Recenzja filmu

Pozwól mi wejść (2010)
Matt Reeves
Kodi Smit-McPhee
Chloë Grace Moretz

Wampir w Nowym Meksyku

Przyznam, że wybierając się na seans "Pozwól mi wejść", czułem lęk. Strach związany bynajmniej nie z faktem, iż oto wybieram się do kina na film z gatunku: horror. Strach związany z tym, że oto
Przyznam, że wybierając się na seans "Pozwól mi wejść", czułem lęk. Strach związany bynajmniej nie z faktem, iż oto wybieram się do kina na film z gatunku: horror. Strach związany z tym, że oto wybieram się na amerykański remake. Jankeską przeróbkę wcześniejszego o dwa lata szwedzkiego filmu, który jest zarazem w mym (i nie tylko) mniemaniu jednym z najlepszych filmów grozy dekady. Jego sukces nie umknął uwadze hollywoodzkich decydentów, którzy błyskawicznie wzięli się za małpowanie, a do przeniesienia historii na uniwersalny, północnoamerykański grunt wyznaczyli Matta Reevesa, który zapewnił sobie uznanie osiągnięciem szczytów w box office'ach za sprawą "Projekt: Monster".

Fabuła nie uległa żadnym znaczącym zmianom. Znów jest mroźny, zimowy krajobraz (tutaj zamiast Szwecji śnieg pada w... Nowym Meksyku), który staje się tłem dla niezwykłej historii przyjaźni. Zaprzyjaźnia się dwójka odludków: wiecznie prześladowany w szkole przez silniejszych kolegów dwunastolatek Owen oraz jego rówieśniczka Abby. Sęk w tym że Abby tylko powierzchownie jest równolatką chłopca. Dziewczyna wychodzi do świata zewnętrznego tylko w nocy i odczuwa przemożny głód krwi. Lat dwanaście ma już od dawna, sama nie pamięta jak długo. Stopień wyobcowania u obu stron jest jednak podobny i każde ma do zaoferowania drugiemu to, czego ono właśnie najbardziej potrzebuje. Przede wszystkim bliskość i zrozumienie...

Strach był, nawet potężny. Na szczęście okazało się że wcale nie jest tak źle jak można by się spodziewać. Reżyser oparł się pokusie przerobienia tej subtelnej opowieści w kolejne straszydło dla nastoletniej widowni. Powiem wręcz, że wersja amerykańska jest pod pewnymi względami bardziej mroczna i posępna w wymowie niż oryginał. Mniej tu miejsca na nadzieję, z ekranu bije nienaturalnym chłodem. Może wynika to z faktu, iż w warunkach skandynawskich ta mroźna sceneria wydaje się czymś zrozumiałym, częścią świata przedstawionego. W filmie Reevesa za zimowym pejzażem czai się beznadzieja i szary smutek, które mają charakter inwazyjny, zwłaszcza gdy przypomnieć, że akcja toczy się na głębokim południu Stanów.

Mimo tego, nie można powiedzieć, aby nowe "Pozwól mi wejść" wnosiło coś nowego do tematu. Nie ma tu miejsca na żadne zaskoczenie - kolejne sceny zostały po prostu przekopiowane z obrazu Tomasa Alfredsona. Czy to źle? W zasadzie nie. Ale też wcale nie dobrze. Z jednej strony nie ma bowiem zbyt wiele miejsca na inwencję kopiującego, która mogłaby przynieść katastrofalne skutki dla całej historii. Z drugiej, to trochę tak jak z "Funny Games U.S." Haneke, w którym Austriak po prostu przekopiował swoje głośne dokonanie z 1997 roku kadr po kadrze: niby wszystko w porządku, nie ma się do czego przyczepić, ale... to już wszystko było. W tym przypadku nie tylko było, ale było już w wydaniu, które ciężko byłoby poprawić. Po co więc próbować?

Na to pytanie remake nie dostarcza odpowiedzi. Widać że Reeves to typowy rzemieślnik, któremu wystarczają standardowe kadry i montażowe sztuczki, któremu brak głębszej twórczej wyobraźni. Oferuje za to kilka drobnych kwasów, które w zamierzeniu mają wampiryczne love story podrasować. Do tych przede wszystkim zaliczyć należy komputerowo animowane wstawki a la Gollum czy szczerzenie kłów w wydaniu głównej bohaterki, które wywołuje u widza co najwyżej parsknięcie. W tych momentach wkrada się już tandeta na modłę "Zmierzchu". Na szczęście, tego typu elementów jest tu stosunkowo niewiele, a reżyser nadrabia wpadki takimi smaczkami, jak choćby osadzenie akcji w pierwszej połowie lat 80-tych. Ma to swoje konsekwencje choćby w przypadku doboru ścieżki dźwiękowej. A ta jest naprawdę zacna. Co rusz gdzieś w tle pobrzmiewa przebój Davida Bowiego "Let's Dance", pojawia się Culture Club z nieśmiertelnym "Do you really want to hurt me?", będą też The Vapors i Blue Öyster Cult. Soundtrack pierwsza klasa.

Jaka więc jest tak naprawdę podrasowana przez Fabrykę Snów adaptacja powieści Johna Ajvide Lindqvista? Przede wszystkim: potrzebna czy też nie? Na to pytanie ciężko mi udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Mi niezbędna z pewnością nie jest. Może jednak przyda się tym widzom, którzy wcześniej nie dotarli do szwedzkiego pierwowzoru. Najważniejsze, że obciachu nie ma, a powtórka z rozrywki rozegrana została na całkiem przyzwoitym poziomie. Ciekawi efektu mogą osądzić na własną rękę. Mojego zdania na temat sensowności remake'ów bynajmniej jednak Reeves nie zmienił.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Uspakajam fanów oryginalnego "Pozwól mi wejść", którzy są gotowi rozszarpać mi szyję za jedno złe słówko... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones