Takiej Anglii wolelibyśmy nie znać. Londyńskie złe dzielnice nie są miejscem dla starych ludzi, dla niewinnych, bezbronnych i wrażliwych. Tu, w starych, podupadłych blokowiskach, panuje przemoc i
Takiej Anglii wolelibyśmy nie znać. Londyńskie złe dzielnice nie są miejscem dla starych ludzi, dla niewinnych, bezbronnych i wrażliwych. Tu, w starych, podupadłych blokowiskach, panuje przemoc i zdziczenie. Do takiego świata zaprasza nas Daniel Barber, jeden z najbardziej obiecujących twórców współczesnego brytyjskiego kina. Jego "Harry Brown" nie jest przyjemną krajoznawczą wycieczką, ale przedzieraniem się przez wielkomiejską dżunglę, w której nigdy nie można czuć się pewnie.
Harry Brown (Michael Caine) to człowiek sędziwy. Niegdyś żołnierz elitarnej jednostki komandosów, dziś prowadzi żywot zwykłego starszego pana. Co dzień odwiedza umierającą w szpitalu żonę, a popołudniami wraz z przyjacielem, Lenem (David Bradley) rozgrywa partyjkę szachów w jednym z okolicznych pubów. Wieczorami, jak większość zwykłych ludzi, zamyka się w czterech ścianach. Wraz ze zmrokiem ulice londyńskich slumsów opanowane zostają przez młodych osiłków, naćpanych oprychów, których jedynym hobby jest przemoc. Wywodzący się z patologicznych rodzin chłopcy terroryzują więc innych mieszkańców osiedla. Bezradna jest policja, bezsilni są także zwykli ludzie. Wszystko zmienia się, gdy Len ginie z rąk dresiarzy, a samotny Harry Brown postanawia wymierzyć karę jego mordercom.
Choć debiutancki film Daniela Barbera opiera się na sprawdzonych schematach kina zemsty, nie jest to zwyczajna opowieść o vendetcie. Angielski reżyser dokonuje niezwykłego połączenia – jego obraz z jednej strony przypomina klasyczną serię "Życzeń śmierci" z Charlesem Bronsonem, z drugiej jednak okazuje się pełnokrwistym kinem społecznym. "Harry Brown" to bowiem krwawa opowieść o pełnym przemocy współczesnym świecie. Barber opowiada o nim w sposób nietypowy, nie heroizuje przemocy jak twórcy głośnych "Hooligans", ani też jej nie demonizuje, jak czyni to w swych filmach Michael Haneke. U niego agresja jest zwyczajnie bezsensowna, nieuzasadniona i nieestetyczna.
Opowiadając o zemście starego wiarusa, twórca "Harry'ego Browna" kreśli ponury i przerażający obraz współczesności, która zupełnie wyprana została z podstawowych ludzkich wartości. Barber rysuje przed nami aksjologiczną próżnię – wymierające pokolenie starców jest w jego obrazie jedynym bastionem humanistycznych wartości. Generacja młodych żyje w upodleniu, zdehumanizowana, ograniczona do zwierzęcych instynktów. Pomiędzy nimi nie ma nic – przedstawiciele średniego pokolenia, policjanci, rodzice, mieszkańcy osiedla, zamknięci są w skorupach obojętności, strachu i ignorancji. Ale film Barbera nie jest obrazem do końca defetystycznym, także wśród bohaterów "Harry’ego Browna" znajduje się jedna sprawiedliwa, urocza i nieśmiała pani policjant (czarująca jak zawsze Emily Mortimer).
Jej obecność nieznacznie osłabia jednak ponurą diagnozę postawioną przez twórców filmu. Scenarzysta Gary Young oraz reżyser ukazują świat okrutny, przerażająco pusty i bezsilny. Przy okazji zapewniają nam kawał filmowej rozrywki, tworząc znakomity thriller zemsty. Jak często zdarza się w kinie podobne połączenie?
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu