Recenzja wyd. DVD filmu

Dungeon Siege: W imię króla (2007)
Uwe Boll
Jason Statham
Ray Liotta

Znajdźcie mi człowieka, którego zwą Farmerem

Chciałabym od razu zaznaczyć, że nie jestem wielką fanką gry, na bazie której powstał film "Dungeon Siege: W imię króla". Jednakże nawet ja, patrząc na to, co zrobił reżyser Uwe Boll, nie mogę
Chciałabym od razu zaznaczyć, że nie jestem wielką fanką gry, na bazie której powstał film "Dungeon Siege: W imię króla". Jednakże nawet ja, patrząc na to, co zrobił reżyser Uwe Boll, nie mogę pozostać obojętna. Zdaję sobie sprawę, że nie jestem zbyt oryginalna i że wpisuję się w ten sposób w poczet licznych krytyków tego twórcy. Cóż, jeśli następnym razem Boll wyzwie swych oponentów na pojedynek bokserski, będę mogła potraktować to bardziej serio. Uwe Boll jest znany ze swoich adaptacji gier komputerowych. Faktycznie, można w jakiś sposób uznać prawdziwość jego sloganu o firmie - liderze w tej dziedzinie filmowej. Niestety, wyłącznie jeśli chodzi o ilość takich produkcji. Reżyser jest znany, ale słowo to jest tu użyte w sposób pejoratywny. Każda jego produkcja oparta na grze spotyka się ze wzburzeniem ze strony zarówno krytyków filmowych jak i graczy. Oburzenie i fale protestów przyjmują czasem postać niemalże histeryczną - przykładem może być zamieszczona w internecie petycja przeciw tworzeniu przez Bolla kolejnych filmów. Sam reżyser na przekór wszystkim wykupuje kolejne licencje na adaptacje popularnych gier. Pora przejść do jego obrazu z 2007 roku, czerpiącego z dobrze przyjętej przez środowisko graczy "Dungeon Siege". Pierwszą moją myślą było niejasne wrażenie "Ja to skądś znam". Tyle że nie z gry, a z "Władcy pierścieni". Oczywiście, nie jest to choćby zbliżenie się do mistrzowskiego obrazu Petera Jacksona, tylko usilna próba skopiowania. Ujęcia monumentalnych budowli czy rozległych krajobrazów, tak bardzo przejmujące we "Władcy..." tu zostały niejako "poupychane" w różnych momentach, luźno związane z toczącymi się wydarzeniami; jakby twórcy mieli przygotowanych kilka ładnych scenek, złożonych w szufladce "obrazki do filmu fantasy" i akurat wykorzystanie ich padło na tenże film. Niezbyt dobrze wypadają też te miejsca, w których działają bohaterowie - przykładowo las, w którym panują podobno istoty magiczne, wygląda jak zwyczajny zagajnik, w którym aż chciałoby się znaleźć polankę i odpocząć. Tak zielony, spokojny, sielankowy. Jeśli twórcy chcieli osiągnąć efekt kontrastu i zaskoczenia - tu spokój, a nagle pojawiają się "groźne leśne feministki", to przykro mi - nie przekonali mnie. Jeśli już jesteśmy przy "leśnych feministkach", przyjrzyjmy się jakże "barwnej" galerii postaci, jaką dane jest nam oglądać. Bohaterowie są jednowymiarowi, schematyczni. Mamy tu człowieka "od zera do bohatera" - zwą go Farmerem (ciekawe, kto wpadł na tak niezwykły pomysł - komicznie brzmią dialogi, w których najbliżsi mówią do niego per "Farmerze"), który ma za zadanie uratować królestwo. Przez 30 lat był zwykłym rolnikiem, jednakże, jak wiadomo, niektórzy ludzie rodzą się mistrzami sztuk walki - dzięki czemu potrafią wybić całą grupę potworów, które wcześniej zmiotły z ziemi w całości oddziały żołnierzy. Jako umiejętność dodatkową, Farmer ma mistrzostwo w rzucaniu bumerangiem. Gdyby każda wieś miała tak wyspecjalizowanych mieszkańców, feudalizm nie trwałby zbyt długo. Mamy jego ukochaną żonę - z nienagannym makijażem nawet po kilku dniach jazdy w ciasnym brudnym wozie z kilkoma innymi więźniami. Jest i dobry, mądry król, który pozwala obrażać się wieśniakom, usprawiedliwiając ich przy tym jeszcze. Wspomniane wyżej leśne  feministki - kobiety spuszczające się po pnączach z nieba niczym baletnice na scenie, lekko i zsynchronizowanie (zaprawdę komiczny widok) z hasłami typu "nienawidzimy was, mężczyźni, bo nie jesteście świadomi, że uwielbiacie zabijanie". Jakoś nie broni im to uratować w późniejszym czasie uzbrojonej księżniczki w pełnej zbroi. Jeżeli chodzi o dialogi, z tych kilku wyżej wspomnianych wypowiedzi można wywnioskować ich poziom. Jeśli dorzucimy pomysły w stylu atak latającymi książkami, oddziały ninja w dosyć nowoczesnych strojach wśród oddziałów rycerzy rodem ze średniowiecza, sprawność wieśniaków pozwalająca im przy użyciu paska i liny pokonywać głębokie przepaście nad wodospadami - można już nakreślić całkowity obraz tego, co serwuje nam Uwe Boll, bez konieczności oglądania całego filmu. Zaprawdę, nie wiem, czy potępiać jednoznacznie Uwe Bolla za wypaczanie kolejnych światów gier w sposób straszny, czy podziwiać za niewzruszoną pewność siebie, jego chęć robienia wszystkim na przekór - pomimo że nieustannie traci na tych filmach duże sumy pieniędzy, że jest krytykowany ze wszystkich stron. Jednak niezależnie od tego, film "Dungeon Siege: W imię króla" jest filmem niewartym poświęconego mu czasu i pieniędzy (przynajmniej moich), z miałką fabułą, schematycznymi postaciami, głupimi dialogami. Dam 2/10, bo w paru momentach jest tak głupio, że aż śmiesznie. Tylko chyba nie o to chodziło twórcom.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W "Dungeon Siege" jest wszystko, co charakterystyczne u Bolla: ładne zdjęcia, niweczący tę jedyną zaletę... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones