„Lissi na lodzie” wzorem „Shreka” parodiuje znane filmowe hity, żarty latają tu z szybkością kul wyrzucanych przez CKM, i jak to bywa z ogniem otwartym, niektóre trafiają celnie.
Michał Burszta
Filmweb A. Gortych SpĂłĹka komandytowa
Urok animowanych parodii ma taką siłę przyciągania, że złapali się nań nawet Niemcy. "Lissi na lodzie" miesza klasyczny bawarski humor z inteligentną (choć lekko wtórną) gatunkową kpiną. Michael Herbig nie jest może najbardziej wyrafinowanym parodystą (żeby wspomnieć tylko jego "But Manitou"), ale i tak winduje swój najnowszy film znacznie powyżej tego, co zazwyczaj kojarzymy z niemieckim humorem. "Lissi na lodzie" to bowiem wariacja, której punktem wyjścia jest głośny miniserial o cesarzowej Sissi (żonie cesarza Austro - Węgier Franciszka Józefa). W "Lissi na lodzie" cesarzowa (mówiąca głosem...Kacpra Kuszewskiego) porwana zostaje przez owłosionego Yeti, mąż rusza jej na pomoc mając do pomocy matkę nimfomankę, lizusowatego marszałka dworu i moc językowych grepsów. Na swojej drodze spotkają agentów WSI (Wiejskie Służby Interwencyjne), wyluzowanego władcę o aparycji Franka Zappy oraz przegiętego łyżwiarza przypominającego Jerzego Połomskiego. Tak zaczyn się ten absurdalny wodewil w bawarskich dekoracjach. Film Herbiga wzorem nieśmiertelnego "Shreka" parodiuje znane filmowe hity, żarty latają tu z szybkością kul wyrzucanych przez CKM, i jak to bywa z ogniem otwartym, niektóre trafiają celnie. Film zyskuje na subtelności dzięki polskiemu tłumaczeniu autorstwa Jana Wecsile i Macieja Kraszewskiego . Określenia typu: "przystrzyc krzaczora cesarzowej", czy "miąchać trąbę" z pewnością staną się hitem sezonu. To film raczej dla widzów dorosłych, i tych, których nie zrazi dosadność części gagów. Dla bardziej wyrafinowanych zostaje wspomniana językowa inwencja i świetny dubbing.