Recenzja filmu

Bez litości (2014)
Antoine Fuqua
Denzel Washington
Marton Csokas

bez tytuł

Aczkolwiek "Bez litości" to film stworzony przez gigantów, mistrzów w swoim fachu, co widać w każdej minucie seansu. Tam, gdzie poległoby większość twórców, tam Fuqua i spółka dopieszczają
Jeśli chodzi o męskie kino "Dzień próby" to przełomowy obraz. Nie dość, że zapoczątkował całą serię filmów o skorumpowanych policjantach ("Policja", "Królowie ulicy" czy "S.W.A.T.") to jeszcze był odskocznią do wielkiej kariery dla Antoine'a Fuqua, o Oskarze dla Denzela nie wspominając. Po ponad dekadzie i w chwale niedawnych sukcesów swoich ostatnich produkcji ("Olimp w ogniu", "Lot") dwaj wspomniani wyżej giganci spotykają się ponownie. Nie trzeba nawet dodawać, jak wielkie są w tej sytuacji oczekiwania.



Tymczasem zarys fabularny nie nastraja optymizmem. Washington wciela się w rolę wiodącego spokojny żywot pracownika marketu budowlanego, który nie może już dłużej patrzeć na krzywdę ludzką. Mroczna przeszłość i umiejętności idealnie predysponują go do walki i zadawania bólu najgorszym oprychom tego świata -  nie pozostaje nic innego jak rozpocząć vendettę w imię sprawiedliwości.

Tak też się dzieje i w przeciwieństwie do ostatnich filmów Denzela ("Agenci", "Safe House") nie ma co liczyć na zwroty akcji. Wszystko potoczy się w z góry ustalony i przewidywalny, a do tego dość powolny sposób. Także praktycznie często obrazowi bliżej jest do dramatu obyczajowego niż kina sensacyjnego czy kryminalnego. Zapowiada się nieciekawie.



Aczkolwiek "Bez litości" to film stworzony przez gigantów, mistrzów w swoim fachu, co widać w każdej minucie seansu. Tam, gdzie poległoby większość twórców, tam Fuqua i spółka dopieszczają formę do granic możliwości, nie popadając jednocześnie w parodię. Odpowiednie wykorzystanie spowolnień, niezwykle bliskie ujęcia, fantastyczne oświetlone sceny walk nadają oklepanym postaciom i wydarzeniom nowy, wręcz mistyczny wymiar.

Aczkolwiek poetycko-artystyczna strona techniczna byłaby niczym, gdyby nie wyraziste aktorstwo. Denzel przykuwa uwagę widza, nawet gdy je ciasto, a swoim lodowatym spojrzeniem sieje większy postrach, niż jakby miał rozdawać serie ciosów, chociaż i te wyprowadza z zabójczą precyzją. Nie dziwi też, że kolejną dobrą rolę może dopisać sobie do CV młodziutka Grace Moretz. Zaskakuje natomiast obsadzany zawsze po drugich i trzecich planach Marton Csokas, który tu wysunięty na pierwszy front walki z Denzelem o dziwo dotrzymuje mu pola, stając się godnym wyzwaniem, a przy okazji dopełniając tę wtórną, ale idealnie wykonaną mieszankę gatunkową.



Ostatecznie nawet muzyka zrecyklingowana została chociażby z "Gorączki", a całość klimatycznie bliższa jest "Zaginionej dziewczyny" niż "Olimpu w ogniu", to mimo ponadprzeciętnemu wykonaniu od strony technicznej miałka warstwa merytoryczna sprawia, że jest to zaledwie bardzo dobry film, który jednak nie zapisze się w historii kina tak jak poprzednia kolaboracja Fuqua i Washingtona. Dla wielbicieli gatunku będzie jednak wyborną ucztą dla zmysłów
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Czy zdarzyło się Wam kiedyś być świadkami krzywdy drugiego człowieka? Jeśli tak, pewnie większość z Was... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones