Recenzja filmu

Taśmy Watykanu (2015)
Mark Neveldine
Olivia Taylor Dudley
John Patrick Amedori

Zamieszanie w Watykanie

Paradoksalnie największe wrażenie w "Taśmach…" robią sceny najmniej efektowne, które pokazują powolne staczanie się w "obłęd" Angeli. Jest w nich tajemnica, niepokój i groza. Szybko jednak
"Taśmy Watykanu" to dla Marka Neveldine'a pierwszy film zrealizowany bez Briana Taylora. Obaj zasłynęli jako autorzy bezkompromisowych, przeładowanych do granic absurdu akcyjniaków. Jak Neveldine poradził sobie w pojedynkę? Moim zdaniem reżyser powinien sto razy przepisać powiedzenie: co dwie głowy to nie jedna i czym prędzej wrócić do swojej drugiej połówki, bo sądząc po "Taśmach", solowa droga nie zaprowadzi go daleko.



Angela, bohaterka filmu, to dziewczyna-anioł. Piękna, dobra, uczciwa i oddana. Żeby nie było wątpliwości co do jej nieskazitelnej natury – to blondynka o niebieskich oczach (Olivia Taylor Dudley). Już w pierwszych scenach filmu pada podejrzenie, że ma niezdrową fiksację na punkcie swojego ojca, który towarzyszy jej w każdym codziennym wydarzeniu na równi z jej chłopakiem Pete'em. Nie to jednak będzie jej największym problemem, ponieważ podczas jej 25. urodzin dojdzie do dziwnej sytuacji, która stanie się początkiem końca – nie tylko dla samej Angeli, ale i całej ludzkości. W Watykanie natomiast dwóch tajemniczych księży rozprawia o tym, że kres świata jest już bliski.

Paradoksalnie największe wrażenie w "Taśmach…" robią sceny najmniej efektowne, które pokazują powolne staczanie się w "obłęd" Angeli. Jest w nich tajemnica, niepokój i groza. Szybko jednak pojawiają się grubo ciosane symbole, a czasowo-przestrzenne przeskoki do konspiracyjnych dyskusji watykańskich księży rozbijają ledwo zbudowane napięcie. W efekcie – to, co miało straszyć najbardziej, czyli przerażająca wizja końca świata – w najlepszym wypadku śmieszy frazesami, ale jednak głównie nudzi. Akcja posuwa się do przodu bez wyraźnych motywacji, a w relacje między bohaterami trzeba uwierzyć im na słowo, bo ich rys ogranicza się do zaledwie kilku stereotypowych cech. Ostatecznie nie straszy nawet scena egzorcyzmu – przeprowadzona zresztą przez Neveldine'a naprędce, tak by jeszcze zdążyć z przesłaniem na zakończenie.



Najwięcej, oprócz Neveldine'a, na "Taśmach…" traci Michael Peña wcielający się w lokalnego księdza jak zjawa pojawiającego się zawsze w odpowiednim czasie i odpowiednim momencie. Pomijam fakt, że jego powiązanie z watykańskimi egzorcystami jest zupełnie niezrozumiałe, gorsze jest to, że on sam jest niewiarygodny w swojej roli. Peña – z naturalnym urokiem i rozbrajającym uśmiechem – gra jakby obok konwencji, a jego postać rozsadza film od środka. Podobnie nietrafioną decyzją obsadową było zaangażowanie  Djimona Hounsou’a w roli wikarego w watykańskim oddziale do spraw opętań. Śmieszne to i przykre jednocześnie, bo posągowy aktor z emploi twardych zabójców nijak nie pasuje do widocznych w filmie pasibrzuchów w sutannach.

Twórcy "Taśm…" przekonują, że koniec świata się zbliża. Pocieszające jest jednak to, że bez problemu da się go przespać.
1 10
Moja ocena:
5
Absolwentka Wydziału Polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie ukończyła specjalizację edytorsko-wydawniczą. Redaktorka Filmwebu z długoletnim stażem. Aktualnie także doktorantka w Instytucie... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?