Recenzja wyd. DVD filmu

Olimp w ogniu (2013)
Antoine Fuqua
Gerard Butler
Aaron Eckhart

Yippe ki-ay, Mr. President!

Biały Dom – jeden z najbardziej charakterystycznych budynków Stanów Zjednoczonych, siedziba głowy państwa i wizytówka reprezentująca siłę i potęgę baseballolubnego narodu. Budowla wydawałoby się
Biały Dom – jeden z najbardziej charakterystycznych budynków Stanów Zjednoczonych, siedziba głowy państwa i wizytówka reprezentująca siłę i potęgę baseballolubnego narodu. Budowla wydawałoby się nie do zdobycia... do czasu. Jak bowiem szumnie głoszą chwytliwe hasła z reklamujących film posterów, "Olimp zapłonie [niedługo]." Ciekawy motyw przewodni filmu miał być okazją dla Gerarda Butlera, gwiazdy produkcji wcielającej się w byłego agenta służb specjalnych, na wykazanie się w kinie przypominającym stare dobre hity z lat 80. typu "Szklana pułapka". Niejaki Banning bowiem, niczym odziany w obdarty podkoszulek wyga McClane, znajduje się po prostu "w złym miejscu, o złym czasie" i podobnie jak wiecznie skacowany glina, umie robić użytek z broni palnej. Czy jednak produkcja "Olimp w ogniu" okazała się filmem na tyle dobrym, by wypromować nową markę?

Mike Banning (Gerard Butler) to doświadczony w swym zawodzie agent Secret Service. Zarówno prezydent USA (Aaron Eckhart) jak i pierwsza dama (Ashley Judd) ufają mu na tyle, by powierzyć swoje bezpieczeństwo w jego ręce. Zaprawiony w bojach profesjonalista w newralgicznym momencie podejmuje jednak decyzję, która okazuje się być brzemienna w skutkach... Po półtora roku od feralnego zdarzenia, Banning piastuje ciepłą i nudną posadkę, spędzając za biurkiem większość dnia i czekając niecierpliwie do fajrantu. W międzyczasie w Białym Domu ma dojść do rozmów pokojowych z premierem Korei Południowej w sprawie groźby kryzysu nuklearnego. Niestety, spotkanie zostaje przerwane przez brutalny najazd ekstremistów na siedzibę prezydenta. Po precyzyjnie zaplanowanym ataku, Biały Dom w niczym nie przypomina dystyngowanej budowli niczym z pocztówki, zaś głowa państwa wraz z oficjelami zostaje uwięziona w schronie. Standardowe żądania porywaczy mają na celu wymuszenie wycofania wojsk z Korei oraz rozbrojenie systemu sterowania rakietami, ten ostatni stanowiący jedyny gwarant bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. Na (nie)szczęście, Banning również znajduje się w zgliszczach Białego Domu, będąc jedyną nadzieją na uratowanie sytuacji (i skręcenie paru ekstremistycznych karków)...

Powrót do stylistyki kina akcji a la lata 80. udał się jedynie połowicznie. Owszem, tempo akcji produkcji pozytywnie zaskakuje, zaś parę momentów to typowy zastrzyk adrenaliny podany dożylnie. W tym przypadku mowa głównie o stanowiącej gwóźdź programu sekwencji zdobywania Białego Domu. Począwszy od nalotu samolotu uzbrojonego w karabiny tnące swymi pociskami tak niewinnych ludzi, jak i otoczenie; poprzez destrukcję Washington Monument (tak, to ten wysoki i toporny obelisk); skończywszy zaś na kolejnych falach oddziałów piechoty szturmujących bramy siedziby prezydenta - widowiskowa w założeniu sekwencja robi wrażenie. Niestety, w paru miejscach widoczne są sztuczne efekty komputerowe (gryzący się z otoczeniem myśliwiec, upadek sypiącego się monolitu...) zdecydowanie psujące efektowność scen.

Postać głównego bohatera również nie do końca wpisuje się we wspomnianą stylistykę kina starszej daty. Banning dopiero pod koniec filmu zaczyna się robić pyskaty, prezentując swój pobłażliwy stosunek wobec wszelkich autorytetów i wdając się w złośliwą wymianę zdań z prowodyrem całego zajścia. Wcześniej były agent Secret Service ogranicza się głównie do działania, zaś w scenach aż proszących się o zabawną i zgryźliwą docinkę/uwagę (vide: kreatywne wykorzystanie popiersia Lincolna) milczy niczym grób... Na plus zaliczyć należy dosyć muskularną sylwetkę Butlera (brak wybrzuszenia pod marynarką w postaci mięśnia piwnego, ghe ghe) oraz typowy, szorstki szkocki akcent.

Brak odpowiedniego balansu pomiędzy ironią a niezamierzonym komizmem to kolejna wada "Olimpu w ogniu". Być może jest to po części wina samego reżysera, Antoine'a Fuqua (ech, ta odmiana imion...), który dotychczas realizował się w kinie "poważnym" (oscarowy "Dzień próby" czy ckliwe "Łzy słońca"), zaś w obrazie nawiązującym do na wpół luzackiego klimatu nie jest w stanie wyraźnie nakreślić granicy między powagą a puszczaniem oka do widza. Cała sala kinowa wybuchnęła gromkim śmiechem podczas pewnej sceny okraszonej następującą wymianą zdań:
"Jak dezaktywować to skur**elstwo?"
"Wciśnij wielki czerwony przycisk "dezaktywacja"..."

Oczywiście kwestie wypowiedziane zostały ze śmiertelną powagą, z muzyką dodającą dramaturgii tak wzniosłemu momentowi...Takich kwiatków przypominających najlepsze momenty serii "Naga broń" jest niestety więcej, dzięki Bogu jednak są one przeplatane celowymi nawiązaniami do konwencji, przejawiających się choćby w nielicznych "sucharach" rzucanych przez Banninga. Na plus produkcji nieśmiało można również zaliczyć temat fabularny będący wyjątkowo na czasie, z motywem zagrożenia kryzysem nuklearnym w tle. Kiedyś był szaleniec zajmujący Nakatomi Plaza, dzisiaj mamy ekstremistów goszczących się w Białym Domu; ot, znak czasów.

W szalonych latach 80. produkcja typu "Olimp w ogniu" przeszłaby zapewne bez echa, w dzisiejszych czasach jednak stanowi ona ciekawą podróż do czasów niezobowiązującego kina sensacyjnego, któremu szlaki przetarła "Szklana pułapka". Schemat typu: główny bohater (były/obecny glina/agent) + akcja rozgrywająca się w jednej miejscówce (wieżowiec/stadion/Biały Dom) + porwanie (żony/członka rodziny/prezydenta) + akcja i luzackie teksty zapoczątkowany został właśnie przez produkcję z nieśmiertelnym (niezniszczalnym?) Brucem Willisem. Piąta część przygód McClane zawiodła, honoru gatunku broni jednak "Olimp w ogniu". Film z Butlerem jest bowiem, mniej lub bardziej spowinowaconym, duchowym następcą wspomnianego typu kina. Zrealizowanego z mniejszą werwą i bez tak zadziornego charakterku jak czołowi przedstawiciele, ale z nadrabiającymi braki efektownymi scenami zdobywania "Olympu" (wyłączając paskudne efekty komputerowe). Radzę jednak wziąć całość z dużą rezerwą, przymykając oko na budzące śmiech zagrywki typu recytacja wierności fladze Ameryki podczas egzekucji. Z drugiej strony prezydent kwitujący obraz nędzy i rozpaczy w miejscu Białego Domu zdaniem: "ubezpieczenie pokryje straty" wrzuca mimowolny uśmiech na twarz widza. Tym razem zamierzenie. Dobre kino na piątkowy wieczór.

Ogółem: 7=/10

W telegraficznym skrócie: Butler jako kopia McClane'a ze "Szklanej pułapki"; były agent Secret Service ratuje prezydenta z rąk gotowych na wszystko ekstremistów; dobra scena najazdu na Biały Dom upstrzona topornie zrealizowanymi sekwencjami komputerowymi; nie do końca wykorzystany potencjał głównego bohatera i momentami niezamierzony banał nie zwiastują powstania marki na miarę "Szklanych pułapek" z Willisem.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Do takich filmów jak "Olimp w ogniu" mam ogromny sentyment. Współcześnie kręci się coraz mniej... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones