Recenzja filmu

Król w Nowym Jorku (1957)
Charlie Chaplin
Charlie Chaplin
Maxine Audley

Zniewolony umysł Ameryki

W "Królu…" Chaplin dokonuje ostrej krytyki Ameryki lat pięćdziesiątych i pokazuje, jak kraj, który został zbudowany na wolnościowych ideałach, dziś sam rezygnuje z wolności. Opowiadając o
W "Królu w Nowym Jorku" Chaplin-mizantrop bierze górę nad Chaplinem-komikiem, a publicystyka wygrywa z groteską i melancholijnym dowcipem. Krytykując antykomunistyczną gorączkę, zimnowojenny radykalizm senatora McCarthy'ego, konsumpcję i zidiocenie mediów, Chaplin odrzucił to, co było najlepsze w jego kinie – bezpretensjonalny humor i intelektualną przewrotność. "Król w Nowym Jorku" to jeden z najsłabszych, ale i najsmutniejszych filmów mistrza X muzy. 



"Jedną z drobnych dolegliwości współczesnego życia jest rewolucja" – fraza otwierająca film Chaplina jest bodaj najzabawniejszym zdaniem, jakie padnie w "Królu…". Dla bohatera filmu okaże się ono na wskroś prawdziwe. Oto bowiem król Shadov (Chaplin), znienawidzony władca europejskiej republiki Estrovii, musi uciekać z kraju, by za oceanem skryć się przed gniewem swego narodu. Gdy przybywa do Nowego Jorku, okazuje się, że jeden z jego współpracowników ukradł mu wszystkie pieniądze, a monarcha musi znaleźć sposób na to, jak odnaleźć się w "nowym wspaniałym świecie".

O ile w pięć lat wcześniejszych "Światłach rampy" Chaplin rezygnował z dowcipu na rzecz melancholijnej opowieści o istocie sztuki, o tyle w "Królu…" humor zastąpił gorzką analizą amerykańskich bolączek. W Nowym Świecie, który portretuje, mało jest wspaniałości, wiele za to głupoty i hipokryzji. Nawet kino nie prezentuje już wartościowych opowieści, bo ich miejsce zajęły krótkie skecze dla bezmyślnych mas. Wyfiokowane damy i panowie we frakach oglądają ekranowy pojedynek dwóch kowbojów, jakby patrzyli na mecz tenisa. Ameryka A.D. 1957 nie jest krajem dla mądrych ludzi. Świadomość społeczeństwa kształtuje telewizja, wszechobecna reklama sprawia, że kraj pogrąża się w konsumpcji, a nad wszystkim unoszą się ciężkie chmury politycznej paranoi. Bowiem senator McCarthy i jego urzędnicy urządzają sobie codzienne polowania na czarownice, wszędzie tropiąc komunistów. Ich ofiarą padnie nawet wyszczekany dziesięciolatek zaprzyjaźniony z Shadovem (wciela się w niego jedenastoletni wówczas Michael Chaplin, najstarszy syn reżysera).



W "Królu…" Chaplin dokonuje ostrej krytyki Ameryki lat pięćdziesiątych i pokazuje, jak kraj, który został zbudowany na wolnościowych ideałach, dziś sam rezygnuje z wolności. Opowiadając o poczciwym, choć niezbyt uczciwym monarsze z dalekiego kraju, Chaplin punktuje amerykańskie paradoksy – pokazuje, że w egalitarnym narodzie są równi i równiejsi, a ludzie wycierający sobie gęby liberalnymi hasłami dają przyzwolenie dla politycznej opresji.

Komedii jest tutaj niewiele. Jeśli się pojawia, to raczej jako autocytat lub sentymentalne wspomnienie. Na marginesie swych publicystycznych wywodów Chaplin oddaje hołd komedii sprzed lat, wplatając do swego filmu slapstickowe żarty z użyciem tortów, perkusyjnych talerzy i węża strażackiego, a także fragmenty burleski i cytaty z kina niemego. Jednak w niczym nie zmienia to faktu, że "Król w Nowym Jorku" to jeden z najsmutniejszych filmów w dorobku Chaplina, który dziesięć lat później, równie słabą "Hrabiną z Hongkongu" zakończył swą wielką reżyserską karierę.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones