Recenzja filmu

Tron: Dziedzictwo (2010)
Joseph Kosinski
Jeff Bridges
Garrett Hedlund

Wizualna orgia

Tym jakże wymownym hasłem można doskonale określić najnowszą produkcję Disneya. Reboot/remake opowieści o informatyku wciągniętym do wnętrza komputera stawia na wizualny przepych. Fabuła, choć
Tym jakże wymownym hasłem można doskonale określić najnowszą produkcję Disneya. Reboot/remake opowieści o informatyku wciągniętym do wnętrza komputera stawia na wizualny przepych. Fabuła, choć całkiem zgrabnie przedstawiona, zostaje odstawiona na boczny tor na rzecz wspaniałych fajerwerków graficznych. Seans "Tronu: Dziedzictwa" jest jak jazda bez trzymanki na potężnym rollercoasterze - obraz mknie jak szalony z prędkością światła, a widz nie ma nawet czasu na włączenie komórek mózgowych, pozostaje więc mu tylko chłonąć to, co obserwuje na ekranie. Można oczywiście przyczepić się do dosłownie paru fragmentów filmu, kiedy szalone tempo zostaje wyhamowane poprzez sceny ukazujące meandry jakże zawiłej fabuły, niemniej akcji w najnowszym "Tronie" jest więcej niż ustawa przewiduje. Świat wewnątrz komputera robi niesamowite wrażenie - neonowe barwy okalające wszelakie obiekty nadają mu niepowtarzalnego uroku. Do tego sceny akcji zmontowane w dynamiczny sposób, uraczone efektownym montażem pozwalają nacieszyć swój zmysł wzroku.

Co prawda w jednym, jedynym przypadku CGI w "Tronie..." kuleje (zdigitalizowana twarz odmłodzonego Bridgesa wygląda zbyt sztucznie, a la postacie z IMAX-owego "Beowulfa"), lecz przy maestrii pozostałych efektów, można ten swoisty babol twórcom wybaczyć.

Kolejną kartą przetargową "Trona..." jest ścieżka dźwiękowa. Co to dużo mówić, Daft Punk wykonało kawał solidnej roboty. Ich muzyka idealnie wkomponowuje się w klimat komputerowego i upstrzonego feriami barw cyfrowego świata. Utwory muzyczne stosownie podbijają i tak już wysoką dynamikę poszczególnych ujęć co sprawia, iż widz ogląda produkcję Disneya niczym rasowy, oczogwałtny (by nie ująć tego bardziej dosadnie) teledysk.

Większą część mojej króciutkiej recenzji poświęciłem oprawie wizualnej, gdyż ten właśnie atut "Trona..." jest jego najmocniejszym punktem, który pozwala zapomnieć o wadach w/w obrazu. Dość miałka fabuła, płytkie postacie oraz scenariuszowa sztampa moim skromnym zdaniem pozostają w cieniu szeroko rozumianego efekciarstwa. Dawno żaden film nie przykuł mnie oprawą wizualną i dźwiękową w tak magiczny sposób jak "Tron...". Jeśli tylko widz da się porwać jarmarcznym kolorom i pstrokatym barwom wylewającym się z ekranu, do tego podlanym Daft Punkowym sosem, to będzie oglądał istny festiwal efektów komputerowych niczym w transie. Ja kupuję taką koncepcję nowego "Trona...". Oczekiwałem niesamowitych wizualiów i, w przeciwieństwie do najnowszych "Transformerów" (gdzie na opad szczęki czekało się 2h...), nie rozczarowałem się. Ot, konwencja szybkiego i efektownego teledysku - nie dla każdego.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Tron: Legacy" to produkcja, na którą czekałem bardzo długo. Zapowiedzi twórców zaostrzyły mi apetyt, a... czytaj więcej
Pierwszy "TRON" z 1982 roku był niemałą rewolucją w dziedzinie efektów specjalnych. Film traktujący o... czytaj więcej
Rzadko się zdarza, by sequel powstawał 28 lat po pierwszej części, w dodatku z tymi samymi, odpowiednio... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones