Recenzja filmu

27 sukienek (2008)
Anne Fletcher
Katherine Heigl

Zwiewna kiecka

Film, który może się okazać całkiem dobrym wyborem dla wszystkich zakochanych lub spragnionych miłości. Wszak wiadomo, że w Walentynki chodzi się do kina, a nie oglądać filmy.
Jak wiadomo, każda dziewczynka marzy o tym, by być księżniczką, nosić zwiewne sukienki i znaleźć upragnionego królewicza. Gdy tylko książę nadejdzie, z konieczności musi być i ślub. Dziewczynki dorastają, wychodzą za mąż, upragniony książę zamienia się w tłustego obiboka, któremu trzeba prać, prasować i gotować. I tak to się wszytko kręci, od kiedy świat światem. Dobrze więc, że są Walentynki i filmy takie jak "27 sukienek", które pozwalają każdemu z nas na chwilę utopić się w morzu słodkich lukrowanych iluzji. Jane, choć kocha śluby, wciąż jest sama. Biorąc pod uwagę jej aparycję, musi budzić to co najmniej zdziwienie (zresztą, jeżeli wierzyć amerykańskim komediom, to ładnym zawsze jest trudniej). W każdym bądź razie Jane od dzieciństwa marzy o tym, aby kiedyś stanąć na ślubnym kobiercu. Rzecz jednak w tym, że była już 27 razy druhną, a jej skryta miłość (szef – bo któż by inny) nie za bardzo dostrzega w Jane kobietę. Jakby tego było mało, jej własna siostra zdobywa jej obiekt westchnień. Cóż więc robić w tak dziwnej i niekomfortowej sytuacji? To oczywiste, trzeba się po prostu zakochać. Bergman i Antonioni pewnie daliby na to pytanie inną odpowiedź, ale kto by tam słuchał w tak podniosłym okresie starych gburów. Tak więc nic dziwnego, że na drodze naszej bohaterki staje pewien dziennikarz, którego twórczość koncentruje się na obsmarowywaniu ślubów. I jak to w życiu bywa – przeciwieństwa się przyciągają, choć nie zawsze o tym wiedzą. Największą zaletą komedii Anne Fletcher jest bez wątpienia Katherine Heigl. Co prawda gwiazdę "Wpadki" każdy mężczyzna wołałby zobaczyć raczej bez sukienki niż w różnych wymyślnych kreacjach, jednak jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Heigl nie tylko jest urodziwa, ale i jest nie najgorszą aktorką. Apetyczna, uśmiechnięta, z uroczym cielęcym spojrzeniem – bez problemu podporządkowuje sobie ekran. Na jej tle ostatnio widziany jako książę w "Zaczarowanej" James Marsden nie wypada nazbyt imponująco, co nie znaczy, że trudno go polubić. Ot, po prostu przystojny absztyfikant. Heigel i Marsden nie wytwarzają zapewne między sobą 600-woltowego napięcia, ale zdarza im się naprawdę sympatycznie zaiskrzyć. W ten sposób ten zgrabny produkcyjniak może się okazać całkiem dobrym wyborem dla wszystkich zakochanych lub spragnionych miłości. Wszak wiadomo, że w Walentynki chodzi się do kina, a nie oglądać filmy.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kluczowym eksponatem w tym filmie jest szafa głównej bohaterki. A ściślej - 27 sukienek, które tę szafę... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones