Recenzja wyd. DVD filmu

We Are Still Here (2015)
Ted Geoghegan
Barbara Crampton
Andrew Sensenig

Wieszczowie horroru wciąż są pomiędzy nami

Z ryzykownego eksperymentu wskrzeszenia ducha odległych lat Ted Geoghegan wyszedł obronną ręką.
Schyłek lat 70. Małżeństwo w średnim wieku sprowadza się do domu na peryferiach małej mieściny. Ona (Barbara Crampton) gromadzi w sobie siły po utracie syna, on (Andrew Sensenig) próbuje pozbierać codzienność obu do kupy. Posiadłość, w której zamieszkują, zdaje się żyć własnym życiem: skrzypią jej podłogi, a spomiędzy ścian dobiegają tajemnicze szmery. Państwo Sacchetti stają się w swoim nowym domu gośćmi – nie do końca nieproszonymi...

"We Are Still Here" jest filmem znacznie mniej zagadkowym niż powyższy opis fabuły mógłby sugerować. Nie oznacza to jednak, że nie potrafi widza zaskoczyć. W swym pełnometrażowym debiucie Ted Geoghegan postawił na suspens i powściągliwość, nie na tanie efekciarstwo. Jego projekt nosi pewne cechy typowe dla współczesnych horrorów, ale z gracją omija wszelkie wiążące się z nimi pułapki. Gdy przywala po oczach i uszach gromkim jump scare'm, robi to z diabelskim wyczuciem czasu oraz nastroju oglądającego, który to podskakuje w fotelu. Nie inaczej sprawa ma się w przypadku inspiracji kinem minionej epoki – która dla twórców bieżącego kina grozy stała się jakby obowiązkiem. "We Are Still Here" nie szasta gatunkowymi nawiązaniami na prawo i lewo. Z umiarem korzysta z plonów duchowego spadkobrania, cytując głównie jednego tylko reżysera.

Mowa o Lucio Fulcim, którego "Dom przy cmentarzu" stanowił dla Geoghegana biblię. Błahostki, jak nazwanie bohaterów imionami rodem z nadmienionego filmu, frapują, lecz największym sojusznikiem reżysera okazuje się doskonałe wyczucie stylu i klimatu włoskiego kina grozy. Da się zauważyć miłość Geoghegana do nurtu włoskiego, znanego przezeń od podszewki. Młody twórca nadał swemu debiutowi niepowtarzalną aurę niepokoju i koszmarnego surrealizmu, wcześniej widzianą tylko w niezapomnianych pozycjach autora "The Beyond". Cokolwiek nie sądzić o słynnym Włochu i jego – nie da się ukryć – kiczowatej filmografii, pozostaje on jednym z mistrzów horroru. Nigdy nie byłem fanem Fulciego, ale fakt celebrowania tak zasłużonego nazwiska przez ambitnego przedstawiciela sceny niezależnej, fakt nakręcenia przez niego obrazu wielce dalekiego od aktualnych standardów w horrorze nazwałbym szczytnym.

Z ryzykownego eksperymentu wskrzeszenia ducha odległych lat Ted Geoghegan wyszedł obronną ręką, dowodząc temu zwłaszcza w finałowym akcie swego dzieła. Nawet równając "We Are Still Here" z poziomem ultrakrwawego splattera, nie zrujnował zbudowanej przez siebie horrendalnej wizji. Części ciał nieszczęsnych postaci epizodycznych eksplodują, buchając czerwoną farbą, a widzowie obserwują ten makabryczny spektakl rozmarzeni, zupełnie tak, jak zadumani przyglądali się budzącym dreszcze ujęciom spowitego w śniegu nawiedzonego domu. Stonowany i finezyjny czy też brutalny i ociekający krwią, "We Are Still Here" z powodzeniem przywraca kinu grozy to, za czym bywa mu tęskno.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones