Recenzja filmu

Człowiek ze stali (2013)
Zack Snyder
Henry Cavill
Amy Adams

W blasku nadziei

Nadzieja matką głupców, mawiają jedni. Czasem jednak tylko na niej można polegać, wtórują im drudzy. W podobny konflikt zaangażowano także mieszkańców Metropolis, do którego przed laty trafił
Nadzieja matką głupców, mawiają jedni. Czasem jednak tylko na niej można polegać, wtórują im drudzy.

W podobny konflikt zaangażowano także mieszkańców Metropolis, do którego przed laty trafił obywatel alternatywnej względem Ziemi rzeczywistości we wszechświecie, by teraz, jako Superman, nieść im pomoc – tym bardziej że ów konflikt z jego właśnie powodu. Człowiek ze stali będzie więc bronił planety zastępczej przed złem tej rodzimej bez względu na wszystko.

Clark Kent znów ma ręce pełne roboty. Do uniwersum protoplasty superbohaterów w niebieskim kostiumie i powiewającej czerwonej pelerynie przenosi nas tym razem Zack Snyder. Tyle że robi to nachalnie i bezpardonowo. I mimo że Amerykanin nie szafuje sobie właściwą komiksową stylistyką à la "300" czy "Sucker Punch", jego najnowszy obraz i bez tego emanuje przesadą. Obiecujący początek świeżej odsłony przygód herosa z efektowną "S" na piersi rodzi nadzieję (niebezpodstawną zresztą wobec symboliki logotypu) na równie udane rozwinięcie oraz zwieńczenie opowiadania, lecz w miarę postępu narracji owa nadzieja truchleje, przeobrażając pretendującą do miana redefiniującej postać bohatera fabułę w tyleż ładną, co niepoważną bajkę o sile dobra i detronizacji zła, która wbrew – zdaje się – założeniu, miast skłonić do konstruktywnej refleksji, każe raczej spojrzeć na jego historię z pobłażliwym przymrużeniem oka.

A wszystko za sprawą niekończącej się nawały wybuchów i przyprawiających o autentyczny ból głowy międzyplanetarnych rozrób, które swym rozpasaniem dystansują nawet te w wykonaniu szalejących Transformerów z "Dark of the Moon". Coś, co miało imponować nowatorską treścią, po raz wtóry zawieruszyło się pośród pompatyczności formy, która dławi wszelkie próby poszukiwania. Honor "Człowieka ze stali" ratują szczęśliwie generał i kompozytor. Ten pierwszy, choć diabeł wcielony, pokazał plastykę, która z czasem powinna święcić wszelkie "pierwszoplanowe" triumfy. Nasiąknięty burzycielskimi ideałami Zod to bowiem najintensywniejsza, jak dotąd, kreacja Michaela Shannona, który postać wroga numer jeden tytułowej persony przesycił barwami magnetyzującej furii i nieznoszącego sprzeciwu dyktatu, niełatwymi do wyłuszczenia zwłaszcza w scenografii science fiction. Hans Zimmer z kolei napisał ilustrację, która – jak chyba wszystkie jej poprzedniczki – udźwiękawia filmowy świat perfekcyjnie korelującą z obrazem melodią, nadając jej jednocześnie właściwego dla gatunku dynamizmu.

"Człowiekowi ze stali" przyświecał szczytny cel, by z niezniszczalnego Supermana uczynić też zagubionego, cierpiącego niedolę człowieka, który, wetknięty w nieswoją czasoprzestrzeń, poszukuje tożsamości, istoty zdolnej do wyzbycia się nadludzkich cech za cenę człowieczeństwa właśnie i wartości, jakie ono ze sobą niesie. Niestety, pojedyncze klisze, z wdziękiem tłumaczące złożoną osobowość Kal-Ela i toczące go rozterki, przyćmiła gruba warstwa ostentacyjnego wizualnego sztafażu, który skutecznie odwraca od nich uwagę. A przecież złoty motyl na huśtawce świecił tak pięknie! Jak nadzieja.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Postać Clarka Kenta jest mi znana nie od dziś. Jako dziecko czytałem komiksy i oglądałem bajki o... czytaj więcej
Historię przedstawiającą losy Clarka Kenta zna chyba każdy. Po co więc powielać schemat – którego podstaw... czytaj więcej
Superman umarł już raz na łamach komiksu, ponosząc śmierć z ręki Doomsdaya. Można by odnieść wrażenie, iż... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones