Recenzja filmu

Heavy Metal (1981)
Gerald Potterton
Rodger Bumpass
Jackie Burroughs

Zło świeci na zielono

Wkrótce po ukazaniu się na Filmwebie pierwszych recenzji mojego autorstwa dostałem uprzejme zaproszenie do wzięcia udziału w dyskusji na forum, temat - filmy animowane dla dorosłych (nie, nie
Wkrótce po ukazaniu się na Filmwebie pierwszych recenzji mojego autorstwa dostałem uprzejme zaproszenie do wzięcia udziału w dyskusji na forum, temat - filmy animowane dla dorosłych (nie, nie japońskie porno z mackami i androgenicznymi bohaterami, a po prostu animowane filmy dla dojrzałych odbiorców). Ponieważ na forach internetowych jest jak w polskim parlamencie - jedna czy dwie sensowne osoby, a reszta to idioci, chamy i zadymiarze - zaproszenie zignorowałem. Jednak gdybym go nie zignorował, na forum rzuciłbym ze dwa, może trzy tytuły, a wśród nich prawdopodobnie "Heavy Metal". Z "Heavy Metalem" wiązałem spore nadzieje, gdyż sporo pozytywnych i zachęcających rzeczy o nim przeczytałem: Ivan Reitman, perfekcyjna animacja, dzieło bardziej artystyczne niż komercyjne, doskonała muzyka. A jak to się ma do moich subiektywnych wrażeń...? Zacznijmy od muzyki. Dla starego piernika jak ja, któremu nazwiska Ronniego Jamesa Dio i Sammy'ego Hagara są nieobce, muzyka jest po prostu wspaniała. Wykorzystane utwory Black Sabbath (właśnie z Dio, a nie z Osbournem, wy muzyczni pseudoznawcy, już wy wiecie, o kim mowa), Nazareth, Cheap Trick, a nawet mojego pierwszego obiektu westchnień, czyli Stevie Nicks, mile połechtały moje przygłuche, owłosione uszy. Rzecz jasna, poza Black Sabbath, większość wykonawców nie ma jakoś przesadnie dużo wspólnego z ortodoksyjnie rozumianym heavy metalem jako gatunkiem muzycznym, jak mógłby sugerować tytuł filmu - ten "Heavy Metal" to nazwa magazynu, wówczas (a może wciąż się tym zajmują, nie chciało mi się sprawdzać) publikującego krótkie komiksy, które stały się epizodami w omawianym filmie animowanym. Epizody? Już tłumaczę. Film zaczyna się od statku kosmicznego, który wchodzi na orbitę okołoziemską, od statku odłącza się lądownik, wyglądający jak... klasyczna corvette'a - i muszę przyznać, że astronautyka nigdy wcześniej ani nigdy później nie była tak stylowa. Astronauta wraca do domu, gdzie oczekuje go córeczka. Jak na kochającego tatusia przystało, przywiózł małej prezent - zieloną kulkę. Kulka "ożywa", widowiskowo spopiela tatusia, po czym przemawia do córeczki. Okazuje się, że kulka nazywa się Loc-Nar, jest wcieleniem transcendentnego zła, a córeczka jest jedyną siłą we wszechświecie, zdolną jej zagrozić. Aby zniszczyć córeczkę, Loc-Nar opowiada jej różne historie o tym, jak to w przeszłości zmieniał ludzi, kalał ich złem i ogólnie świetnie się bawił. Każda historia stanowi osobny epizod, jedne są bardziej udane, inne mniej (najlepszy według mnie był ten o B-17, a najsłabszy o kobiecie i robocie na pokładzie statku kosmicznego o kształcie smileya) - są jednak na tyle zróżnicowane, że z pewną dozą akceptowalnego ryzyka można zaryzykować stwierdzenie, iż każdy znajdzie coś dla siebie. Wszystkie opowieści mają wspólne następujące cechy: Loc-Nar jako źródło zła i kreskówkowe, soczyste, nagie biusty - co w normalnym filmie mogłoby być atutem olbrzymim, miękkim, gorącym, podwójnym, jędrnym, zwieńczonym sterczącymi sutkami, zmysłowym, zroszonym perlistym potem... Przepraszam, straciłem wątek. W każdym razie - jeśli kogoś kręcą narysowane piersi, poczuje się tutaj jak w domu. Dowolna ilość kreskówkowych cycków jednak nie zmieni faktu, że cała fabuła niezdarnie usiłuje połączyć oderwane od siebie epizody, a same opowieści są krótkie, często nijakie i w zasadzie o niczym. Jeśli brak spójności i interesujących pomysłów jest oznaką artyzmu stawiającego czoła ohydnej komercji - "Heavy Metal" jest tak artystyczny, jak to tylko możliwe. Muszę jednak jedną rzecz pochwalić. Animacja jest rzeczywiście godna podziwu. Jeśli weźmie się pod uwagę, że w 1981 roku komputery nie wspomagały grafików, a wśród rysowników wypatrzyłem tylko dwa nazwiska wyglądające na japońskie - zrobienie tego filmu było kawałem benedyktyńskiej pracy. Z początku nie rzuca się to może aż tak w oczy, ale właśnie w historii o B-17 (podobno samolot pokazany w filmie naprawdę istniał, zaginął, a ostatni komunikat radiowy brzmiał właśnie tak jak w "Heavy Metal") wirtuozeria rysowników daje o sobie znać. Tak doskonale narysowanego samolotu, z takim zachowaniem autentycznych detali (no, poza automatycznym pilotem, tutaj kogoś poniosła fantazja) jeszcze nigdy nie widziałem. Czy warto obejrzeć "Heavy Metal"? Cóż, po tych wszystkich współczesnych animacjach, gdzie nie wiadomo, co zrobił rysownik, a co komputer, naprawdę miło jest przypomnieć sobie, jak kiedyś robiono kreskówki. Mimo to, pozostaje pewien niedosyt - byli na dobrej drodze, robiąc animację dla dorosłych widzów, ale zbyt dużo chcieli w niej upchnąć i wyszedł koktajl, jakiego można spodziewać się w gaybarze - kolorowy, z mnóstwem składników, parasolką - jednak ani nie gasi pragnienia, ani nie pozwala się upić, ani nawet nie smakuje naprawdę dobrze.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Heavy Metal" nie jest dziełem powszechnie znanym i poważanym. Ma swoje grono wielbicieli, ale nie... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones