Recenzja serialu

Belle Epoque (2017)
Michał Gazda
Paweł Małaszyński
Magdalena Cielecka

W-11 w kostiumie a la epoque

Miesiące zapowiedzi, wielka akcja promocyjna, obietnica uczty dla koneserów seriali kryminalnych i kostiumowych… I balon pękł!
W pierwszym odcinku nie gra właściwie nic. A z pewnością nie aktorzy, którzy snują się po ekranie bez większego sensu, w momentach dedukcji wygłaszając wyjaśnienia na poziomie (zarówno w warstwie tekstu, jak i aktorskiego kunsztu) amatorów z jednego z licznych telewizyjnych seriali "paradokumentalnych". Jedyna różnica polega na tym, że nie patrzą przy tym w kamerę. Paweł Małaszyński w roli Jana Edigeya-Koryckiego mógłby zostać zastąpiony przez kogokolwiek. Jeśli w drugim odcinku pojawi się zamiast niego statystka z doklejoną brodą, możemy nie zauważyć różnicy. Jest tak nijaki, że właściwie od początku grana przez niego postać budzi najwyżej politowanie. Jest mroczny jak Ken w "Barbie i Akademii Księżniczek". A to wita się z dawnymi znajomymi jak szczeniaczek z panem wracającym z pracy, a to z kompletną obojętnością  bada sprawę morderstwa matki, a to szarpnie jakiegoś barmana "poniesiony emocjonalnie" jak nastolatka z PMS-em. Brodaty, ubrany w płaszcz i zsunięty na czoło szapoklak, wizualnie kojarzy się oczywiście z Jamesem Kaziah Delaneyem z "Tabu". Niestety! Niestety dla twórców i samego Małaszyńskiego, bowiem wyobraźnia widza podpowiada scenę, w której Delaney Toma Hardy’ego idąc przez Londyn podnosi nogę i spoglądając na podeszwę mówi: "Chyba wdepnąłem w Edigeya-Koryckiego". W pierwszym odcinku Magdalena Cielecka jest właściwie tylko migawką, ale już jej współczuję. Podobnie jak świetnemu zazwyczaj Erykowi Lubosowi, który tutaj nie bardzo chyba wie, co ze sobą zrobić. Jedynym aktorskim pozytywem jest Olaf Lubaszenko. Gra w przerysowany, niemal ironiczny sposób, jakby od razu wyczuł, że smrodek bylejakości "Belle Epoque" można zabić jedynie satyrą.

Intryga, zagadka kryminalna, tajemnica? Chwila, chyba coś takiego tam było. Przecież postacie wykładały nam to łopatologicznie. Najpierw była jakaś głowa, potem coś badali w laboratorium, ktoś się z kimś ganiał, taka młoda pani była "w niebezpieczeństwie", a Małaszyński zrobił uroczy przewrót przez bark. I to właściwie tyle o fabule.

Znacznie więcej można natomiast powiedzieć o stylizacji "a la epoque" i ogólnej wizualno-dźwiękowej oprawie serialu. Mam wrażenie, że twórcy postawili na wybitnie profesjonalne konsultacje. O to, jak tu wszystko ma wyglądać i brzmieć, spytali ekipę "Warsaw Shore". No i wszystko się zgadza. Jest kolorowo, gładko, ubranka leżą panom pięknie na ramionach, paniom w talii, pioseneczki są oczywiście po angielsku, prostytutki wyglądają jak landrynki w lukrze i dają "na kreskę" [sic!]. Anachronizm to bardzo ciekawy zabieg stylistyczny, jednak pod warunkiem, że umie się go stosować.  W przypadku "Belle Epoque" mamy wrażenie kompletnej przypadkowości, jeśli nie ignorancji. Komu przyszło do głowy, że najlepszą oprawą muzyczną dla serialu z akcją umiejscowioną w Krakowie początku XX wieku będą anglojęzyczne podśpiewajki? A taką atrakcję dostajemy już w czołówce! Nie zdziwię się, jeśli  w kolejnych odcinkach usłyszymy  niby-podstylizowane "Love Me Like You Do" na zmianę z "Diamonds" – przecież to takie "neato", że "lol".  I do tego pasuje idealnie do warstwy językowej serialu – takiej na pograniczu CSI i polskiego gimnazjum.

Stroje! Zachwalane, opiewane, ponoć z jakichś niesamowitych wypożyczalni "wielkiego filmowego świata". No tak, tylko czy na pewno chodziło o to, żeby bohaterowie wyglądali jak wystrojeni na czerwony dywan? Może to tylko ja nie pojmuję tego zabiegu? Może tak miało być? Najsłynniejsze stacje telewizyjne i wytwórnie stawiają w serialach i filmach kostiumowych na naturalizm, więc twórcy "Belle Epoque" uznali, że pójdą pod prąd i zrobią kostiumowo- charakteryzacyjny plastik. Jest septycznie, bez zagnieceń, nawet robotnicy i prostytutki jakby prosto po wizycie u kosmetyczki.

A propos plastiku – należy pochwalić jakość materiału, z którego wykonano głowę zamordowanej kobiety. Bardzo ładna kolorystyka, gładziutko, śliczne włosy. Proponuję podarować ów gadżet jakiejś dziewczynce, żeby dołączyła go do swojej kolekcji lalek Barbie. Tu twórcy byli bardzo konsekwentni – olejmy naturalizm, ma być miło!

Na koniec Kraków. Skąd wiemy, że to Kraków na początku XX wieku? Bo nam powiedziano (podpisano). Inaczej pomyślelibyśmy, że to pierwsze lepsze miasto z kamieniczkami obłożonymi styropianem i wymalowanymi jakimś Beckersem czy innym Duluxem. Nie chcę być niesprawiedliwa, więc muszę przyznać, że twórcy dołożyli starań, by ulice wyglądały jak sprzed stulecia. Te starania wyobrażam sobie tak – "Pani Kasiu, pani weźmie ten worek siana i rozrzuci trochę na lewo, trochę na prawo". O innych plenerach i wnętrzach można powiedzieć tyle, co o całej stronie wizualnej serialu – jest ładnie i mdło aż do bólu.

Po pierwszym odcinku "Belle Epoque" można polecić oglądanie tego dzieła tylko tym, którym nie przeszkadza, że reklamy w przerwach są ciekawsze i znacznie bardziej pełnokrwiste niż "treść" pomiędzy nimi. Może jednak poświęcę jeszcze jedną godzinę na obejrzenie drugiego odcinka, żeby upewnić się, czy nie oceniłam produkcji zbyt pochopnie. Chyba że będę miała w tym czasie jakieś ważne zajęcia, jak suszenie włosów. 
1 10
Moja ocena serialu:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Najnowsza produkcja TVN-u "Belle Epoque" to chyba najbardziej wyczekiwany serial w ostatnim czasie. Po... czytaj więcej
Wielotygodniowa promocja zachęciła zapewne parę milionów osób do obejrzenia premierowego odcinka. Jak... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones