Recenzja filmu

Król Artur: Legenda miecza (2017)
Guy Ritchie
Charlie Hunnam
Astrid Bergès-Frisbey

Z łotra – król

Gdybym miał opisać film jednym jedynym skojarzeniem, byłoby nim pikareska, czyli opowieść łotrzykowska. Nie dziwi mnie fakt, że Guy Ritchie wybrał taką konwencję: zjadł zęby na filmach o
Gdy filmowcy "chcą opowiedzieć na nowo pewną znaną historię", nigdy nie wiadomo, co się zdarzy: czy wyjdzie niestrawny, odgrzewany dla pieniędzy kotlet, czy może ktoś daną opowieść uszlachetni tak, że widzowie otrzymają mimo wszystko oryginalne, wyśmienite dzieło? W przypadku "Króla Artura: Legendy Miecza" autorstwa Guya Ritchiego mowa na szczęście o tym drugim scenariuszu.

Legendy arturiańskie uważam za temat plastyczny ze względu na mnogość wersji, często ze sobą sprzecznych, będących dziełami kilku wierzeń i kultur. Legendy celtyckie czy chrześcijańska symbolika to najważniejsze źródła, lecz nie jedyne. Choć przywykłem do konkretnego wariantu świata króla Artura oraz chronologii wydarzeń, nie miałem problemu z dokonanymi przez Ritchiego przetasowaniami. Historia rozpoczyna się, gdy siejący spustoszenie czarnoksiężnik Mordred próbuje ze swą armią zdobyć Camelot, siedzibę Uthera Pendragona. Odważny król padnie jednak ofiarą spisku własnego brata, Vortigerna, a małoletni syn Uthera -Artur, ledwo ujdzie z życiem, znajdując schronienie w domu publicznym. Jak to z prawowitymi następcami tronu bywa, los się prędzej czy później o niego upomni.

Gdybym miał opisać film jednym jedynym skojarzeniem, byłoby nim pikareska, czyli opowieść łotrzykowska. Nie dziwi mnie fakt, że Guy Ritchie wybrał taką konwencję: zjadł zęby na filmach o gangsterach i cwaniakach. Dziwi mnie natomiast, jak dobrze formułę tę dopasował do arturiańskiej historii, będącej w gruncie rzeczy czystym fantasy. Co więcej, każdy element widowiska pracuje na jego korzyść. Przede wszystkim -scenariusz i reżyseria. Praktycznie nie ma dłużyzn, rzeczy dla widza oczywiste są zwarte do niezbędnego ekranowego minimum, a uproszczenia fabularne nie są równoznaczne z dziurami. Pod tym względem "Legenda miecza" jest lepsza od "U.N.C.L.E." i dużo lepsza od "Sherlocka Holmesa". Wniosek? Ritchie potrafi uczyć się na błędach -godna to pozazdroszczenia umiejętność w filmowym świecie. 

W widowisku odwiedzimy kilka lokacji o odmiennym klimacie. W pradawnych ruinach tętnią magia i tajemne moce, w Londinium niemal czuć smród średniowiecznych rynsztoków, a brytyjskie łono natury stanowi enklawę wolności od władzy i tyranii, choć o zamieszkujących je stworzeniach można by robić memy podobne do tych z Australijską fauną. Atmosferę dodatkowo zagęszcza perfekcyjna muzyka. Na  ścieżkę dźwiękową Daniela Pembertona składają się kompozycje a la "Przekręt" czy "Sherlock Holmes", jednak przepuszczone przez folkowo-celtycki filtr. Tak dobry, oryginalny soundtrack słyszałem ostatnio ponad dwa lata temu, grając w trzeciego Wiedźmina.

Nie samym jednak klimatem widz żyje! Akcji w filmie dostajemy sporo: pościgi, bójki, pojedynki, co najmniej jedna epicka scena batalistyczna, wreszcie miecz Excalibur i jego moc. Film nie bez powodu nosi podtytuł "Legenda miecza". Pozostałe efekty też trzymają poziom, nie wspominając o kilku sugestywnych, zapadających w pamięć formach, na przykład wygląd Pani Jeziora. 

Dotarłem do miejsca, gdzie trzeba powiedzieć co nieco o aktorskich kreacjach. Charlie Hunnam jako Artur z ulicy odnalazł się doskonale. Uważam, że charyzmą i sprytem dorównuje samemu Ragnarowi Lothbrokowi, a jego przemiana z ulicznego spryciarza w przyszłego króla następuje wiarygodnie. Jude Law w roli Vortigerna nadaje uzurpatorowi makbetowskich cech, a Aidana Gillena miło zobaczyć w roli bohatera pozytywnego... Niestety, Djimon Hounsou czy Astrid Berges-Frisbey grają tak sztucznie, jak sztuczne są w dialogach ich akcenty. Trochę szkoda, bo to jednak postacie drugoplanowe. Lepiej skupić się na Arturze, Vortigernie i pozostałych.

Pragnę poczytnych recenzji, jak każdy kto je tworzy. W chwili obecnej moim jedynym pragnieniem jest, by tym opisem filmu przekonać jak największą liczbę osób do pójścia na "Króla Artura: Legendę miecza", bo to bardzo dobry film, który, patrząc realistycznie, nie doczeka się kontynuacji. Badboyfriend poleca.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Na najnowszy film Guya Ritchiego szedłem niejako z obawami. Z jednej strony – świetny reżyser, autor... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones