oznaczać jego śmierć. Harris zagrał nie gorzej od dwóch wspomnianych aktorów, a bardzo rzadko się zdarza, by jakakolwiek produkcja miała trzech aktorów na tak wysokim poziomie. Ale na pochwałę zasługuje też dwóch aktorów, którzy grają żołnierzy przejmujących dowództwo. Obaj wzorowo wcielają się w lekko psychopatycznych najemników, którym zależy tylko na pieniądzach, chociaż można się domyślić, że czerpią też przyjemność z zabijania. Widać to najbardziej w akcji z nożem, kiedy czarnoskóry żołnierz chce zabić Goodspeeda. Do gustu nie przypadła mi natomiast postać Womacka, ani aktor wcielający się w niego. O dwóch rolach kobiecych można jedynie powiedzieć, że były.

Muzyka towarzyszy nam praktycznie od samego początku do samego końca. Nie jest może szczególnie wyszukana, ale idealnie współgra z tym, co widzimy na ekranie. Co jakiś czas słyszymy charakterystyczny utwór, dzięki czemu "Twierdza" zyskuje swój własny motyw muzyczny, który prawdopodobnie każdy, kto oglądał ten film, natychmiast wyłapie, gdziekolwiek by był. Oczywiście daleko mu do charakterystycznych melodii "Star Wars", "Indiany Jonesa" czy "Batmana", ale trzeba przyznać, że Hans Zimmer odwalił kawał dobrej roboty. Które momenty muzycznie są najlepsze? Wydaje się, że te w scenach, o których już wspominałem. Nierzadko muzyka potęguje w nas emocje, których doznajemy, oglądając film. Doszukać się momentów, w którym nie pasuje, przeszkadza lub jej niema, gdy powinna, raczej trudno.

Na koniec należy wspomnieć, że to film znakomicie zrealizowany od strony technicznej. Mamy naturalnie wyglądające efekty, sprawnie zrealizowane zdjęcia i czysty dźwięk. Mimo 14 lat na karku, co w kinematografii jest dość długim okresem, film wciąż jest godny polecenia. No chyba, że ktoś nie lubi filmów akcji. Dla wszystkich innych pozycja obowiązkowa.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kino spod znaku Michaela Baya można lubić lub nie. Jedni są nim zachwyceni, wychwalają jego filmy i... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones