PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=480993}

BrzydUla

6,4 57 257
ocen
6,4 10 1 57257
5,6 5
ocen krytyków
BrzydUla
powrót do forum serialu BrzydUla

Wprawdzie w całości widziałem tylko "Yo soy Betty la Fea" (oryg. KOLUMBIA), "Ugly Betty" (USA) i polską BrzydUlę. Ale najbardziej podobała mi się i tak polska wersja.
Ale po kolei.

1. Czego mi zabrakło w polskiej wersji.
-bardzo podobała mi się w oryg. wersji przemiana Marceli i ta scena w której błagała Betty żeby nie odchodziła, w polskiej Paulina po prostu się obraziła i wycofała.
-zabrakło mi publicznego zdemaskowania wszystkich machlojek Alexa, w oryginale wprawdzie tego nie było, ale tam Daniel brat Marceli występował tylko jako udziałowiec martwiący się o własne zyski, a nie pracownik firmy.
-w polskiej wersji Ula przedstawiła plan ratunkowy i zaproponowali jej prezesurę, bardziej mi się podobało rozwiązanie z oryginału, gdzie bez udziału Betty doszli do wniosku, że jedyne wyjście to żeby Betty była prezesem.
-w oryginale bardzo podobała mi się ta cała historia jak skrzywdzoną Betty zaopiekowała się Catalina i zabrała ją na wybory miss, w polskiej wersji, gdy pojawiła się Julia, myślałem że to będzie początek czegoś podobnego, ale niestety nie było.

2. Co było lepsze w polskiej wersji.
-po pierwsz bardzo udana obsada:
Alex - genialny jako czarny charakter, Pshemko - kapitalnie wymyślona postać (o wiele lepszy niż Hugo z oryginału), Ula - może nie idealna, ale podobało mi się że jej charakteryzacja na "brzydulę" nie była tak przesadna jak w oryginale, no i genialna Viola - z tym jej przekręcaniem powiedzonek.
-przemiana Violi i Sebastiana - chodzi mi o ich "przejście na jasną stronę mocy" pod koniec serialu, w oryginale Patricia pozostała źła do końca, a Mario odszedł po bójce z Armandem i już do końca serialu się nie pojawił.
-związek Ani i Maćka, cieszę się że twórcy polskiej wersji doprowadzili ten wątek do szczęśliwego finału, w oryginale było jak wiadomo trochę inaczej, odpowiednik Maćka z oryginału czyli Nicolas do końca wzdychał do Patricii, a Aura Maria, czyli odpowiednik Ani - recepcjonistki awansowanej na sekretarkę Betty, przez cały serial była adorowana przez posłańca Freddiego.
-bardzo dobrze że w polskiej wersji nie zrezygnowano z motywu firmy produkującej ekskluzywną odzież, przeniesienie akcji jak np. w amerykańskiej wersji do czasopisma o modzie nie wpłynęło dobrze na akcję Dom mody dyktuje styl, ale produkuje też realny produkt, w przypadku czasopisma o modzie zmiana mniej pola do popisu zostawia dla ekonomicznej wiedzy brzyduli.
oglądająć "Ugly Batty" nie mogłem się oprzeć wrażeniu że oglądam odcinkową wersję "Diabeł ubiera się u Prady".

3. Amerykańska wersja - totalna porażka.
-amerykanie zapłacili za licencję najwięcej, żeby mieć prawo do większej niż inni ingerencji w oryginalną historię i kompletnie zepsuli serial.
-przeniesianie akcji z domu mody do redakcji czasopisma o modzie, oprócz tego co napisałem wyżej, to przeniesienie pomieszało oryginalne zależności między bohaterami.
-najważniejszy zarzut to brak wątku podkochiwania się brzyduli w swoim szefie, sprawiło to że akcja toczyła się praktycznie bez celu (zarówno w oryginale jak i w polskiej wersji akcja to skomplikowany "bieg do ołtarza" z przeszkodami). Oryginał i polska wersja mimo tasiemcowej formuły stanowią zamkniętą całość w której akcja zmierza do szczęśliwego finału. Amerykańska wersja zmierza do nikąd, dokładnie nie pamiętam od którego momento tak się stało ale serial zmienił się w tasiemiec który można ciągnąć bez końca, albo zakończyć w każdej chwili (co z resztą się stało, gdy oglądalnośc spadła po prostu zakończyli serial)
-nie pamiętam dokładnie, ale w amerykańskiej wersji też chyba tego nie było, lub było mało wyeksponowane, mianowicie chodzi o to że zarówno w oryginale jak i w polskiej wersji brzydula miała niezłe wykształcenie ekonomiczne, tylko nikt wcześniej nie dał jej szansy bo była brzydka.

ocenił(a) serial na 8
Chester79

Ja jestem świeżo po obejrzeniu oryginalnej wersji i uważam, że BrzydUla nie może się równać z "Yo soy Betty..".

Jeśli chodzi o główną bohaterkę to moim zdaniem zdecydowanie wygrywa Betty. Na początku jest brzydka, aż czasami ciężko było na nią patrzeć. Do tego jej głos i zachowanie idealnie pasują do wyglądu. Czasami było mi jej naprawdę szkoda. Postać Uli nie przemówiła do mnie tak jak Betty, dość często mnie denerwowała.
Armando również zdecydowanie wygrywa z Markiem. Był po prostu idealnie wybranym aktorem na to miejsce i co najważniejsze był bardzo przystojny. Marek nie przypadł mi do gustu, był nijaki. Uważam, że można było wybrać lepszego aktora.
Pierwszy plus dla polskiej wersji leci dzięki postaci Violetty. Uważam, że Małgorzata Socha idealnie zagrała tę osobę. Patricia Fernandez również dobrze wypadła, jednak moim zdaniem Violetta była najlepiej zagraną osobą z "BrzydUli" i to dzięki niej ten serial wypadł tak dobrze i zyskał tak dużo fanów.
Mam dylemat, czy bardziej przemówił do mnie Nicolas czy Maciek. Obaj mnie denerwowali, były momenty gdy na Nicolasa nie mogłam wręcz patrzeć tak raziło mnie jego zachowanie. Maciek był o wiele bardziej ogarnięty. Jednak moim zdaniem postać Nicolasa wypadła lepiej. Jego osoba i zachowanie wniosły wiele do serialu, szczególnie na uwagę zasługuje jego romans z Patricią, gdy ta go ewidentnie wykorzystuje a on pomimo to nadal jest nią zachwycony. Uważam, że Mario Duarte wykonał bardzo dobrą robotę wcielając się w Nicolasa, ponieważ moim zdaniem zagranie go było bardzo trudne.
Sądzę, że kolejną postacią, która lepiej wypadła w oryginale jest Marcela. Czasami było mi jej naprawdę szkoda. Było po niej widać, że naprawdę kocha Armanda, nie to co Paulina. Od Pauli odpychał mnie jej wredny wyraz twarzy. Mi również podobał mi się motyw, gdy Marcela odłożyła dumę na bok i opowiedziała Betty swoją historię z Armandem. Zrobiło mi się jej wtedy naprawdę żal, bo ewidentnie było widać, że cierpi.
Kolejnego plusa dla polskiej wersji łapie Alex. To był dopiero wredny człowiek. Genialnie zagrał czarny charakter. Jednak postać Daniela również mi się podobała. Irytowało mnie w nim to, że był bardzo zboczony. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić Alexa w roli zboczeńca ;). W "BrzydUli" zabrakło mi więcej kłótni między Markiem a Alexem. W "Yo soy Betty..." ich wzajemna niechęć była fajnie przedstawiona.
Jeśli chodzi o projektanta to bardzo ciężki wybór, bo obaj są bardzo ekscentryczni. Jednak chyba bardziej podobał mi się Hugo Lombardi. Pshemko też przypadł mi do gustu jednak czasami za bardzo mnie irytował. Na miejscu Izy pewnie zamordowałabym go :).
Jeśli chodzi o koleżanki brzydul, to rywalizację wygrywają Kolumbijki. Szczególnie na uznanie zasługują ich kłótnie z "tlenioną". Polki były wg mnie trochę za bardzo ułożone.
Dodatkowo Mario przypadł mi bardziej do gustu niż Sebastian. O wiele bardziej pasował do roli "chamskiego podrywacza" niż Sebastian. Trochę szkoda, że tak zakończyła się przyjaźń Armanda i Maria, chociaż ten drugi sobie na to zasłużył, jednak w serialu "Ecomoda" postać Maria ponownie się pojawia :).

Jeśli chodzi o opowiedzenie całej historii to zdecydowanie wygrywa oryginał. Muszę przyznać, że jestem osobą, której sporadycznie zdarza się płakać na filmach, a "Yo soy Betty, la Fea" sprawiło, że pod koniec dość często ryczałam :) aż głupio się przyznać. "BrzydUlę" oglądałam praktycznie bez emocji. O wzruszeniu nie było mowy. Tak samo było z motywami komediowymi. Przy oryginale bardzo często zdarzało mi się śmiać. Niektóre sceny były wręcz kiczowate i zdecydowanie przesadzone, ale to czyniło je jeszcze zabawniejszymi. W polskiej wersji nie przypominam sobie zbyt dużo śmiesznych scen. Na uznanie zasługuje jedynie Violetta i jej przekręcanie powiedzeń. W pierwowzorze każdy miał swoją własną historię wartą opowiedzenia, która była idealnie dopasowana do całości, np. historia Sofii, jej męża i Jenny, historia Berty i odsysania tłuszczu, historia Aury Marii i Freddiego. Za to w polskiej wersji oprócz głównej historii nie ma aż tak wyraźnych wątków pobocznych, no może oprócz historii Violetty.

Podsumowując, żałuję, że najpierw obejrzałam "BrzydUlę" a dopiero później "Yo soy Betty...". Po obejrzeniu polskiej wersji byłam wręcz zachwycona, jednak teraz, gdy już znam wersję oryginalną, "BrzydUla" wydaje mi się tylko złą podróbką. Jest nijaka.
Dla mnie wersja Kolumbijska zdecydowanie wygrywa :)

Chciałam jeszcze obejrzeć wersję amerykańską, jednak słyszałam o niej złe opinie. Pewnie i tak zdecyduję się na obejrzenie jej, jednak w dalekiej przyszłości, gdy znajdę trochę wolnego czasu. Przeszło mi jeszcze przez myśl, aby obejrzeć wersję niemiecką, jednak chyba nie będę ryzykować i dam sobie spokój ;)

Chester79

Z tego co pamiętam, Magdalena Mielcarz była w ciąży, kiedy nagrywano jej epizod. Możliwe, że to dlatego nie rozwinięto jej postaci.

Chester79

Jak dla mnie oryginalnej wersji nic nie pobije. Było kilka minusów, ale to nie umniejsza wyjątkowości tego serialu.

Betty była dużo brzydszą brzydulą niż Ula. Zdecydowanie bardziej naiwna i zaślepiona. Armando ją doceniał za jej pracowitość i lojalność, ale nic poza tym. Nawet nie mógłby powiedzieć, że to jego przyjaciółka. Naprawdę raził go jej wygląd. Z obrzydzeniem myślał o swojej "misji". Naśmiewał się z niej tak jak i inni. Nie miał za grosz poczucia jakiejś przyzwoitości. A Marek od początku był pozytywnie nastawiony do Uli. Spotkania z Ulą nie były dla niego tak trudne, jak dla Armanda z Betty. No i Marcela. Ona naprawdę kochała swojego narzeczonego. Zależało jej na nim. A Paulina była sztuczna. Myślała tylko o dobrej opinii i o tym, co inni powiedzą.

W YSBLF świetnie przedstawiono, jak Armando i Marcela zaczęli się od siebie oddalać. Jak bardzo Marcela cierpiała z tego powodu. A ich szczera rozmowa, kiedy Armando przyznaje się do swoich uczuć. Marcela jest zrozpaczona. Chciałaby go za wszelką cenę zatrzymać. Widać jak cierpi. I oczywiście ta pamiętna rozmowa z Betty. To Marcela przyczyniła się do tego, że Betty i Armando się zeszli. Paulina by nigdy czegoś takiego nie zrobiła. Nie kochała Marka. W ich związku nie było żadnych uczuć. Może ewentualnie przyzwyczajenie.

Z polskiej wersji bardzo polubiłam Violę. Naprawdę świetna postać. Zupełnie inna niż Patricia, więc nawet nie ma sensu porównywać tych dwóch sekretarek. Patricia była zepsuta. A Viola po prostu skrzywdzona przez życie. Zabiegała o względy Pauli i pragnęła bogactwa, bo nie miało łatwo. Ale miała w sobie dobro. Wydała Aleksa. Patricia nawet by o tym nie pomyślała. I właśnie Aleks też był ciekawą postacią. Tak jak w kolumbijskiej wersji i Patricia i Daniel byli osobami do cna złymi, tak Viola i Aleks mieli w sobie poczucie człowieczeństwa. Po prostu koleje losu sprawiły, że stali się takimi ludźmi, jakimi się stali. I Aleksowi wcale się nie dziwię. To, co zrobili mu Marek z Julią byłą naprawdę świństwem. Wtedy, na dworcu, gdy Julia wyjeżdżała, było widać, jak bardzo on ją kochał i jak bardzo ona go skrzywdziła.

I jeszcze z tych kluczowych postaci Sebastian i Mario. Oboje mnie irytowali. Ale chyba Mario bardziej przypadł mi do gustu, pod względem swojego charakteru. Był prawdziwym draniem. I miał ogromny wpływ na Armanda. I ta ich kłótnia. W Brzyduli też była, ale potem jakby przeszli do porządku dziennego i zupełnie o niej zapomnieli. Fajne też było to, że później Sebastian zrozumiał, że Markowi zależy na Uli i pomagał przyjacielowi ją odzyskać. Mario by tego nie zrobił. On zupełnie nie wierzył w to, że Armando mógłby się zakochać w kimś takim, jak Betty. A Seba owszem. Przecież nawet sugerował to Markowi i wcale nie przez złośliwość, na co ten początkowo reagował tylko śmiechem. A Mario potrafił jedynie drwić. Dlatego Seba był lepszym przyjacielem. A patrząc ogólnie na sylwetki tych bohaterów, trudno mi zdecydować, który lepszy.

Lady_Jula

Zgadzam się. ;)

Również uważam, że oryginał z Kolumbii jest o wiele fajniejszy od polskiej wersji, choć polska wersja prawdopodobnie jest najlepszą podróbą tego serialu. ;) Chyba jeszcze wersja rosyjska mi się podobała (tak w ogóle prawie identyczna jak oryginał), a amerykańska była słaba, obejrzałam 5 odcinków i na razie sobie odpuściłam. Natomiast Niemieckiej jeszcze nie oglądałam, ale jakoś mnie od niej odpycha, nie wiem dlaczego. ;)

Co do postaci...
Betty była fajniejsza niż Ula. Obie mają wiele wspólnego, były mózgowcami, ale także naiwnymi zdziecinniałymi kretynkami, które związały się z zajętym facetem, jednakże Betty była postacią która równocześnie śmieszy jak i wzrusza... Ula jedynie mnie irytowała, zwłaszcza po przemianie, co więcej nie wyczułam, że to główna bohaterka, drugoplanowa Violetka zjada ją na śniadanie, i czasem się zastanawiam, że szkoda Małgosia Socha bardzo zdolna aktorka nie zagrała jednak Ulci...

Armando też wygrywa z Markiem wg mnie. Lubię Marka, sympatyczny facet, jednak wg mnie był trochę (później) zbyt idealny, nudnawy, a także za często błagał te nieznośną Ulę po przemianie o przebaczenie. Wiem, że ją kochał, ale ja na jego miejscu już bym sobie dała z nią spokój, zwłaszcza po tej aferze z płatkami róż, gdzie niesłusznie wydzierała się na niego jak wariatka. Nie podobało mi się to jak postąpił z Pauliną pod koniec, bo chyba jednak kobieta, z którą długo był zasłużyła na jakieś wyjaśnienie. Oczywiscie Armando to był podlec i cham, jednak podobała mi się ta jego przemiana (zwłaszcza gdy gapił się na jej zdjęcie), co więcej jego furie były prześmieszne. Potrafił wtedy wygladać niemalże jak diabeł. ;) Podobały mi się tez jego wyrzuty sumienia, podczas gdy czytał pamietnik i zdał sobie sparwę jaki był okrutny. Do tego dochodzi serenada. ;) No i jak rozstał się z Marcelą, wyjaśnił jej wszystko i rostali się w pokoju... Romans Armanda i Betty też bardziej mnie przekonał... No i wpuklony wątek pocałunków, których na początku się brzydzi, a potem się od nich uzależnia, hehe... Armando dnia nie potrafi przeżyć bez jednego pocałunku...

Violetta natomiast miażdży Patrycję... Co prawda Tleniona też mnie śmieszyła, ale Violetta wg mnie to czasami główna postać serialu, najlepsza bohaterka, magiczna, głupiutka pusta blondyna, ale o dobrym sercu. ;) Do tego te "dasz wiarę". ;) Mistrzyni. Zagubiona dziewczyna ze wsi (podobnie jak Ula), która szuka tak naparwdę bratniej duszy i przyjaciółki. Widzi w niej Paulinę, ale tamta ją wykorzystuje tylko do szpiegowania Marka. Ma swoje marzenia o byciu modelką i czasami nawet wydaje się yć cąłkiem mądra mimo sowjej głupoty. ;) Początkowo nie lubi Uli, chociaż też ma swoje powody (zniszczenie sukni było podłe, ale da się wytłumaczyć), a z casm widzi w niej swój autorytet i przyjaciółkę. ;)

Marcela też lepsza od Pauliny. Marcela mimo, że śmiała się z Betty za plecami, była pozytywną postacią, natomiast o Paulinie tego nie można powiedzieć.

Nicolas również był fajniejszy, taki sympatyczny błazen, dziwak, ale prześmieszny i do tego ten romans z Tlenioną. Maciek mnie natomiast irytował, nie dość, że był zbyt ładny (powinie być bardziej jak męska wersja brzyduli), to pouczał Ulkę, a sam wydawał pieniadze przeznaczone na operację taty Uli.

Koleżanki Betty były fajniejsze. Oczywiście przyjaciółkami dobrymi za bardzo nie były (a ich rady wołały o pomstę do nieba), ale kłótnie z Tlenioną są ich zasługą. Do tego każda jest ważną postacią dla fabuły serialu. W polskiej wersji było ich za mało i od tego byly postaciami pobocznymi (no może Ala i Iza trochę były ważne)

Rodzinka Betty też była fajniejsza, szczególnie ten wojowniczy ojczulek. ;) W polskiej wersji ojciec był mdły, a rodzeństwo wg mnie niepotrzebne dla fabuły. Co parwda poslka wersja lepiej tłumaczy, dlaczego Ula tak niemodnie się ubiera, bo nie miała matki, ale wątki z jej bratem były do niczego a jego dziewczyan Kinga była irytująca.

Alex natomaist wygrywa z Danielem W Kolumbijskiej jest pewna ironia. Daniel to niby ten zły, a zależy mu na firmie bardziej niż Armandowi, natomiast Alex to postać czarna, knuje, spiskuje, ale też ma swoje wytłumaczenie, bo to co zrobił mu Marek, to aż mu trochę kibicuję. Wybieram Alexa bo to postać targicnza, natomaist Daniel jest po prostu zły i trochę przeszkazdało mi, ze jest zboczony.

Mario i Seba - tutaj mógłby być znak równości, ale chyba jednak wolę Maria. Mario to cham, prostak, któremu jedynie panienki w głowie, z Sebą przez dłuższy zcas jest podobnie. Obaj naśmiewają się z Betty/Uli, jendak Sebastian podobnie jak Marek nawraca się. Jest to wzorowy przyjaciel, wspiera go, gdyż sma ma podbny problem z Violettą i sama Ula mu wybacza. Mariowi natomaist Betty nigdy nie wybaczyła, co więcej chamem pozostał od początku do końca, na początku radzi Armandowi aby uwiódł Betty, a później gdy okazuje się, że ten się w nieje zakochał i potrzebuje jego porady w trudnej sparwie ten jedynie co potarfi to śmiać się i kpić z niego. Fałszywy przyjaciell, a raczej zły duch, który radzi mu jak najgorzej. Prawdopodobnie główny czarny charakter serialu (choć śmieszny w swej głupocie) i dlatego wydaje mi się, ze ta postać jest ciekawsza... Zresztą, mimo groteski wersja kolumbijska podchodzi do sprawy bardziej realistycznie, poza Armandem (ukazany jest on jako wyjątek wśród drani) nikt się tam nie zmienił na dobro, natomiast w polskiej wersji większość hurtowo się nawróciła (poza samą Pauliną, a szkoda) co mi trochę przeszkadzało, bo zakończenie wydawało mi się zbyt przesłodzone, mimo serialu obyczajowego...

Michel dużo fajniejszy niż Piotr. Piotr irytujący facet błuszcz, który jak na lekarza ma zbyt dużo czasu i ciągle manipuluje Ulkę. Niby to on pogodził Ulkę i Marka, a jednak nie lubię go. Co innego Michel - ideał faceta, przystojniak, miły, sympatyczny, kulturalny, polubił Betty, gdy była jeszcze brzydka, co prawda nie chciałabym, aby Betty go wybrała, ale w jego obceności Armando (zwłaszcza w "Ecomodzie") był taki zazdrosny i śmieszny. ;)

cloe4

Właśnie. Zapomniałam o Michelu i Piotrze. Zdecydowanie Piotr nie przypadł mi do gustu. Był irytujący. Zbyt zaborczy. Swoją przymilnością chciał się wkupić w łaski Uli. Miałam wrażenie, że jemu nie zależało na niej, a na tym, żeby ją po prostu odciągnąć od Marka. A Michela można było polubić od samego początku. Naprawdę sympatyczny. Nie wmawia Betty, że Armando jest be, tylko dyskretnie usuwa się w cień. Jedyny plus dla Piotra, to fakt, że w końcu zrozumiał, kogo kocha Ula i postanowił pomóc tym dwojgu.

Jednak co do Maćka i Nicolasa mam inne zdanie, niż ty. Nicolas owszem miał fajną stylizację i był taki podobny pod względem charakteru do Betty, ale nie był jej przyjacielem. Zupełnie go nie obchodziła. Wciąż tylko myślał o Patrici. A Maciek, choć za piękny, interesował się życiem Uli. Wspierał ją w trudnych chwilach, interesował się jej sprawami. No i w końcu odpuścił sobie Violkę. I mimo tego, że w wielu momentach mnie denerwował, jednak bardziej polubiłam Maćka.

Rodzinki. Państwo Pinzon ciekawsi. Doña Julia to taka miła, poczciwa kobiecina. Idealnie pasowała do tego porządnego Ernesta, który pilnował swojej jedynej córki jak oka w głowie. I ta jego pasja (tango). A Józef był nijaki. Właściwie to nawet go nie poznaliśmy. Podobnie jak rodzeństwo Ulki. Jasiek był bardzo zmienny pod względem charakteru. Czasem dojrzały, a czasem bardziej dziecinny niż Bety. Ta z kolei czasami powiedziała coś zabawnego, ale nie odegrała zbyt dużej roli w całej fabule.

A przyjaciółki głównej bohaterki denerwowały mnie w obu wersjach. Choć w kolumbijskiej wprowadzały przynajmniej jakieś ciekawe wątki, np. wojna z Tlenioną. Berta świetnie wypadła, kiedy przyszła do pracy w tej czerwonej sukience.

Lady_Jula

"Zupełnie go nie obchodziła. Wciąż tylko myślał o Patrici." - Oooo tak był strasznie zadurzony w Patrici, ale wspierał Betty, gdy np. opowiedziała mu, że nalazła list Maria z instrukcjami i była w rozpaczy. Przytulał ją, a nawet dał się wciągnąć w jej grę, gdzie udawał jej narzeczonego. Problem miał jedynie taki, że był zbyt naiwny. Jednak to prawda, Maciek był o wiele wiele rozsądniejszy... ;)

A co do przyjaciół... Prawdziwą przyjaciółką Betty była jedynie Catalina, a przyjacielem SPOILER w "Ecomodzie" stał się Michel - gdzie miał już inną dziewczynę. ;)

cloe4

" Oooo tak był strasznie zadurzony w Patrici, ale wspierał Betty" Racja, pomagał jej, ale nie zauważyłam, żeby wykazał przy tym jakąś własną inicjatywę. Był trochę jak taki młodszy brat Betty. Ona go poprosiła, to pomógł. A Maciek był takim jakby starszym bratem, który bez proszenia troszczył się o Ulę, czasami nawet za bardzo.

Z przyjaciółek Betty, to może jeszcze Inesita. Była takim dobrym duchem klubu brzydul. Stopowała te młodsze. Ale i tak Catalina stała się tym aniołem. I można by ją porównywać z Alą, albo raczej na odwrót. Bo Ala tylko próbowała być taką przyjaciółką dla Uli, jaką była Catalina dla Betty.

ocenił(a) serial na 9
Lady_Jula

Widzę że podsumowań ciąg dalszy. Też pozwolę sobie wtrącić d dyskusji:

Moja klasyfikacja (skopiowałam z innego tematu i trochę dodałam):

Betty vs. Ula - Betty, I część wygrywa Ula, II część wygrywa Betty, aktorsko wygrywa Betty (Ana Maria Orozco). Pierwszą część wygrywa Ula, bo dla mnie jest prawdziwsza, Betty zbyt irytująca. Ulka też jest irytująca, dziecinna, wielokrotnie zachowuje się jak idiotka i zakochana 12-latka. Ale mnie wzrusza. Wzrusza mnie jej oddanie, podkreślone choćby uratowaniem życia, poświęcenie, zdecydowanie mocnej jest to podkreślone w polskiej wersji. Ona zadłużyła się, wzięła te wszystkie kredyty dla niego, bez zastanowienia, ale z takim pełnym przekonaniem i oddaniem. Miłość Uli dla mnie jest prawdziwsza. Jest tak wielka, że można spokojnie podciągnąć niemalże pod hymn o miłości. Imponuje mi tym. Realizm Uli jest dla mnie poparty także jej historią. Nie kupuję Betty- jedynaczki, która wcale nie pochodzi z tak biednego domu jak Ulka. Ojciec w przeciwieństwie do Józefa jest ekonomistą, przecież to on zostaje dyrektorem finansowym Ecomody, jak Betty wraca. Oboje rodziców są zapatrzeni w córkę, a mimo to wygląda ona jak siódme dziecko stróża (bez obrazy dla siódmego dziecka stróża), a matce nawet raz nie przyjdzie do głowy porozmawianie z jedynaczką o wyglądzie i zachowaniu. Tu dla mnie polska wersja mocno plusuje. Przede wszystkim Ula nie jest brzydka tylko zaniedbana. Od razu jakby jest usprawiedliwienie, ma dwójkę młodszego rodzeństwa, jest sierotą, matka zmarła przy porodzie najmłodszej siostry jak była jeszcze w liceum, a ojciec jest na rencie po zawale. Ula przyszła przyspieszony kurs dorosłości, gdy nagle niemalże musiała stać się matką dla rodzeństwa, pewnie i zagubionego ojca wspierać, a potem mu pomagać i nawet jego obowiązki przejąć jak zachorował. Od razu nam widzom jest pokazane, czemu ona jest tak nakierowana na drugiego człowieka, że aż nie widzi siebie i swoich potrzeb. Mała renta, choroba ojca, nic dziwnego że nie mają pieniędzy i musi Ula dosłownie w matki ubraniach chodzić. Świetna jest scenka podczas pierwszych zapiekanek, gdy Ula opowiada Markowi, że przechodziła tędy i delektowała się.. zapachem, bo nie mogła sobie pozwolić na ich kupno. Ula w klasycznym rozumieniu tego słowa nie jest brzydulą, tylko zakompleksioną, naiwną, niezgrabną, zaniedbaną „wieśniaczką”, bardzo dojrzałą w sprawach finansowych i zarządzania, a jednocześnie strasznie niedojrzałą, niemal na poziomie wczesnej nastolatki, w kwestiach damsko-męskich (z kim o tym miała rozmawiać, skoro jej matka nie żyła, a nie widać bliższej rodziny). Stąd dla mnie polska wersja Uli do momentu przemiany ewidentnie przeważa. Niestety potem jest już gorzej. Tak jak scenarzyści imponowali mi konsekwencją w tworzeniu portretu Ulki, jej wad (naprawdę widocznych) i zalet, tak nagle gdzieś to wszystko zniknęło. Pogodna, wierząca i walcząca o drugiego człowieka Rysiowianka znika i pojawia się chimeryczna, kłótliwa, zawzięta, niedostępna, udana, nawet mściwa kobieta. W pewnym momencie Ulka mówi o sobie, że wraz z włosami straciła rozum „cóż nic dodać nic ująć”. Wiadomo że po tym co jej Marek zrobił, Ula nie mogłaby mu od razu wybaczyć, zresztą gdyby tak postąpiła, to dopiero byłaby idiotką. Ale brak wybaczenia, a poniżanie to nie to samo. Już jej nie mogłam zdzierżyć jak niemalże wyrzuciła go z własnej firmy (Betty tego nie robi), ale potem już było tylko gorzej. Cokolwiek stało się w firmie było winą Marka, nawet jak nie do końca było wiadomo co się stało, to i tak on oberwał a konto. Jeżeli od biedy można było postarać się o zrozumienie jej zachowania na początku- oszukana, wykorzystana, poniżona, potraktowana jak śmieć, to już potem przychodzi to z coraz większym trudem. Marek każdym słowem, gestem, zachowaniem, dziesiątki razy ją przeprasza, pokazuje że kocha, a zawziętej nowej lodówki nic nie zmienia. Co ja piszę, nawet przeczytany za późno list z jego wyznaniem miłości nic nie zmienia, bo Ula nie wykonuje najmniejszego kroku, nie tylko by odzyskać Marka, ale choćby wyjaśnić co było, lub co najmniej wyprowadzić go z błędu że są parą z Piotrem. Ewentualnie po tym jak się zgodziła, zerwać z nim. Totalnym przegięciem scenarzystów dla mnie było nie pogodzenie głównych bohaterów w szpitalu, po wypadku Marka, dla mnie to był ostatni dzwonek. Wyszło to tak, że nawet choroba i zagrożenie życia, nie potrafią ich połączyć, to w takim razie jak oni chcą stworzyć szczęśliwy związek. Co do samej gry aktorskiej, oczywiście Ana Maria Orozco bije Julię na głowę. Ale ja chciałabym docenić Julię Kamińską. Smarzowski wiedział co robi biorąc ją na główna bohaterkę. Wziąwszy pod uwagę te pozostałe Os(ch)ydy, Muchy nie Muchy i Majki, to zdecydowanie, mimo że amatorka, Julia bije je i talentem i grą i urodą. To, że była taka młoda, dodało jej bohaterce świeżości, naturalności, dziewczęcości- a tych cech, co by nie powiedzieć, Betty nie miała. Tak ad vocem to był plus Uli i zalety pomagające nam zrozumieć, co Marek widział w Uli i dlaczego zaczął się zakochiwać. Ponadto Julia w towarzystwie aktorów była zdecydowanie najmłodsza i jako jedyna nie była zawodowcem, pewnie wzbudzało to jakąś nieśmiałość jej i niepewność, mimo że miała przecież doświadczenie aktorskie. Ale dzięki temu ta nieśmiałość i nieobycie Uli w początkowych odcinkach, było tak wiarygodne i urocze. Ula mimo tego jak wygląda, ubiera się, zachowuje, nierzadko mówi, ma coś w sobie, tego „czegoś” nie ma Betty. Plusa za grę muszę sprawiedliwie dać Anie Marii Orozco, bo to wina scenariusza, a nie jej gry, a więc za postać Uli polski scenariusz plusuje.

Armando vs. Marek - wygrywa bezapelacyjnie Marek, według mnie to on jest główną postacią i siłą napędową serialu, dobrze że chociaż jego jak Ulkę nie popsuto w drugiej części. Muszę dodać, ze osobiście nie znoszę Armando i to jest jedna z głównych przyczyn, dla których wolę polską wersję. Odstraszył mnie kilkoma scenami i cieszę się, że nie było ich w polskiej wersji, bo Mareczka też by nie było wśród moich ulubionych postaci, a i samego serialu bym tak nie polubiła. Przede wszystkim to jak się brzydził Betty, jak z niej drwił, jak nią pogardzał, dla mnie nie do zaakceptowania. Żadne przepraszam według mnie nie jest potem w stanie naprawić krzywdy, jaką zrobił Betty i ja byłam przeciwna ich pogodzeniu się. Do tej pory pamiętam niby śmieszne, a jednak niesmaczne scenki, jak szoruje zęby po pocałunku, albo upija się w knajpie przed pierwszą nocą, mega upokarzające dla Betty. Scena czytania pamiętnika też do mnie nie przemawia, nie dość że nie uszanował prywatności, to w tym płaczu był tak groteskowy i przesadzony, że miałam ochotę płakać razem z nim... ale ze śmiechu. Autentycznie brakowało mi tylko, by zaczął dosłownie wyrywać sobie włosy z głowy, albo walić nią w jakiś pierwszy lepszy mur. Niby tak szalał za Betty, Marek takich scen nie urządzał, ale jak Betty go odrzuciła to wrócił do Marceli, szybko się pocieszył. Resztę zarzutów już sobie daruję. Jedna scena mi się tylko podobała, jak przyfasolił Mario (Sebusiowi za Malediwy też się należało), w naszej tego nie było.
Nasz polski Mareczek to postać bardzo złożona, zresztą wiadomo, omówiono to dokładnie. Przede wszystkim podoba mi się, że łączy w sobie bardzo skrajne cechy charakteru. Od początku jest wrażliwy, ale i płytki. Jest niedojrzałym chłopaczkiem, któremu w głowie dziewczyny, szybkie samochody i zabawa, a jednocześnie w przeciwieństwie do innych, widzi więcej, potrafi czytać między wierszami, zna się na ludziach, ich charakterach i psychice. I nie tylko z powodu uratowania życia, choćby na Ulce od razu się poznaje (scenka już w 8 czy 9 odcinku, jak Ula mu mówi że idzie na randkę. Marek nie naśmiewa się jak idiota, jakby zrobił to Armando, ale spogląda na nią niby to żartobliwie, a jednak poważnie i mówi:”mam nadzieję, że jest ciebie wart”). Jest obibokiem i leniem, ale szczególnie w drugiej części serialu widać, że zna się na tym co robi, ma pojęcie o zarządzaniu, nie raz jako „konsultant” uratował Ulce jako prezes tyłek i tak patrząc z perspektywy wszystkich odcinków, to chyba rzeczywiście to on był najlepszym prezesem, Ula świetnie zna się na finansach, ekonomii, ma niesamowitą wiedzę książkową i merytoryczną, ale to Marek potrafi zarządzać „zasobami ludzkimi”, wie jak kierować ludźmi, potrafi z nich wydobyć co najlepsze, ma autorytet, nie boi się wyzwań i ma intuicję, bardzo ważna cech jako prezes. Jest stanowczy, ale i niekonsekwentny. Ryzykant, a z drugiej strony boi się podejmować decyzje. Tak jak Ula dojrzewa w takcie serialu. Ponadto, co mi się podoba i kolejny plus scenariuszowy polskie wersji, Marek dojrzewa i zmienia się pod wpływem Uli, a Ulka dojrzewa i zmienia się pod wpływem Marka. I nie chodzi tu tylko o miłość do niego, która ją zmienia, ale przede wszystkim jego podejście. Marek od razu widzi, że to naiwna, zakompleksiona dziewczyna i robi wszystko by nabrała pewności siebie, nawet ryzykując drwiny. Scenki z organizacją przez Ulę castingu na modelki, czy w późniejszych odcinkach, choćby występ Uli przed kamerami i przedstawienie informacji o Sportivo. Najjaskrawiej to widać w przeboskiej scence spięcia po Carrambie Uli i Violi. Przecież Marek mógł od razu zawołać Violkę i ją ochrzanić, że nie dała umowy z Terleckim do sprawdzenia. Ale chciał by to zrobiła Ula, bo to ona jest jego asystentką, a więc przełożoną Wiolki i ona musi nauczyć ją „szacunku i posłuchu”. Jak sobie sama nie wyrobi autorytetu, to żadne zebrania nie pomogą, a jeśli już to na chwilę. Co więc Mareczek robi, woła Ulę i mówi wprost, że to ..”jej wina”. Na pierwszy rzut oka to bolesne i niesprawiedliwe, ale przypomina jej, że to ona jest szefową w sekretariacie i to ona za wszystko odpowiada. Wiola musi znać swoje miejsce, a on musi mieć pewność, że dokumenty jakie z niego otrzymuje, są sprawdzone i pewne, a to już jej odpowiedzialność. I jako przełożona to Ula musi wyznaczyć jej granicę i pokazać kto rządzi, bo inaczej to Wioka zawsze będzie jej na głowę wchodzić. Ula wychodzi i w końcu usadza Violę na miejscu, jest asertywna i stanowcza, a na dodatek robi to grzecznie i z klasą . Pełno jest przez cały okres takich „smaczków” odnośnie Marka, gdzie widać, że mimo całego zepsucia moralnego, egoizmu, tego jak traktował Paulę, to naprawdę mądry, uczciwy i w porządku facet i nie da się go tak po prostu znielubić za jego świńskie zachowania, jak to jest w przypadku Armanda. Ja już nie piszę o jego przemianie w ideał po odejściu Uli, bo wtedy rehabilituje się ze wszystkiego, ale skupiam się na tym co kontrowersyjne, czyli samej początkowej postaci Marka. Dla mnie bezapelacyjnie przewaga Marka nad Armando.

Marcela vs. Paulina - wygrywa Marcela. Kreacja Mai świetna, według mnie nawet lepsza niż Sochy, ale Marcela ciekawsza postać, bardziej wieloznaczna, nie tylko z powodu pogodzenia protów, ale choćby stosunku do innych ludzi. Do tej pory pamiętam mądre rady jakie dawała Aurze Marii (czy jak jej tam było). Wrażliwa, mądra, choć również z wadami, choćby irracjonalna niechęć do Betty (o ich romansie nie maiła pojęcia) i poniżanie jej. Ale nawet to miało swój plus, Betty też miała sporo wad i bardzo by kontrastowało, jakby Marcela miała same zalety. Zdecydowanie moja ulubiona bohaterka kolumbijskiej wersji.

Nicolas vs. Maciek - wygrywa Maciek. Trochę męski odpowiednik Uli, taki typowy chłopak ze wsi. Ale tak jak ona mądry, uczciwy, jedyny prawdziwy przyjaciel nie tylko Uli, ale spokojnie może robić za wzór przyjaciela w ogóle. Jak w całym serialu, gdzie nie ma jednoznacznych postaci i te nawet pozytywne mają poważne wady, to samo dotyczy Maćka, który tak bezmyślnie wdaje się w romans z Wiolką i wydaje pieniądze przeznaczone na operację Józefa. Cieszę się z tego motywu i że tak szybko umiera, ponieważ jest on takim początkowym zalążkiem i przyczyną intrygi (zazdrość Seby, totalna nieufność wobec Maćka- jak on go nazwał- Dyzma i Tulipan w jednym DDD) Z całym szacunkiem, ale Nicolas kolumbijski był pustym, głupim, bezwartościowym błaznem, który dla mnie nic dla mnie nie wniósł do serialu i tak właściwie, to jakby go nawet nie było, to serial niewiele by stracił.

Patricia vs. Violetta - znów bezapelacyjne zwycięstwo i znów polskiej bohaterki. Oczywiście wygrywa Violetta. Wiadomo, świetna kreacja i pomysł niby typowej blondynki, takiej troszkę villany z całą jej przemianą i dojrzewaniem, pokazaniem takiej też zakompleksionej dziewczyny ze wsi, która stara się jak może z niej wyrwać, fizycznie i mentalnie do „lepszego” świata. Zachłyśnięcie się nim i taki snobizm, próba przystosowania się za wszelką cenę. Potem powolne opadanie maski i odkrywanie siebie. W postaci Wioletty taką wisienką na torcie ją jej powiedzonka. Patricia to samo co Nicolas- głupia, tępa, bezmyślna, nie nazwałabym jej nawet typową blondynką- idiotką z dowcipów, bo to byłaby obraza dla niej.

Mario vs Sebastian - wygrywa Sebastian. To samo co u Violetty, też troszkę na początku kontrowersyjna postać, ale nie zwykły cham i podlec jak Mario, stopniowo przechodzi za sprawa Marka, Violi a nawet Uli na dobrą stronę, świetny i prawdziwy przyjaciel w przeciwieństwie do Maria. Tak jak dojrzewanie Uli i Marka jest podobne, tak i tu można zauważyć podobieństwa między nim a Violettą. On też pochodzi ze średniozamożnej rodziny i znalazł się „w wyższych sferach” dzięki przyjaźni z Markiem, jego pozycji i temu, że w sumie to on dał mu bardo dobrze płatną pracę, dzięki której mógł ten status zachować. Też jak ona, on się tą pozycją zachłystuje, wciąga go, imponuje mu. Wydaje mu się, że to lekkie życie pełne balang, tenisów, squashów, pięknych dziewczyn, beztroski, łatwości, to spełnienie marzeń każdego faceta. Dostosowuje się do niego, staje się typowym snobem, płytkim, płaskim jak oni. To dlatego początkowo nie wspiera Marka w walce o Ulę. Nie może zrozumieć czemu on- król tych salonów, dobrowolnie chce się związać z kimś „nie z towarzystwa” i spaść z piedestału. W swoim bardzo wąskim pojęciu stara się uratować „status” Marka. Tak samo jak i u Violi, powoli następuje przewartościowanie, odkrycie tego, że jednak bycie sobą i uczciwość są ważniejsze, przejście „na jasna stronę”. Co ważne – Sebastian jest zawsze po stronie Marka i jest jego prawdziwym przyjacielem, nawet jeśli dobro dla niego źle rozumuje i zamiast mu pomagać, pogrąża go. Zawsze to robi w dobrej wierze i by mu pomóc. Czegoś takiego nie ma u Maria- jednowymiarowa postać, która żeruje niczym pasożyt na Armando, a właściwie to razem z Armando.

Daniel vs. Alex - wygrywa Alex. Książę ciemności, genialna rola pana Mariusza Zaniewskiego, którego nienawiść zniszczyła. Miał do niej powód. Jak zdecydowana większość postaci w polskiej wersji, nie jest do końca czarny, tak jak inne też nie są do końca białe, raczej są dookreślone. Mniej więcej miał 18-20 lat jak stracił rodziców, musiał szybko dojrzeć, zająć się siostrą, utrata najbliższych musiała się mocno na nim odbić. Na dodatek to postać typowo introwertyczna, wszystkie uczucia dusi w sobie, potem przychodzi prawdziwa miłość, taka na śmierć i życie i jej zdrada z najgorszym wrogiem, który według wielu miał być (BYŁ!) przyjacielem, na ironię wspólnikiem, synem przyszywanych rodziców i narzeczonym siostry. Każdego coś takiego zwaliło by z nóg. Niesamowite studium jak nienawiść do Marka i wszystkiego co z nim związane niszczy go, a on zraniony niczym zwierzątko, niszczy wszystko wokół siebie. To postać negatywna, bo zamiast odegrać się na winowajcy- Marku, chciał okraść i skrzywdzić niewinnych ludzi. Świetne intrygi, wątek. Różnica między nim a Danielem diametralna.

Hugo vs Pshemko - znów wygrywa bezapelacyjnie Pshemko. Jak większość postaci oryginału Hugo to płytki, głupi, z przerośniętym ego lawirant. Właściwie ten opis pasuje co do drugiej postaci kolumbijskiej wersji. Niestety, już pisałam że strasznie jednowymiarowo stworzono tam bohaterów, co jako satyrę zaakceptowałam, ale jednak wolę złożoność polskiej wersji , poza moją ulubioną Marcelą. Pshemko na początku też był płytki, ale jak praktycznie każdy bohater polskiej wersji dojrzewa. Podobnie jak u Marka, już od początku w niektórych scenkach możemy dojrzeć, że pod płaszczykiem egoizmu, zapatrzenia w siebie, chimeryczności, to mądry, wartościowy facet, który ocenia ludzi po tym, kim są. Świetna scenka z Ulą, gdy w 68 odcinku jej się przygląda i mimo, że niczym nie zasłużyła, wyraźnie daje jej do zrozumienia, że się na niej poznał, wie że to mądra, pełna zalet, tylko zakompleksiona dziewczyna i dołącza do osób, które nie chcą oceniać jej po wyglądzie. Potem godzi się z synem, zaczyna doceniać wnętrze, a nie tylko zewnętrzność innych ludzi (u Hugo tego nie ma), pojawia się mądrość życiowa, a jednocześnie nie zanika zabawna chimeryczność i megalomania. Mistrzostwo.

Michel vs Piotr - wygrywa Michel, też bezapelacyjnie. Michel to taka dobra duża, Piotr manipulant, wredota, socjopata. Przyznam się, że miałam trochę żal do scenarzystów że antagoniści protów (dla Uli - Paula, dla Marka - Piotr) są tak jednoznacznie negatywni. Dużo ciekawsza byłaby historia, jakby było tak jak w oryginale mieli pozytywne cechy, zalety. Nie wiem dlaczego tak postąpiono, czyżby się bali, że tak jak w kolumbijskiej wersji, z tego co pamiętam, jednak spora część ludzi wolała Michela? Nie chcieli do tego w polskiej dopuścić, więc z Piotra zrobili szuję. Niepotrzebnie, skoro tak jak się da wybielili Marka, publika nadal go bardzo lubiła, to nie było szans, by wolała Piotra. Dodatkowo byłaby bardziej strawna sympatia i takie zaślepienie Ulki Piotrem, bo facet byłby tego wart. A tak to widownia odbierała ją dalej jako naiwną idiotkę, która wpadła w łapy pierwszego lepszego który się nawinął.

Rodzina Betty vs. Rodzina Uli - wygrywa rodzina Uli. Za historię, realizm, prawdziwość, Józefa, który drażnił swoją dobrocią, nieżyciowością i naiwnością, ale gdy trzeba imponował rozsądkiem i pomógł nam zrozumieć, dlaczego Ula była tak wyjątkowa. Dodać do tego Beatkę, jej rezolutność, mądrości i dowcipne komentarze (uwielbiam jej tekst do Uli z 12 odcinka, po randce z Adamem i kajdankami Marka: ”Ula a u którego pana ty spałaś, u tego co po ciebie przyjechał, czy u tego co cie przywiózł nad ranem”- umarłam ze śmiechu i za każdym razem umieram jak go słyszę). Za zbuntowanego, przystojnego Jaśka i jego kłopoty z dziewczynami i że naprawdę dużo wnieśli do serialu.

Przyjaciółki Betty vs Przyjaciółki Uli - niestety żadne i tych i tych nie lubiłam. Ale jakbym na siłę musiała jakieś wybrać to chyba jednak Ulkowe. Ala przynajmniej na początku była świetną przyjaciółką, od razu w przeciwieństwie do kumpelek Betty rozszyfrowała Ulę i dawała jej dobre rady. Niestety potem jej to przeszło. Ponadto jak w kolumbijskiej wersji śmieszne i plusem dla mnie były scenki walki i wojenek z Tlenioną, zgadzam się z powyższym. To same dziewczyny trochę mnie jednak rozczarowały, jak kpiły z Betty gdy dowiedziały się o jej romansie z Armando. W polskiej wersji nawet głupia i nie lubiana Elka taka nie była.

Gustavo Olarte - Adam. Oczywiście bezapelacyjnie ADAM!!!! Haaa nie mogło tego zabraknąć. Kolejna postać "ciągnąca" serial, rzuciła chyba wszystkich na kolana, (panie Łukaszu chapeau bas za tą rolę). Świetnie rozpisana, brawa dla scenarzystów (przynajmniej za to) i świetnie zagrana. Stłamszony, zastraszony, dwulicowy księgowy o gołębim sercu, strasznie pragnący akceptacji, przyjaźni i tak w głębi duszy miłości. Już sama nie wiem którą scenkę uwielbiam najbardziej, czy Carrambę, czy Vezuvio, czy jak wywalił język Alexowi, czy rozmowę z Wojtkiem - "hej joł", a może jak grał pijanego (umarłam).

Wynik 8:3 DLA POLSKIEJ WERSJI.

Agamnik

Znam twoje zdanie, ale cieszę się, że jeszcze je napisałaś... ;D
Czytając to miałam wrażenie deja vu, bo wcześniej widziałam już twoje wypracowania, ale miło mi się czytało. A to, że się z nimi nie zgadzam to zupełnie inna sprawa.... Ja co prawda też wcześniej o tym pisałam, ale wtedy jeszcze nie o wszystkich postaciach.

Nie wiem dlaczego, ale nie potrafię lubić polskiej wersji... była dla mnie zbyt obyczajowa (po szarym dniu zwykle oczekuje się czegoś zupełnie nierealnego), a do tego wiele odcinków mnie nudziło. Do tego ten kiepski ostatni odcinek... Wszystko zależy od gustu. Według mnie nasza wersja była trochę nudnawa, jak i postacie pierwszoplanowe (serio drugoplanowa Violka była sto razy ciekawszą postacią niż Ulka), natomiast Marek - uwielbiam go, ale potem w drugiej serii również zrobił się nudny, a Sebastian też stał się od niego o wiele ciekawszy, zresztą podobnie sam Adaś, który wraz z Violką i Pshemkiem resztę obsady zjada na śniadanie...

A porównanie Gustava Olarte a Adama Turka jest trochę nie na miejscu, bo Olarte to postać epizodyczna, a Adaś był bardzo ważny dla fabuły w naszym serialu. Równie dobrze można byłoby porównać Catalinę z Julią i doskonale wiemy, która by wygrała...

Co do Armanda, jakoś nie mam mu za złe tego, że wrócił do Marceli. Sama postać Marceli to ciepła i kochana osoba, a on zraniony i pobity wtedy jej potrzebował, poza tym, po tym jak wyrzucił zdjęcie Betty był przekonany, że ona już nigdy do niego nie wróci, więc potrzebował innego wsparcia. Czy się pocieszył? Nie powiedziałabym... Raczej chciał zapomnieć o Betty, ale mu się to nie udało. ;) Za to trzeba przyznać, że jak zerwał z Marcelą to zrobił to dość kulturalnie.
A i może to dziwne, ale jakoś nie przeszkadza mi to, że strasznie się Betty brzydził. To było straszne, ale to tylko serial.
Po pierwsze (tak jestem wredna) miał się kogo brzydzić. Nasz Mareczek nie miał kogo się brzydzić, bo nasza Ulka to była całkiem ładna osóbka, a Beatriz? Straszne ciuchy, tłuste włosy, i do tego ten głos. Natomiast Ulcia podobała mi się bardziej niż przed przemianą. Był wręcz urocza... Zresztą były takie momenty gdy i Marek się jej bał (szczególnie gdy mieli "pójść na truskawki") dlaczego się bał? Nie sądzę raczej, że ze względu na przyjaźń, bo gdyby Ula wyglądała jak modelka to dawno by się z nią przespał... Prawda jest okrutna, ale Mareczek też się troszkę Uli brzydził, tylko polska wersja nie byłą groteskowa, więc tego nie ukazali....
Po drugie Armando to był straszny, okrutny człowiek, który musiał się zmienić. Zresztą za same traktowanie Marceli (ją też wykorzystywał i wielokrotnie zdradzał) powinien trafić do piekła...
Po trzecie owszem podobała mi się relacja przyjacielska Marka i Uli, ale co potem? Marek oszukując ją i uwodząc okazuje się być jeszcze większym draniem od Armanda... Betty nie była przyjaciółką Mendozy, więc w sumie nie można się dziwić, że ją tak potraktował, a Marek? Który przyjaciel tak postępuje? Powinien jej bardziej ufać.
Ciekawostka: Z tego co wyczytałam żadna z wersji na licencji nie zrobiła też tak okrutnego szefa jak Kolumbia.

"z tego co pamiętam, jednak spora część ludzi wolała Michela?" Ta sytuacja była jak najbardziej w niemieckiej wersji brzyduli. Z tego co czytałam, to nawet było głosowanie publiczności, kogo wolelibyście na końcu z Lisą (brzydulą)? Ale w większości wygrał szef... Poza tym Michel był właśnie po to, aby ludzie zastanawia się, dlaczego Betty wybrała jednak takiego ponurego histeryka... A dlatego, że wybrała nie tego kto był lepszy i fajniejszy, tylko tego kogo kochała... Poza tym zazdrość Armanda o Michela (szczególnie w "Ecomodzie") była taka zabawna...

Zapomniałam wcześniej napisać o projektancie. Tutaj idzie mój głos na polską wersję i zgadzam się z @Agamnik. Obaj panowie co prawda mnie bardzo śmieszyli, ale Pshemko zdecydowanie miażdży Huga. Głównie dlatego, że (podobnie jak Violetta) Pshemko dorasta, zmienia się no i ciekawy był wątek z jego synem, do tego kłótnie z Izabelą były prześmieszne.

A co do blond-sekretarki. Owszem Violetta całkowicie wygrywa z Patrycją, ale trzeba przyznać, ze obie postacie tak naprawdę wg scenariusz miały być zupełnie inne. Obie mnie śmieszyły i jakoś czuję sympatię również i do Patrici "Aaaajjajajj Marccceeeeellllaaaa..." ;) Tleniona miała być postacią po prostu zupełnie przeciwną do Betty - wysoka pusta blondyna, która czeka na milionera i trzeba przyznać, ze nawet na tak stereotypowego pustaka to była ciekawa postać i wiele namieszała. Jednakże Violetka była o wiele wiele ciekawsza i to nie ze względu na powiedzonka, ale o cały zarys postaci, o którym już wcześniej wspomniałam...

A i może lepiej wyjaśniono kwestię ubioru i wyglądu Uli w polskiej wersji. Życiowo, to fakt, ale trapi mnie inna nieścisłość.
Rodzice Betty byli średniozamożni i na pewno było ich stać na stały aparat na zęby dla Betty. W naszej wersji rodzina Uli jest biedna, a ojciec nie ma pieniędzy na operację na serce... a tu Ulka normalnie ma stały aparat, na który większości Polaków nie stać...

ocenił(a) serial na 9
cloe4

Też rozumiem twój punkt widzenia, ale właśnie realizm polskiej wersji do mnie przemawia, a przerysowanie kolumbijskiej nie. To nie tak, że mi się nie podoba, bo podoba i to bardzo, ale wyłącznie jako komedia, którą ogląda się z przymrożeniem oka, kompletnie się w nią nie wgłębia. Nawet nie do końca jest rozrywką, no chyba że w sensie, że się człowiek prawie cały czas śmieje. A rozrywka, to przecież nie tylko śmiech. Dla mnie to tylko komediówka, która śmieszy do rozpuku i nic więcej, w kategorii Latino najlepsza jaką w życiu oglądałam, tyle. Stąd 6 w ocenie.

Natomiast polska BUla wyzwala we mnie emocje, których kolumbijska mi nie daje, rozczula, wzrusza, wkurza, zastanawia, mimo lekkości prowokuje do przemyśleń, złości i oczywiście rozśmiesza
I tak. Kompletnie nie zgadzam się z twoja interpretacją "truskawek", absolutnie Marek nie brzydził się Uli. Zresztą obrzydzenia ja w ogóle nie widziałam, krzywił się pogardliwie w pierwszych 3 chyba odcinkach, ale to wszystko i to dlatego, że był na nią wściekły o rozwalenie mu pokazu i ośmieszenie. Czy nam się podoba czy nie, miał powód, bo już to nie raz pisałam, Ulka zachowała się jak kretynka, dla mnie najbardziej jej idiotycznie zachowanie jest właśnie w drugim odcinku. Jest tutaj jego jedne, świńskie, również fatalne zachowanie, czyli sam sposób zwolnienia Uli. Już zaznaczałam, że ona sobie na nie zasłużyła, ale sposób w jaki to Marek zrobił, to wysłanie Seby, nie zamienienie z nią nawet zdania, to czyste chamstwo w jego wykonaniu, co uczciwie piszę. Jeśli chodzi o Mareczka rzadko z niego wychodzi ta „druga twarz”, a w tej sytuacji wyszła.
Wracając do truskawek. Marek nie brzydził się Uli, tylko starał się im za wszelką cenę zapobiec. Dla niego, same widziałyśmy, seks był zabawą, to też jeden z czynników dlaczego tak często zdradzał Paulę. Piszę jeden, bo wiadomo jakie były. Od pierwszego odcinka bardzo lekko podchodzi do tych spraw, potrafi nawet jednego dnia z różnymi kobietami bez żadnych oporów pójść do łóżka. A to, że po jakimś czasie kochanki poszły w serialu w odstawkę, to nie znaczy, że tak od razu mu się poglądy zmieniły. Jest taki bardzo dobry i zabawny filmik na tubce o Marku „Marka sposób na stres” i muzyczka „seks najlepszy jest na stres” :PPPP. Marek wiedział, że dla Uli akurat seks to wielkie zobowiązanie, nawet obietnica, na pewno nie podchodzi do tego tak lekko jak on. Stąd mówi do Sebastiana „wiesz że nie mogę tego zrobić”, bo nie może, nie jest gotowy na absolutnie żadne zobowiązanie wobec Uli i żaden związek. Wie, że jak przekroczy tą granicę nie będzie odwrotu, stąd przez pewien czas tak się pilnuje, by tego nie zrobić. Co innego randki, czy nawet pocałunki, a co innego pójście od łóżka. Dlatego mówi 'nie" i ta sytuacja go nie bawi, mimo że Seba pada ze śmiechu (ja też DDD), bo nie wie jak się wycofać po pierwsze nie raniąc Uli, po drugie samemu się nie wkopując i nie wydając, że ta cała randka, to taka nieświadoma podwójnie intryga, w którą wrobił się sam przy pomocy Seby. Z drugiej strony nieświadoma, bo to jego uczucie nieuświadomione, ale każe mu mimowolnie liczyć się z Ulką i jej uczuciami, jakoś wcześniej bardzo nie przejmował się innymi dziewczynami i tym, że zabawiając się i porzucając je, strasznie je skrzywdzi- taka prawda. Z tego samego powodu nagle przestał „bać się” truskawek. Ula wyglądała naprawdę ślicznie, była słodka, nawet seksowna, miła, żartobliwa, lekko niewinna, w przeciwieństwie do jej wcześniejszego zachowania i Mareczek „zapomniał” że ma trzymać granicę. Scenka jak wchodzi do jej pokoju po rozmowie z Paulą i mimo że są sami, zamyka za sobą drzwi, dla mnie mocno sugestywna. Gdzie tu Cleo masz obrzydzenie? DDD. Jedno z niedokończonych pytań brzmi, co by było gdyby jednak Józef i Jasiek nie wrócili wcześniej ze studniówki, a Józef rozzłoszczony nie przypomniał, że to bardzo podłe igrać cudzymi uczuciami, czym zawstydził i wzbudził wyrzuty sumienia u Marka.
Co do intrygi też rozmawialiśmy. Owszem była, Marek oszukiwał Ulę, ale zdecydowanie bardziej siebie. Według mnie i to od dawna to twierdzę, będzie można zaobserwować przy kolejnej powtórce, Marek jeszcze przed ich pocałunkiem zaczął się zakochiwać, a właściwie już zakochał w Uli (zakochał, nie kochał). Pocałunek i dość jasno przez Ulę wyrażone uczucie, jego własna reakcja, czyli odpowiedzenie na pocałunek, przestraszyły go, więc postanowił definitywnieto urwać, bo bał się, że nie zapanuje. Głupi Maćkowy list ze spłatą kredytu na chwilę podkopał jego zaufanie do Uli, ale natychmiast wróciło wszystko do właściwego punktu, jak Ula wyznała mu uczucie i postanowiła zwrócić udziały. Pamiętasz tą słynną rozmowę przy zatrzaśniętych drzwiach z Sebastianem. Marek już wtedy mówi, że umawia się z Ulą nie z powodu udziałów, bo wie, że nie są zagrożone, wcześniej zaprzeczył, iż powodem jest to, by nie odeszła z pracy. Sebastiana więc pyta się go o co chodzi, o miłość?” i zaczyna kpić i śmiać się, Filip świetnie to zagrał, ponieważ reakcja Marka na słowa Sebastiana, to też nie śmiech, pobłażanie dla głupoty kumpla, rozbawienie, popukanie się w czoło z politowaniem, ale wyraźne zmieszanie, ucieczka przed spojrzeniem prosto w oczy i takie zaszokowanie pomieszane z zażenowaniem w głosie. Jego odpowiedź "że brnie" jest strasznie niepewna i robi co może, chcąc zmienić temat i odwrócić uwagę Sebastiana. Bierze się nawet za pomoc w odblokowaniu zatrzaśniętych drzwi.
Ja osobiście zgadzam się z tym, co powiedział Uli tłumacząc się w 168 odcinku, że ta cała intryga to „zaśniedziałe nieporozumienie” w które wdepnął przez Sebę, a kontynuował z tchórzostwa, a najbardziej z chęci bycia i spotykania się z Ulą, choć nie przyznałby się do tego sam przed sobą. Spotykania i bycia razem, a nie posiadania jej jako pracownicy, bo po tym krótkim epizodzie z odejściem ze 120 odcinka, Ula już nie zamierzała składać wymówienia, zresztą powyżej przytaczam, że on sam o tym wiedział. A mimo to nadal się z nią umawiał, po prostu sam tego chciał i pragnął, a głupie wątpliwości Seby były mu potrzebne jak usprawiedliwienie przed samym sobą. Tak naprawdę źle wobec Uli zachował się od momentu dowiedzenia się o kłopotach finansowych Sportivo, aż do „spotkania nad Wisłą”. Potem było tylko jego nieszczęsne tchórzostwo i niezdecydowanie, chęć powstrzymania Aleksa przed objęciem prezesury i zachowania stołka. Wmawiał sobie, że jeszcze tylko kilka dni, trzeba to przetrzymać i koniec. Tylko że koniec nastąpił wcześniej i zdecydowanie inny niż się spodziewał.
Co do Armanda i jego zmiany, kurcze może tu wychodzi na wierzch moja zasadniczość, ale dla mnie „przepraszam” czyli to, jak chciał odzyskać Betty nie przemawia. Mam już taki pogląd na życie, że cyt „nie urodziliśmy się wczoraj i przeszłość nie istnieje”. Owszem istnieje i choćby nie wiem jak się chciało, nie da się jej przekreślić. Przeprosić to można kogoś, jak się go w autobusie niechcący pchnęło, a nie za to, co Armando zrobił Betty. Piszę uczciwie, ja bym nie wybaczyła, nie tylko wtedy, jakby samo "przepraszam" powiedział, ale nawet jakby udowodnił że się zmienił. Sorry, ale to co dla mnie zrobił było niewybaczalne. A może inaczej, uściślę, wybaczyłabym, ale za żadne skarby świata nie wróciłabym do niego, dla mnie Armando był skończony. Dlatego nie mogłam zdzierżyć, że Betty do niego wróciła. I tutaj też się kłania to co zrobiono z Markiem w drugiej serii. Tu nie chodzi o to, że stał się ideałem, pozwolił się upokorzyć i odkupić swoje winy. Scenarzyści zadbali, by jego winy nie przekroczyły tej cienkiej granicy, za którą stają się niewybaczalne, a powrót głównej pary do siebie nie niemożliwy (moim zdaniem). Tu nie chodzi o to że go spotkała kara (słuszna) i że naprawdę dojrzał i się zmienił. On przede wszystkim udowodnił, że Ulę kocha równie mocno jak w pierwszej części ona jego. Podobnie jak Ulka z kredytami, tak on z własną firmą i poniżeniem, zaparł się samego siebie, działał wbrew rozsądkowi i zawsze dobro jej stawiał nad swoim. Tym razem to on pokazał, a nie tylko mówił, na czym wygląda prawdziwa miłość. Stąd ja uwielbiam Marka po zmianie, za to co pokazuje i co sobą reprezentuje. Oczywiście że jest zbyt idealny, a raczej jego miłość jest zbyt idealna, ale taka sama była Uli, zdolna do największych poświęceń. I ja tak odbieram ten serial i dlatego tak go lubię, fajna bajeczka, taka właściwa, o idealnej miłości.
Co do aparatu nie umiem ci odpowiedzieć, może to być zwykłe przeoczenie i wpadka scenarzystów. Zresztą przed chwilą zajrzałam do cennika aparatów i najtańsze są od 400 zł. (gorszy materiał). Toż to cena okularów, a Ula w sumie miała ten staż w NBP i coś zarabiała. Ponadto jakby widać, że ten aparat jest źle dopasowany, można się domyślać, że jest z najtańszej półki. Julia mimo że śliczna, fatalnie w nim wygląda. Każda z nas zna kogoś, kto chodzi w aparacie i wygląda lepiej niż Ula. Julii ten aparat, nieraz to podkreślała przeszkadzał, nie umiała w nim chodzić, mimowolnie przez tą swoją niekomfortować podkreślała, ze najlepszy to on nie jest.

Agamnik

No jaka ciekawa dyskusja się rozwinęła.
W kwestii Betty i Uli muszę się z Tobą zgodzić. Przedstawiłaś naprawdę mocne argumenty. Jednak co do Armanda i Marka... Obu lubię. Nie byli do siebie podobni pod względem charakterów. Marek nie był zły, lecz po prostu zagubiony. A Armando nie znał innego świata niż ten, w którym przyszło mu żyć. Był naprawdę draniem. Nie potrafił myśleć o innych. Interesowały go tylko przyjemności. W kolumbijskiej wersji mało która postać była szara. Raczej albo biała, albo czarna. I dlatego tak wyraźnie zarysowuje się przemiana Armanda. A przez to, jakim był człowiekiem przed poznaniem Betty i w początkowych stadiach ich znajomości, jeszcze bardziej cierpiał po jej stracie. U Marka to nie było tak widoczne. Od niemalże początku darzył Ulę sympatią, bo potrafił dojrzeć w niej człowieka. Natomiast Mendoza oceniał ludzi po wyglądzie I jeśli stwierdził, że ktoś jest nieatrakcyjny, nieciekawy, to nawet nie zadawał sobie trudu, by taką osobę choć spróbować poznać bliżej. Markowi brakowało rodzinnego ciepła i pewnej naturalności, świat wyższych sfer go męczył. A w przypadku Armanda nie miało to dla niego znaczenia. On nawet sobie nie wyobrażał, że brzydota też istnieje. Jemu było dobrze w tej bańce, w której się wychował. Marek był postacią znacznie bardziej złożoną, za co wielki plus dla scenarzystów. Ale żeby wybrać jednego... Nie potrafię.

I jak tak czytam Twoje porównania, to po raz kolejny uświadamiam sobie, że w kolumbijskiej wersji postacie były takie jednowymiarowe, za wyjątkiem może Marceli, która naprawdę mnie wzruszyła. Albo dobre, albo złe. Oprócz Armanda w nikim nie nastąpiła przemiana. W polskiej adaptacji dostrzegamy w każdej postaci choćby zalążek dobra. Bo przecież nie ma ludzi całkowicie złych. Nawet Alex, taki czarny charakter, ma uczucia. W oryginale był natomiast prosty podział na tych pozytywnych i negatywnych, albo pojawiali się neutralni, którzy niewiele wnieśli do fabuły, jak np. Nicolas. YSBLF przypomina bardziej bajkę a Brzydula życie.

cloe4, nigdy o tym aparacie nawet tak nie pomyślałam. Rzeczywiście dziwna sprawa. Bo przecież nawet sama Ula chyba nie mogła zbyt wiele zaoszczędzić, skoro dopiero szukała pracy. Myślę, że scenarzyście nawet nie pomyśleli o tym w ten sposób. Główna bohaterka miała mieć aparat, bo i w oryginale tak było, więc nie wiele się zastanawiając, właśnie taką postać stworzyli.

A co jeszcze mnie drażniło, to to, że początkowo Ulka była w miarę brzydka (ale nie aż tak jak Betty), a potem zaczęła się ubierać coraz lepiej. Z grzywki później również zrezygnowała. Ona właściwie w trakcie całego serialu stopniowo piękniała. A ta kluczowa przemiana zamieniła ją w zupełnie inną osobę, nie tylko z wyglądu, ale i charakteru. Natomiast w przypadku Betty, ta dziewczyna jest cały czas tak samo brzydka. I dopiero Catalina ją zmienia i to też nie aż tak diametralnie. Dlatego przemiana głównej bohaterki bardziej podobała mi się w kolumbijskiej wersji. Bo dodała Betty pewności siebie, a nie wredoty.

Lady_Jula

Przypomniało mi się coś jeszcze odnośnie obu szefów. W przypadku Armanda podobała mi się jego stopniowa przemiana. Jak powoli zakochiwał się w Betty. I jednocześnie oddalał się od Marceli. Ona naprawdę czuła, że coś się między nimi psuje. Armando już nie był taki czuły, nie pragnął jej, nie potrafił jej całować. A Marek jakoś nie miał problemów z oszukiwaniem Pauliny. Gdyby nie ta jej chora podejrzliwość (chyba weszło jej to w nawyk, by co jakiś czas go sprawdzić, czy przypadkiem nie ma nowej kochanki), nawet by nie wiedziała, że Marek kogoś ma. Może też dlatego, że ona go nie kochała i właściwie go nie znała. Jednak i tak po Armandzie lepiej było widać, jak się zmieniają jego uczucia. Na YT jest nawet taki filmik pokazujący tę przemianę: https://www.youtube.com/watch?v=hTHkFlMJ-Gg&list=PLR0ckklJm4aziYvHRov4PyqF257jtX 86d&index=13

ocenił(a) serial na 9
Lady_Jula

Wydaje mi się, że Marek jednak miał problemy z oszukiwaniem. Po tym jak ukradli mu samochód i tłumaczy się przed Paulą ta mówi "od kilku tygodni dziwnie się zachowujesz, ciągle jesteś zmęczony, albo się w coś wpakowałeś, albo znów masz kochankę, a wtedy cię zabiję i ją przy okazji też". Zwróć uwagę na "ciągle jesteś zmęczony", to strasznie podobne, do słynnej wymówki kobiecej z bolącą głową i migreną. Od razu też sugeruje, że Marek zaczyna unikać kontaktów, nawet tych intymnych z Pauliną.
Paula nie kochała Marka i nie miała aż tak wyostrzonej intuicji, nie czuła tak Marka, jak Marcela Armando, ale nawet ona widziała, że coś się święci. Pełno jest takich drobiazgów. Są też bardzo fajne smaczki, jak na przykład to, że od kłótni urodzinowej Marka i Uli, jak ona wściekła mu wypomina, że nie ma prawa być zazdrosny, bo sam ma narzeczoną, a ona codziennie na nich patrzy. Od tamtej pory właśnie, już nigdy nie pocałował Marek Pauliny w obecności Uli, a nawet jak próbowała, to odwrócił głowę (nie liczę tego cmoknięcia na zarządzie przy wszystkich, bo to właśnie był taki cmok). Jak po aferze z Aleksem i tym jak Paulina go zraniła, ona przyszła go gdzieś zaprosić na obiad i się pogodzić, to Marek tak obok niej przeszedł w ten sposób, że nie chciał nawet otrzeć się o nią, ominął ją niczym... Scenka też dość widoczna, na szczęście nie na tyle sugestywna, że nie wygląda na sztuczną. Fajnie to Filip zagrał, niby Marek nie chce ostentacyjnie upokorzyć Pauli, tym bardziej że Ula jest w gabinecie i prosił by została, ale jednocześnie nawet poprzez przypadkowy dotyk przy mijaniu się, nie che mieć z nią do czynienia. Przecież to jego zachowanie i jego późniejszy tekst, "wszystkie wieczory do zarządu mam zajęte", są powodem łez Pauliny i wysłania Violi z dyktafonem na przeszpiegi. Tutaj raczej wychodzi według mnie głupota Pauli, bo tyle było dwuznacznych sytuacji, których nawet ona była świadkiem, że średnio inteligentna osoba skapnęłaby się, że M&U coś łączy, a ona nie, tylko gdzie indziej szukała tajemniczej kochanki. Jej własne ego nie było w stanie nawet zasugerować, że ta ciągle przez niego broniona, hołubiona, wywyższana, ceniona, obdarowywania Brzydula, może być kimś więcej. Fantastycznie widać i chłód Marka, ale też coś, co choć odrobinkę (tylko odrobinkę) rehabilitowało, mianowicie jego wyrzuty sumienia, przed wyjazdem o SPA: "uważaj na siebie"- taki czuły tekst, ale jednocześnie mówi się go osobie, z którą się żegna, czy podczas rozmowy przy lunchu. Nawet ją pocałował, uspokoił, ale był taki zakłopotany, smutny, oddalony, że zimna lodówka zauważyła że coś się dzieje. A pamiętasz co podczas zerwania z Markiem powiedziała "odkąd pojawiła się ta pokraka w firmie, zachowujesz się jak pomylony". Markowi co by nie powiedzieć zależało na Pauli, mimo tych wszystkich zdrad, on naprawdę z nią się chciał żenić. Może i z przyzwyczajenia, by zadowolić rodziców, bo znał ją od dziecka i wszyscy mu wmawiali, że są idealną parą, bo po jej powrocie z Włoch go zauroczyła (jak sam stwierdził) i potem już tak zostało,przez zwykłe wygodnictwo, ale naprawdę chciał. A potem jak jest z Ulą, to już widać jak nie chce, ale zbyt jeszcze jest niedojrzały, tchórzliwy i liczy że się "samo rozwiąże" z jednej strony, tu niesamowity jego test o Pauli do Uli "w każdej chwili może odejść razem z nim"- on naprawdę tak myślał, nawet chciał by odeszła i to nie tylko z firmy. A z drugiej strony jednak wstydził uczucia do Uli (wstydził, nie brzydził). Bał się reakcji ludzi, rodziny i ośmieszenia, skoro jego najlepszy przyjaciel drwi, śmieje się sugerując niejednokrotnie chamsko, że związanie się z BrzydUlą byłoby dowodem upadku na głowę.

Mnie osobiście podoba się ta stopniowa przemiana Uli i tu jest dla mnie duży plus. Jest jakby dowodem jej inteligencji, że widząc jak się ubierają i zachowują modelki, pozostali pracownicy, wyciąga wnioski. Ona część tych ubrań wcale nie miała fatalnych (podkreślam część), tylko źle je dobierała, w stylu dana bluzka ładna, ale z tego rodzaju spódnicą, czy gdzieś wystającym podkoszulkiem fatalna. Przebywanie w domu mody pokazuje, że nabiera gustu, jej fryzura nie wygląda jak to mówi moja mama, "jak pie.ron strzelił w rabarbar". Znów jest pewien realizm. Betty jest ślepa i głucha, mało tego, jak sama dokonała zmiany, to do dziś pamiętam tą jej fryzurę, płakałam ze śmiechu. Te włosy poskręcane niczym wiertła haha. Do tego tekst Armanda "Betty chciałbym, byś wróciła do przedniego wyglądu, bo w takiej się zakochałem", a jak ona rozanielona odchodzi, to komentuje "to jakiś koszmar" DDDD. Nawet jak to piszę się śmieję. W polskiej wersji też jest jedna fajna rzecz do podkreślenia, mimo zmiany wizerunkowej, Ula tak zakotwiczyła się w świadomości pracowników jako Brzydula, że oni tego nie widzą, włącznie z Markiem i Sebastianem. Dość mądrze pokazane jest, że jakie pierwsze wrażenie zrobisz, to potem ciężko ci będzie z niego się uwolnić.To dlatego Marek wstydzi się uczucia. Jest taka niezbyt miła scenka ze świńskim jego zachowaniem, na ich pierwszej randce w restauracji, gdzie kelner podając zamówione przez niego kwiaty Uli mówi: "piękne kwiaty dla pięknej pani", a Marek się krzywi. Ula wyglądała tam naprawdę ładnie, a on tego kompletnie nie widział, już pomijam że za swoje zachowanie powinien oberwać.
Podsumowując podoba mi się i polskie rozwiązanie ze stopniową przemianą i oryginalne, z pozostawieniem charakteru Betty nie zmienionego i taką gwałtowną przemiana fizyczną. Każde ma swoje plusy, w sumie nawet mało minusów, zależy z której strony się patrzy.

Agamnik

Jeśli chodzi o przemianę Ulki - ta stopniowa przemiana mi się bardzo w wersji polskiej podobała (począwszy od grzywki to coraz lepszych ciuchów) , a ona sama potrafiła się zmienić do tego stopnia, że wyglądała już wtedy naprawdę ślicznie, nawet z tymi okularami, które hehe są już znowu modne... Więc według mnie metamorfoza w ogóle nie była potrzebna, poza aparatem i okularami nie trzeba było tam nic zmieniać. A niestety po przemianie wyglądała jak kopia stylu Pauliny, przez którą obie zresztą wyglądały jak woskowe kukły, ale do postaci Pauliny to pasowało, a do Uli już nie, dlatego też sam charakter po przemianie pozostawia wiele do życzenia. Jedyne co mi się potem podobało, to to iż później żałowała swojego postępowania i płakała wtedy przy Ali, bo sama wie jak bardzo się zmieniła. To było po tym jak Violetka poprosiła ją na zakupy... I to mi się już nawet podobało, ale to tylko jedna scenka...

A co do samego aparatu Uli, hehe chyba się czepiam, bo mogła mieć ten najtańszy, który w ogóle do niej nie pasje.. ;D

Ale przemiana Betty w oryginale też mi się podoba (pomijam tę jej pierwszą "na klauna" charakteryzację po wizycie u fryzjera ;), Brzydula oryginalna długo była brzydulą. Sama wie, że nią jest, pogodziła się z tym i nikt poza Cataliną nie potrafi jej w tym pomóc, lub uważają, że nie jest to konieczne lub niemożliwe. I mimo, że później nie było zbyt diametralnych zmian, to dzięki pozbyciu się grzywki, zmianie okularów i ciuchów przemiana sprawiła, że nawet z tym swoim charakterystycznym śmiechem Betty wyglądała uroczo, jak aniołek. U nas Ula też fajnie wyglądała, ale przed zmianą fryzury i stylu. ;)

Agamnik

Prawda taka, że Marek nie chciał oszukiwać ani Uli, ani Pauli. A wyszło jak zawsze i ranił obie jednocześnie. Poza tym fakt, że nawet kiedy już coś czuł do Uli, potrafił pocałować Paulinę, udowadnia jak bardzo był niezdecydowany. Tak daleko zabrnął w te wszystkie kłamstwa, że później już nie potrafił jak ma to wszystko odkręcić. I nie wiadomo, czy byłby w stanie powiedzieć Pauli "nie", gdyby nie stracił Uli. Bo dopiero wówczas zrozumiał dokładnie, której pragnął. A kiedy miał i Ulę, i Paulę, nie potrafił zdecydować, która ważniejsza. Niby wiedział, że Pauli nie kocha i rzeczywiście to ich pożegnanie przed wyjazdem do Spa było takim symbolicznym zakończeniem ich związku, ale wówczas chyba jeszcze sam o tym nie wiedział. Miał wyrzuty sumienia. Owszem. Bo nie chciał oszukiwać. To go najbardziej bolało.

Co do przemiany, to rzeczywiście ta polska ma swoje plusy. Racja, fajnie jest pokazane jak Ulka powoli wtapia się w ten nowy świat, jak się uczy. Tylko, że przez to, iż zmieniała się stopniowo, nie było takiego "wow", kiedy jej wizerunek zmienił Pshemko. Tym bardziej, że i charakter też jej się przy okazji zmienił.
Ja również zwróciłam uwagę na tę rozmowę z Alą. Tylko co z tego, skoro nic z tym nie zrobiła, a dalej brnęła w ten nowy charakterek?

ocenił(a) serial na 9
Lady_Jula

Lady Jula przyznam się, że mam nieco inne zdanie, według mnie Marek na pewno nie poślubiłby Pauli i wcale do tego nie potrzebne mu było rozstanie z Ulą, myślę, że to jednak zależy od interpretacji. W tej telci to jest dobre, że można pewne zachowania różnorako widzieć. Zwróć uwagę, że Marek powiedział Uli w SPA, że zerwie z Paulą po zarządzie. On wcale nie ukrywał, że chodzi mu o stołek. Czy można więc powiedzieć ze oszukał Ulę? W końcu ona jednak o wszystkim wiedziała i to z jego ust. Nie wiemy czy kłamał w SPA i powiedział to, by złamać jej wątpliwości przed pójściem z nim do łóżka, nigdy nie dane nam było sprawdzić, czy tym razem dotrzymałby czy nie słowa, każda z wersji jest możliwa i równie prawdziwa.
Można się burzyć jego moralnością i tym, że chciał za wszelką cenę zostać dalej prezesem, ale znów stoi to w opozycji, do jego wcześniejszego zachowania. Czy to przy aferze z La Presentza, czy reprezentacji, czy odejściu Pshemko, Marek nie miał oporów przed złożeniem rezygnacji. Przecież gdyby nie Ula, to po kontrakcie z reprezentacją na pewno by to zrobił, tym bardziej, że zachowanie i słowa ojca go dobiły (Helena do niego”nawet nie wiesz jak ojciec się ucieszył, w końcu coś ci się…” M” co? udało tak?, tak powiedział?, bo do tej pory co?, nic nie osiągnąłem..”). W sumie każdego z nas dobiłyby takie słowa, tym bardziej, że potem przedstawił ojcu argumentację, dokumenty, dowody, że ten kontakt to katastrofa, Violka nic nie wynegocjowała, podpisywała jak leci, a ci widząc osobę nie mającą pojęcia i przyjmującą każdą bzdurę po drugiej stronie, wciskali jej co się dało, choćby punkty z terminami, jak najbardziej dla siebie korzystne, a dla FD nie. Pokazywał, że pogrąży ich finansowo nie tylko z powodu wysokiego odszkodowania, ale by jakkolwiek sprostać temu kontraktowi, będą musieli przystopować ze Sportivo (co potem okazało się prawdą, brak promocji pogrążył kolekcję) , by dotrzymać wszystkich kosztów, terminów, wymagań odnośnie promocji, koszulek itd. To też okazało się prawdą, kredytem od Ulki spłacił tylko odszkodowanie, ale za wszystko inne Marek potem przecież musiał płacić firmowymi pieniędzmi i wyczyścił konto. Coś tam mówił w windzie o dwóch miesiącach, że nie tylko projekty mają być w tym czasie gotowe, ale zaakceptowane i uszyte, włącznie z koszulkami do sklepów i fanów i przygotowana promocja. Dodał, że musieliby przerwać szycie wszystkich innych kolekcji, wysłać zamówienie reprezentacji jako „priorytet i ekstra” do szwalni, a więc co za tym idzie, ekstra płatne. Potem w jak rozmawia z ojcem Aleks dochodzi i mówi, że na pewno jest jakaś szansa i można gdzieś zaoszczędzić, bo taki kontrakt to wielka promocja firmy, nie ma nic, żadnych argumentów, dowodów, a Marek ma pełno wyliczeń, mimo to jego ojciec i tak staje po stronie Aleksa i uważa że tchórzy, mało tego, dodaje, że nie chce posłuchać co mówi Aleks z niechęci do niego. Każdemu by ręce opadły w takiej sytuacji, nic dziwnego że Marek chciał odejść. To właściwie Ulka niemal ciągnąc go za uszy do góry plus biorąc ten nieszczęsny kredyt, pomogła mu się podnieść. Wracając do tematu, po tych sytuacjach moim zdaniem Markowi wcale nie zależało tak bardzo na tej prezesurze, śmiem nawet twierdzić, że Armandowi w oryginale zdecydowanie bardziej. A tu taka zmiana o 180 stopni, że dla tego stołka gotów jest nawet zafałszować raport,t a nawet emocjonalnie szantażuje Ulę, by to zrobiła.Sądzę, że to z powodu Aleksa. Wydanie go na granicy, sprzedawanie tajemnic konkurencji, sprawa z Terleckim, kradzież prezentacji, potem właśnie nieszczęsna próba przekupstwa Violki uświadomiły mu, że Aleks aż tak bardzo go nienawidzi, że pogrąży firmę, byleby mu dokopać. Chociaż i tak do końca nie zdawał sobie sprawy, do czego jest zdolny, myślę, tu o po próbie okradzenia z udziałów Dobrzańskich i sprzedaży Włochom, nawet on o to Aleksa nie podejrzewał, że zechce coś takiego zrobić jego ojcu. Wtedy wiedział, że jak Aleks w końcu dorwie się do władzy, to rozpocznie dopiero wtedy na nim zemstę, pogrąży Sportivo całkowicie, aż upadnie, może zacznie zwalniać ludzi, szczególnie mu bliskich, pod pretekstem wyprowadzania firmy z dołka. Zniszczy wszystko to, co on dał firmie, miało z nim coś wspólnego, lub miało dla niego jakąś wartość. Dlatego Marek tak walczył o ten nieszczęsny raport i prezesurę, chodziło mu nie tyle o stołek, co nie dopuszczenie Aleksa do władzy. Afera uświadomiła mu, że on jest zdolny do naprawdę wielkich podłości.
Afera uświadomiła Markowi coś jeszcze, jak naprawdę wygląda jego związek z Paulą. Tu nawet nie chodzi o to, że mu uwierzyła i stanęła po jego stronie, w końcu to jej brat i nie raz to robiła, wbrew pozorom Marek rozumiał, że on jest jej jedyną rodziną i że zawsze będzie dla niej bardzo ważny. Uświadomiła mu raczej to, że bez względu na to co się stanie i kto ma rację, on zawsze przegra w konfrontacji z Aleksem u Pauli. Pod wpływem Uli to pod wpływem Uli, trochę też z powodu wyrzutów sumienia wobec niego za romans z Julią, postanowił nie pogrążać go, tylko z honorem samemu odejść. Sytuacja w której zobaczył i uświadomił sobie, że ten jego romans z Julią to nie było nic, (już pisałam o bardzo lekkim traktowaniu seksu przez Marka) tylko wielka krzywda i ból Aleksa, który mimo upływu lat wcale nie minął, w końcu nim wstrząsnęła, wywołała porządne wyrzuty sumienia. Myślę ze to też miało wpływ na to, czemu go wtedy z tą korupcją nie wydał, on nadal czuł się winny. Paula cały czas była przy Aleksie, potem jak okazało się, że Marek mówi prawdę, poprosiła o to, by pozwolił mu samemu odejść z firmy. Marek wcale nie musiał, ale zrobił to dla niej, w końcu to jej brat, coś jej jest winny, to drugi powód czemu go nie wydał. I jak się Paulina zachowuje na zebraniu? Aleks odwraca kota ogonem, sugeruje że odchodzi, bo nie może dogadać się z Markiem, który jakby podważa jego kompetencje, nie liczy się z nim. Jego znamienny tekst „ktoś musiał ustąpić i postanowiłem być to ja”. A kto komu według przysłowia ustępuje- mądrzejszy głupszemu. Aleks zrobił z siebie mądrzejszego i ofiarę Marka. Ja nie rozumiem czemu siedząca tam Paulina nie powiedziała że to nie prawda i nawet jakoś oględnie, nie próbowała temu zaprzeczyć, przecież jej brat skłamał i pogrążył narzeczonego, który dla niej tak samo powinien być ważny i bliski. Ojciec znów się na Marka wkurzył i znów był nim rozczarowany, tym razem za to „że prześladuje biednego Aleksia”. Jeszcze potem po zebraniu wychodzi i mówi do Marka, że musi iść do Aleksa, bo się „załamał tą sytuacją”. Według mnie to wszystko uświadomiło Markowi, że wcale Paulina aż tak go nie kocha jak sądził. Już wcześniej narzeczeństwo z nią zaczęło go uwierać, niczym kamyk w bucie, na początku mniej, a potem z każdą chwilą coraz mocniej, mimo to nie zamierzał zrywać z nią, ani się rozstawać, chociaż dobrze wiedział że jej nie kocha. Dla wygody, dla rodziców, dla firmy, bo ją mu była bliska, z powodu wyrzutów sumienia, że siedem lat był z nią, zaręczyli się, do ślubu coś około miesiąca, a on ją zostawia, według niego na odkręcanie tego było za późno, Dodatkowo sam głupio i naiwnie sądził, że ona go tak kocha, że jej miłości wystarczy dla ich obojga. Ula co prawda jest cudowna i nigdy do żadnej dziewczyny nic takiego nie czuł, ale to na pewno nie miłość, no bo jak mógł się zakochać w niej, nie, niemożliwe, zresztą związać się z nią, co by inni powiedzieli, jeden wielki śmiech, Ula narzeczoną?, jaką narzeczoną- tam myślał do tamtej chwili. Wtedy przychodzi ta afera z Aleksem i nagle wbrew temu co sądził, nie wystarczy miłości Pauliny na dwoje, bo jej brakuje nawet na jednego, ona wcale go nie kocha tak mocno jak sądził, tak naprawdę to w ogóle go nie kocha. Jest z nim z przyzwyczajenia i dokładnie z tych samych powodów, z których on jest z nią. Mało tego, sama złamała jedne z największych filarów udanego związku, małżeństwa. Marek oczywiście też, w końcu był jej niewierny, ale Paula była nielojalna, a to tak samo ważne. Nie ma miłości, nie ma lojalności, nad uczciwością trzeba się zastanowić, to co mnie trzyma, skoro z mojej strony miłości też nie ma, tak samo jak wierności i uczciwości. Dla mnie los Pauli został wtedy przesądzony. Po aferze z Aleksem Marek już by jej nie poślubił, swoją nielojalnością (a wcześniej też ją pokazywała, zdradzając chociażby intymne szczegóły, czy inne sprawy, z których on jej się zwierzał Aleksowi), brakiem zaufania, stanięciem po stronie brata, pogrążyła się. W sumie to nawet się zastanawiałam, jakby nie wydała się intryga i wszystko co było przed nią, to jakby on postąpił. Dla mnie jest pewne, że nie ożeniłby się z Paulą, ona sama zdecydowanie bardziej niż Ula rozwaliła ich związek, ale też Marek był wielki tchórzem. Nie mam wątpliwości, że zwlekałby i czekał, aż mu się samo wszystko rozwiąże. Nie wiem, biorę pod uwagę każdą opcję, bo jest tak samo prawdziwa, nawet to,o że nie powiedziałby nic Pauli o zerwaniu, tylko by się w kościele nie pojawił, a to byłoby ostatnie skurczysyństwo. Dlatego nie zgadzam się z tym co wielu sugeruje, że Marek okłamał Ulkę w SPA mówiąc, ze Pauli już nie ma, po zarządzie jej nie zobaczysz, ani ty, ani ja. Według mnie to była czysta prawda i to w równym stopniu z powodu Pauli, co jego, już uświadomionej miłości do Uli.
Dla mnie wydanie intrygi jest po to, by Marek stracił Ulę i to w chwili, kiedy już był pewny, że chce z nią być, by go mocniej zabolało i zrozumiał jak ją skrzywdził, nawet jeśli nie chciał, że poświęcił chociażby ją i jej uczciwość dla raportu. Z jego powodu przecież zamierzał ją zaciągnąć do łóżka. Tutaj znowu dla mnie scenarzyści stanęli na wysokości zadania, bo się Markowi, dzięki przytomności Ulki nie udaje i bardzo dobrze, bo by się pogrążył w oczach widzów, coś a'la Armando. W takich sytuacjach scenarzyści dbali, to co wspomniałam, by cienka granica nie została przekroczona. Marek nie popełnił żadnego takiego skurczysyństwa, za które zostałby skreślony. Niby jedzie do SPA i wmawia Sebie że chodzi o raport, ale widać, że to nie prawda, raport go na miejscu kompletnie nie interesuje. Zresztą ta próba uwiedzenia ma też inny cel, dla Marka do tamtej pory Ula była Brzydulą i dlatego uciekał od uczucia. Co prawda już wcześniej myślał o tym, żeby pójść z nią do łóżka, ale to właśnie wtedy podczas słynnej „sceny biurkowej” uświadamia sobie jak jej pragnie, że to jest zdecydowanie inne i silniejsze niż było z dotychczasowymi kobietami, z Paulą włącznie. Miłość to także kontakty i pociąg fizyczny, Marek musiał więc zrozumieć, że ją także pożąda, by uświadomić sobie, że kocha. To dlatego według mnie dociera do niego prawda nad Wisłą, tuż po scenie biurkowej. Po pierwsze się przestraszył że ją straci, bo płacząca i roztrzęsiona zadzwoniła do niego i zrozumiał że przeholował. Strach o to, że się straci ukochaną osobę zazwyczaj nam wiele uświadamia i nas otrzeźwia, po drugie dzięki scence biurkowej dotarło do niego, że kocha ją nie tylko psychicznie- jej duszę i charakter, ale także fizycznie- jej ciało, że wcale nie jest Brzydulą. Było to konieczne by te dwie sfery miłości się zeszły i wtedy dopiero dotarły do niego. Stąd oni idą do łóżka dopiero w SPA, gdzie Marek wie na pewno że ją kocha, a wiec idą z miłości a nie dla raportu, nie ma jak w przypadku oryginalnej Brzyduli seksu z litości. Kolejne wybielenie Marka, by go widzowie nie znielubili. Dopóki sobie on tego nie uświadomił, czy to podczas truskawek, urodzin czy nawet kina ktoś im „przeszkadzał” i nie dochodziło do niczego. A wydanie się intrygi, to początek kary Marka, nie tylko za Ulę, ale Paulinę i pozostałe dziewczyny, jakie skrzywdził.

ocenił(a) serial na 9
Agamnik

Zauważyłam Cleo dopiero teraz twój wpis odnośnie Gustavo i Adama, oraz Cataliny i Julii. Znów mam nieco odmienne zdanie. Niby Gustavo postać epizodyczna, ale nic nie wnosi, w polskiej Buli postacie drugiego, trzeciego, a nawet epizodyczne wnoszą bardzo wiele, że można bez problemu jej porównywać, to też jest plus naszej wersji. Zauważ ile wniosła Julia, co ja piszę, ile wniósł Bartek, Iwona czy siostra Adaśka, a byli oni po 2-4 odcinki. W kolumbijskiej wersji to nawet Nicolas, mimo że postać drugoplanowa, niewiele do niej wniósł, poza lataniem za Tlenioną, tylko uwieszonego jęzora do pasa na jej widok mu brakowało.

Stąd ja się zgadzam na porównanie Catalina – Julia i dla mnie, wbrew temu co piszesz, sprawa wcale nie jest taka oczywista, bo ewidentny remis. Julia nie tylko jak wspomniałam wiele do serialu wnosi, wpływa na innych bohaterów, ale sama przechodzi przemianę jak inni, mimo że jest coś około 30 odcinków. Tak jak pisałam Maciek był takim męskim odpowiednikiem Uli, zakompleksionym, niezgrabnym, tak dla mnie Julia była taką żeńska wersją Marka z początkowych odcinków. Właściwie cechy charakteru jakie pisałam przy Marku, mogłabym na zasadzie kopiuj- wklej dodać do Juli. Skoro przekonane o swojej wysokości rodzeństwo Febo się z nią zadawało, mało tego Paula uważała ją za najlepszą przyjaciółkę, była spraszana do Dobrzańskich, musiała pochodzić tak jak i oni z wyższych sfer. Zresztą to, że Marek dość dobrze ja znał, była jego dziewczyną na studiach dowodzi, że pochodzili z jednego towarzystwa. I tak porównując Julię do Pauli czy Heleny, to są kobiety z tej sfery to widać między nimi różnicę. Julia jest zdecydowanie wrażliwsza niż one, ale płytka (patrz Marek), sympatyczna, nie zmanierowana, sfera tak jak jego nie zepsuła jej do końca. Ale też pozwala sobą dość łatwo manipulować i słuchać podszeptów przyjaciółki Pauli, daje się chociażby jej nastawić przeciwko Uli, tak jak Marek słuchał Seby. Też dość lekko traktowała swoje związki, miała romans (o jednym wiemy na pewno), ponadto po przyjeździe to ona chciała znów pocałować Marka i nawet nie wiadomo czy nie wdać ponownie się z nim w romans, gdyby jej nie przystopował. Mimo że ma sporo cech negatywnych, choćby przez to co razem z Markiem zrobili Aleksowi, nie potrafimy tak jak jego jej nie lubić. I tak jak on przechodzi kurs dojrzewania, z tym że jest ona dość krótko, stąd jest ten kurs dość gwałtowny. Na początku jak uświadamia sobie jakie świństwo i krzywdę zrobiła Aleksowi czuje wyrzuty sumienia, ale bardziej strach, że się wyda, a co wtedy Paula i Dobrzańscy o niej sobie pomyślą. Stara się by to się nie wydało, ukrywa, tak jak Marek uciekał od prawdy o uczuciu. Dopiero potem następuje pełne uświadomienie sobie, jak Aleks chce wyjechać, by jej nie widzieć i już przestaje martwić się o siebie, stawia jego dobro nad swoim i wyjeżdża, przeprasza, robi co może by jej wybaczył. Jej żal jest autentyczny i tak jak Marek „dała by wszystko by móc cofnąć czas, wtedy wszystko zrobiłaby inaczej”, ale się nie da.
Catalina wiadomo, kobieta dusza, właściwie to ona robi z Betty dorosłą osobę, a nie idiotkę jaką była. I tu nie chodzi tylko o przemianę zewnętrzną, ale i wewnętrzną, z jednej strony poprzez zmuszenie Betty do wybaczenia, z drugiej do stawienia czoła temu co było, ale już nie ze spuszczoną głową. Podniosła jej samoocenę.

Stąd dla mnie remis, a raczej punkt dla jednej i drugiej bohaterki za wkład do serialu. Wynik 9 do 4 na korzyść polskiej wersji.

Agamnik

Chciałabym, ale niestety, nie bardzo mogę, włączyć się czynnie do dyskusji jeśli chodzi o porównania wszystkich postaci w wersjach oryginalnej i naszej, bo oryginalnej nie widziałam, parę odcinków i niewiele pamiętam, ale na youtube można z fragmentów poskładać sobie przynajmniej cząstkowe wrażenia. Z ciekawości zrobiłam sobie taki wieczór z Betty i Armando i pewne wnioski nasuwają się same.
Przede wszystkim chyba trudno stricte porównać obie wersje. Zupełnie inna gra aktorska, inna ekspresja i co mnie szczególnie denerwuje w tych południowo amerykańskich serialach to ta nadmierna gestykulacja i wykrzykiwanie zamiast wymawiania zdań. Ale gdybym pokusiła się o porównanie przynajmniej pary głównych bohaterów, to zdecydowanie wygrywa nasza wersja.

Po pierwsze. Straszny ten Armando. Przepraszam wszystkie jego fanki, ale nie dość, że furiat, to nieokrzesany cham. A sposób, w jaki traktował Betty dla mnie też jest nie do przyjęcia. Nie rozumiem tej miłości Betty do niego. Naszemu Mareczkowi też zdarzało się, że tracił cierpliwość i podnosił głos, zwłaszcza na Violettę i zwłaszcza w początkowych odcinkach, później trochę stonował, ale Armando zachowywał się jak prawdziwy dyktator, wzbudzał postrach wśród pracowników i nie liczył się z nikim i niczym. A Betty? Zahukana, cicha szara myszka, która bała się podnieść wzrok na swojego szefa, nie mówiąc o jakimkolwiek sprzeciwie. Może to było i śmieszne, ale za bardzo przejaskrawione i wydaje mi się, że w naszej wersji lepiej, bardziej naturalnie przedstawiono te relacje szef – sekretarka, asystentka i relacje szef – inni pracownicy. Oczywiście moje wrażenia mogą się nieco różnić od stanu faktycznego, bo serial kolumbijski opieram tylko na małych urywkach, ale wątpię, czy udałoby mi się polubić Armanda.

Po drugie. Brakowało mi w Armandzie tego, co w naszym Marku pokazano nam już na początku serialu. Tego, że pod maską niedojrzałego bawidamka i podrywacza kryje się fajny mężczyzna. W naszej wersji nie tylko Marek dosyć szybko zobaczył w Uli coś więcej niż inni. Ona też twierdziła, iż Marek ma zadatki na dobrego, wrażliwego człowieka. Pamiętam jej rozmowę z Alą podczas kupowania świątecznych prezentów. 'Jest dobry, wbrew pozorom, jest mądry, wbrew pozorom, jest uczciwy, wbrew pozorom' czy jakoś tak. W każdym razie nie tylko jego uroda, charyzma i przebojowość zauroczyły ją tak bardzo, że zakochała się bez pamięci 'jak głupia'.
Na marginesie. Szkoda tylko, że po przemianie szybko o tym zapomniała. To oczywiste, że skrzywdzona i oszukana przez długi czas widziała w nim tylko mężczyznę, który ją wykorzystywał i okłamywał, ale, jak już wspomniała Agamnik, Marek tyle razy ją przepraszał, mówił, że żałuje, okazywał jej miłość na tysiąc różnych sposobów, że w końcu mogła przypomnieć sobie i o tych jego lepszych cechach charakteru i dać mu przynajmniej szansę na wyjaśnienie. Co odbiło scenarzystom, że w taki sposób pokierowali postacią Ulki po przemianie, pozostanie dla mnie niewyjaśnioną zagadką:)
A czym Armando zdobył sobie serce Betty? Kolejna zagadka:)

Po trzecie. Zdecydowanie bardziej podoba mi się ta stopniowa przemiana naszej Uli już na początku serialu. W pierwszych odcinkach wygląda i zachowuje się rzeczywiście okropnie, ale powoli, powoli zaczyna się zmieniać. Nabiera ogłady, inaczej się ubiera (dalej źle) ale inaczej, zmienia fryzurę, staje się bardziej pewna siebie, asertywna. I to wydaje się naturalne.
Weszła w ten świat mody, zaczęła zarabiać i mogła już sobie pozwolić na kupno czegoś nowego, obraca się wśród pięknie i stylowo wyglądających ludzi i mimochodem, nawet nieświadomie, zmienia styl ubierania i uczesania. I co najważniejsze. Po pierwszych zawirowaniach z wpadką na pokazie w Łazienkach, z wyrzuceniem z pracy i z posądzeniem o przejście na stronę Aleksa i zdradą, zaczyna odczuwać sympatię Marka. Zaczynają się 'przyjaźnić' i choć przez długi czas łączy ich tylko praca i Ula wie, że nie ma szans, to i tak na swój sposób stara się, aby nie musiał się jej przynajmniej wstydzić, tak jak na spotkaniu z Terleckim. I coraz bardziej jej to udaje. I dlatego nie bardzo rozumiem, dlaczego Betty w oryginalnej wersji cały czas wygląda i zachowuje się tak samo źle, zwłaszcza, jak piszecie, miała oboje rodziców, w dodatku średniozamożnych i była jedynaczką.
A jeszcze wracając do pewności siebie, którą Ula nabierała powoli dzięki naukom Marka. Do tego co napisała Agamnik dodałabym jeszcze scenkę rozmowy telefonicznej z wściekłą Domi, to jak ją usadziła i późniejsze pozbycie się kłócących się o Marka w sekretariacie Claudii i Domi. Pięknie to załatwiła. Parę odcinków wcześniej nie poradziła by sobie w ten sposób, ale już sam fakt, że wygrała z nimi wszystkimi i to, że to ją i rozmowę z nią Marek postawił na pierwszym miejscu przekładając nawet spotkanie z Julią na następny dzień, dodał jej pewności siebie i wiary we własne siły. A przy okazji, gdybając. A co by było, gdyby Maciek nie przeszkodził im w tym obiedzie zwierzeń. Przyznała by się Markowi wtedy do tej swojej słabości czy nie?

I po czwarte. Tu niestety nie wiem, jak wyglądało to zakochiwanie się Armanda, musiałabym obejrzeć jednak serial, ale i tak jestem prawie pewna, że w naszej wersji pokazano to bardziej, nie wiem jak to nazwać, może subtelniej. Nie było żadnego obrzydzenia, drwin, wręcz przeciwnie. Było współczucie, zrozumienie i to bardziej do mnie przemawia. I to przejście z fascynacji do miłości też wydaje mi się bardziej wzruszające niż przeskok z poniżania do zakochania. Osobiście dziwię się Betty, a rozumiem Ulę. Ula Marka zafascynowała prawie od samego początku. Najpierw jako świetny pracownik, potem jako dobra, troskliwa, myśląca przede wszystkim o innych osoba, potem jako dowcipna, inteligentna, mądra dziewczyna i na końcu jako zakochana w nim i dbająca o niego partnerka. Inną sprawą jest, że Marek był na tyle głupi, że w porę tego nie docenił, ale to już też omawiałyśmy. I trudno mi się zgodzić z tym, iż jako przyjaciel oszukiwał podwójnie. Przede wszystkim to oszukiwał samego siebie i Sebastiana, nie Ulę. Ponadto oni tak naprawdę nigdy nie byli przyjaciółmi. Byli w sobie zakochani, rozumieli się i wspierali nawzajem, wmawiali sobie przyjaźń, a to niezupełnie to samo. Prawdziwym przyjacielem Ulki był Maciek. Z nim się naprawdę przyjaźniła, bo nie mogła się w nim zakochać.
A Marka z tego oszustwa też da się rozgrzeszyć. Rzeczywiście stanął na granicy, ale jej jeszcze na szczęście nie przekroczył. Znamienne są słowa Marka do Sebastiana ‘Twój przyjaciel chce odzyskać rozum, bo gdzieś się w tym wszystkim pogubił’. Sam dochodzi do tego, że wcześniej nie myślał trzeźwo, nie wiedział, co się z nim dzieje, co czuje. Łatwiej mu było zasłaniać się wekslami i słuchać Seby niż dopuścić do głosu serce. Czekać, aż wszystko samo się ułoży, Ulka się odkocha, problemy znikną i wszystko wróci na swoje miejsce. I można go w tym wszystkim w pewien sposób usprawiedliwić, zrozumieć. Wcześniej nie znał innego życia wychodzącego poza konwenanse, pozory, obłudę i zakłamanie. Nikt nie nauczył go kierować się uczuciami, i co najważniejsze, nigdy wcześniej tak naprawdę nie był zakochany. Był pewny, że to, co go łączy z Paulą to prawdziwa miłość, ale odkąd poznał Ulę, jego pojęcie o wzajemnej bliskości, zaufaniu, możliwości liczenia na tą drugą osobę w każdej sytuacji diametralnie się zmieniło. Wystraszył się tego. Wiedział, widział, czuł, że Ula jest z nim szczęśliwa, a to burzyło cały jego dotychczasowy świat. Autentycznie się tego bał. Na dodatek przyznanie się do tego, co czuje do Uli wywołałoby ogromną rewolucję w jego poukładanym życiu (odwołanie ślubu i związany z tym skandal, rodzice, firma, utrata głosu w zarządzie, drwiny Sebastiana, niedowierzanie otoczenia). Był słaby, zagubiony i absolutnie na to nie gotowy. Musiał do wszystkiego dojrzeć, nawet stracić Ulę, aby zrozumieć, co dla niego w życiu jest najważniejsze, ale przynajmniej było widać, że cały czas toczył walkę z samym sobą, raz ze swoim sercem, raz z rozumem.
Inaczej wygląda to w przypadku Armando. Tak mi się przynajmniej wydaje. Z tych małych fragmentów wywnioskowałam, że kolumbijski Marek cały czas traktował Betty źle, poniżał ją, drwił z niej, nie było powolnego zauroczenia, zafascynowania, zmuszał się, aby z nią być, czuł do niej wstręt, obrzydzenie i nagle się zakochał. Być może się mylę, ale w jego przypadku trudno mi jakoś znaleźć usprawiedliwienie dla jego traktowania Betty, w przeciwieństwie do Marka. No i to jego zachowanie po odejściu Betty – strasznie groteskowe.

Na plus trzeba przypisać oryginalnej Brzyduli zachowanie Betty po przemianie. Czytałam różne opinie i zdecydowanie większość internautów opowiada się za Betty niż za naszą Ulą. Betty była chłodna, obojętna wobec Armando, ale zmieniła się tylko powierzchownie. W środku dalej pozostała miłą, uczynną, naturalną, dobrą dziewczyną. Nasza Ula stała się niestrawną furiatką, która tylko czasami miała przebłyski dawnej Uli.

4:1 dla naszej wersji, ale zaznaczam, że to ocena wynikająca z rachunku prawdopodobieństwa. Po obejrzeniu oryginalnej Brzyduli w całości pewnie się zmieni, ale na którą stronę przeważy szala, tego nie wiem…

ariana_FB

Niemalże wszystkie wasze argumenty popieram. Ale i tak wolę oryginał. Może przez sentyment do tej telenoweli.
Ariana, Armando też się stopniowo zakochiwał. Najpierw była niechęć, obrzydzenie, potem przyzwyczajenie i z czasem coraz bardziej zaczęło mu zależeć.

A co mi się w obu wersjach nie podobało, to to, że główna bohaterka to taka porządna, skromna dziewczyna, a mimo to wpakowała się w romans z zajętym facetem. Wiem, że gdyby było inaczej, to pewnie w ogóle takiego scenariusza by nie napisano, ale pomijając to. I w tym momencie trochę bardziej rozumiem Betty. Ona była naprawdę naiwna i kiedy była z Armando, świat przestawał się dla niej liczyć. Tak ślepo była w nim zakochana, a przez to tak szczęśliwa, kiedy był u jej boku. Miała wyrzuty sumienia i wówczas chciała to urwać, ale chyba jednocześnie miała pewną świadomość, że coś takiego może się już nigdy więcej nie zdarzyć, dlatego korzystała z okazji. Natomiast Ula wiele razy przyznawała się przed samą sobą, że niszczy czyjś związek. Wygląda na rozsądną. I nie była aż tak ślepo zakochana, jak Betty, a mimo to... A najbardziej nie podobało to, co zrobiła po rozmowie z Pauliną. Ula była naprawdę świadoma, że źle postępuje. Wiedziała, jak bardzo rani Paulę. Ale wtedy w samochodzie przed wyjazdem do Spa, pozwoliła sobie odrzucić tę myśl. Tylko dlatego, że to miał być ich weekend. To było naprawdę podłe. Nawet jeśli związek Pauli i Marka i tak nie miał racji bytu. Może ta postawa Uli dotknęła mnie tym bardziej, że właśnie w naszej polskiej wersji postawiono na takie wyłuskanie z każdego człowieka tych dobrych cech i szacunku do drugiej osoby. W tym momencie Ula nieco straciła w moich oczach. A potem było już tylko gorzej.

Aż mi głupio, że takie krótki komentarz dodaję.

Lady_Jula

@Lady_Jula: Ja też nie zmienię zdania. Kolumbijska jest wg lepsza od polskiej i to nie tylko ze względu na bohaterów (bądź co bądź nasi byli mniej groteskowi bardziej naturalni, więc dlatego bardziej sympatyczni, a w wersji oryginalnej wszyscy grają przerysowanie, przez co serial bardziej przypomina sitcom bez śmiechu w tle, choć i tutaj wolę kolumbijskie charaktery). Zgadzam się też z tobą jeśli chodzi o sytuację Betty/Uli podczas romansowania z zajętym szefem.

@ariana_FB: Przemiana Armanda była o wiele bardziej uwypuklona niż Marka, ponieważ Marek nie był takim łotrem jak Mendoza, ale oglądnij to się przekonasz. ;). Tak czy inaczej polecam ci oryginał, może ci się spodoba, bo samego humoru jest tam dość dużo, a jak nie, to zawsze pozostaje polska wersja. ;)

@Agamnik: Wszystko zależy od gustu. Polskiej wersji chwali się oczywiście to, że postacie epizodyczne lub drugoplanowe są opisane ze staranną dokładnością, jednakże uwidacznia się tu kolejny minus polskiej - mianowicie mało poświęconego czasu dla głównej pary i ich romansu (zwłaszcza pogodzenie, którego nawet nie było poza pocałunkiem na koniec). Julia - postać oryginalna, ciekawa, wg mnie jednak nie wykorzystano jej potencjału, scenarzyści zbyt szybko się jej pozbyli, ale czy może rywalizować z Cataliną? Absolutnie nie... Inną sprawą jest też to, że u ciebie polska wersja wywoływała uczucia... Wszystko zależy od gustu i tego co się lubi. U mnie radość, wzruszenie, gniew, strach, rozpacz wywoływał właśnie oryginał... Polska wersja jedynie radość i gniew, a to za mało. Oryginał u mnie plusuje też tym, bo to jeden z nielicznych widowisk na którym się rozpłakałam (a nie płakałam ani za Mufasą z Króla lwa, ani za Jackem Dawsonem z Titanica)...

Mój komentarz zbyt krótki, ale mam nadzieję, że treściwy. ;D
Pozdrawiam wszystkich maniaków brzyduli (jakiejkolwiek). ;)

ocenił(a) serial na 9
cloe4

Dziewczyny, ale przecież nie chodzi o to by zmieniać, każdy ma prawo do swojego zdania. Ja wcale nie chcę nikogo przekonać, tylko piszę dlaczego ja mam taką a nie inną opinię i na jakiej podstawie tak wnioskuję. Zdecydowanie sympatia za jedną lub drugą wersją, to kwestia oczekiwań, wyobrażeń, jakiś poglądów itd., a te każdy ma własne.
Czy potencjału Julii nie wykorzystano, nie wiem. Zależy co scenarzyści chcieli osiągnąć. Wątek z Aleksem musiał się skończyć, bo zacząłby być nudny. Jeśli on miałby pozostać księciem ciemności, nieprzejednanym Włochem, który nie wybacza, to nie mógł ten wątek być inaczej poprowadzony. Ona wyjeżdża, a on wyrzuca listy i postanawia tak psychicznie i fizycznie wyrzucić ją do końca. Ponadto ot tak, odzyskanie Julii i pogodzenie się z nią na końcu dla mnie byłoby niestrawne, bo on powinien zapłacić za swoje świństwa i w sumie przestępstwa, tak jak chociażby Marek płacił (oszustwo, działanie na szkodę firmy, sprzedawanie tajemnic handlowych, próba wyłudzenia, szantaż, korupcja- uzbierało mu się). Już i tak dla mnie nie poniósł konsekwencji za swoje czyny, a na dokładkę "zwrócenie mu" Juli, całkowicie wypaczyłoby sens tego serialu, że dobro nagradzane, a zło ukarane.
Podoba mi się twoje jedno sformułowanie odnośnie oryginału- sitcom. I to jest jedna z nielicznych kwestii gdzie mamy podobne zdanie, bo właśnie tym dla mnie był oryginał, sitcomem, na którym się śmiałam do rozpuku, z przerysowaną fabułą, gestykulacją, przesadzonymi reakcjami bohaterów.
Lady Jula nie pamiętam jak bardzo naiwna była Betty, ale Ulce też niewiele brakowało, jej zaślepienie zwalało z nóg. Ona się zachowywała jak zakochana nastolatka, z tym że lepiej się z tym kryła, by się nie narazić na śmieszność. Dla mnie miłość Uli jest prawdziwsza, stąd może mało moralnie, ale potrafię jej wybaczyć to zaślepienie i romans. Wzięłabyś dla faceta, którego znasz kilka miesięcy 150 tys. kredytu (taka była wysokość pierwszego), a jako zabezpieczenie miałabyś prawo do starych kolekcji ubrań, nawet jeśli domu mody i fakt podżyrowanie? A co by było, gdyby nagle Marek przestał być prezesem, albo coś mu się stało. Weksle dostała po drugim kredycie, ale po pierwszym?. Wiadomo to bajka, ponadto jestem pewna, ze Krzysztof wziąłby na siebie zobowiązanie, ale sama rozumiesz. Ona dla Marka poświęciła wszystko co miała, nie tylko wzięła jedne i drugie pieniądze, uratowała życie nie oczekując nic w zamian, walczyła o niego jak lew, z pewnością nie utrzymałby się nie stanowisku gdyby nie ona. Ale nawet poświęciła swoje zasady jak szczerość, prawdomówność, uczciwość, wierność. Na końcu przecież jednak zafałszowuje ten raport, mimo że już wiedziała, że ją oszukiwał. Mimo to nie potrafiła się odwrócić. Dla mnie to jest prawdziwa miłość i to jest powodem, że jednak ją rozgrzeszam.
Czy ten tekst o długości postów do do mnie? D

Agamnik

Jeśli chodzi o długie posty... Tak chodziło mi o ciebie, ale to dobrze, widzę, że ze staranną dokładnością oglądałaś serial i to się bardzo chwali. ;D Poza tym to dobrze świadczy o tobie i tym, że jesteś osobą inteligentną. ;)

cloe4

Nie , ja nie neguję tego, że Armando się zakochiwał. Jakoś musiał:) Bardziej chodzi mi o różnicę pomiędzy nimi dwoma i sposobie traktowania obu Brzydul. Po prostu nie podobało mi się zachowanie Armanda, jego wrzaski, poniżanie i tym podobne. Marek prawie od samego początku wzbudził we mnie sympatię pomimo tego, iż już w pierwszym rzucie ukazano go jako niepoprawnego uwodziciela i niebezpiecznego podrywacza.
Akurat dzisiejszy powtórkowy odcinek Brzyduli (bodajże 5) był dla mnie już takim przełomem w zakochiwaniu się głównego bohatera (chyba nawet wcześniej też o tym pisałam). Widać tu już zalążki późniejszej 'przyjaźni' i jeszcze późniejszej miłości. W oryginale długo, długo nie dzieje się nic takiego. Armando cały czas traktuje Betty jak kogoś gorszego. Docenia jej pracę, ale nic ponadto. A u Marka już na początku pojawiają się pierwsze przebłyski. Wdzięczność za uratowanie życia stawia na pierwszym miejscu, nie pozwala wsadzić Ulki do jakiejś komórki na 1 piętrze, nie chce rozmawiać o jej wyglądzie i zachowaniu i bardzo poważnie stwierdza, że zrobiła dla niego więcej, niż niejeden przyjaciel. Duży plus dla Marka. Potrafi docenić i ocenić nie tylko po wyglądzie.
No i pojawia się też zaciekawienie dziewczyną, z którą, jak się okazuje, nie dość, że nadaje na tych samych falach to rozumie się bez słów. Fajnie zagrany przez Filipa ten błysk w oku, kiedy nawet nie musiał kończyć zdania, a ona od razu zapewniła go, że to zostanie między nimi. A jak szli przez ten zmasakrowany przez straż pożarną korytarz, to wyglądali jak para figlarnych chochlików, którzy razem narozrabiali i razem czują się za to odpowiedzialni. Spodobał mi się też ten śmiech Marka na stwierdzenie Uli, że chyba trochę przesadziła. Śmiech i podziękowanie za powtórne uratowanie życia jako jedyna reakcja na bałagan i zamieszanie w firmie. Czuł się tak samo winny i to też zadziałało na jego plus. Armando rwałby włosy z głowy, wrzeszczał i całą winę rzuciłby na Betty nie biorąc pod uwagę tego, że właśnie uratowała mu tyłek. Nie, chyba jednak wolę naszą spokojniejszą i obyczajową wersję od takiej głośnej i przerysowanej, ale chętnie obejrzę oryginał oczywiście jak tylko znajdę trochę czasu.
Co do Ulki i jej romansu z zajętym mężczyzną. Trudno się z Wami nie zgodzić. To nie było w porządku, jasne, ale już raz, w innym temacie, wzięłam ją w obronę i dalej tak uważam, chociaż nie pochwalam. Po pierwsze, do tanga trzeba dwojga, a Marka wina w tym przypadku była dużo większa, ona chciała to skończyć wiele razy, on jej na to nie pozwalał. Po drugie, może była rozsądniejsza od Betty, ale jest takie powiedzenie 'tam, gdzie zaczyna się miłość, kończy się rozsądek'. Rozgrzeszacie Betty z tego romansu zaślepieniem i naiwnością, a Ulka to może nie była zaślepiona i naiwna? Przecież nie tylko wiedziała o wyrzuconych z pracy za romans z Markiem swoich poprzedniczkach ale i sama była naocznym świadkiem jego niewierności (Claudia, Domi, Mirabela, asystentka Terleckiego). Nie dość na tym, ratowała go nie raz przed Pauliną (vide dzisiejsza powtórka) i mimo to dalej wierzyła w to, iż jest inny (notabene miała rację), ale wtedy to nie było zaślepienie? A ta jej interpretacja zachowania Marka, każdy gest, mrugnięcie okiem, uśmiech, jako coś więcej niż tylko wspólna praca, to nie była naiwność? Była zakochana, świata poza nim nie widziała, ogłuchła i oślepła na rady przyjaciół (Ali, Maćka) w równym stopniu jak Betty. To jej nie usprawiedliwia oczywiście, ale w jakiś sposób tłumaczy i ja zostanę przy swoim zdaniu. Mimo wszystko nie potępiam jej, tylko staram się zrozumieć.

Też pozdrawiam wszystkich wielbicieli serialu...

ariana_FB

Nie mówię, że Ula nie była zaślepiona przez miłość. Bo była. Zrobiłaby dla niego wszystko. Ale miała przebłyski świadomości. Wiedziała, że to złe. Chciała to zakończyć wiele razy. Sama siebie próbowała przekonać, że nie powinna. A mimo to dała się ponieść chwili. Natomiast w przypadku Betty to było tak, że na początku wahała się przed większym zaangażowaniem i Armando musiał ją mocno namawiać na te wspólne wyjścia. Jednak z czasem całkiem zapomniała o tym, jak upokarza Marcelę. Nie miała żadnych oporów z powodu narzeczonej Armando. Ewentualnie jej podejrzliwość co do prawdziwych uczuć szefa, ją stopowała. Właściwie nie była świadoma tego, jak bardzo krzywdzi tą drugą, a właściwie pierwszą. A Ula naprawdę dużo myślała o tym, jak niszczy ich związek. A miłość nie zawsze jest najlepszym usprawiedliwieniem.
Zaś z mężczyzn większym, dużo większym draniem okazał się Armando. To, co zrobił Betty było dużo gorsze niż oszustwa Marka. Mendoza bez jakichkolwiek oporów wynikających z moralności uwodził Betty. Kłamał. Za wszelką cenę trzymał ją przy sobie. Tylko dlatego by nie stracić firmy. Natomiast Marek nie chciał tego wszystkiego. Armando też nie chciał rozpoczynać tego udawanego romansu, ale dlatego, że brzydził się Betty. A Marek dlatego, że szanował Ulę, szanował ich relacje. Nie chciał jej okłamywać. I wszedł w to wszystko, nie dlatego, by utrzymać stołek, ale dlatego, że coś go do niej ciągnęło, lecz jeszcze wtedy nie wiedział co. Rzeczywiście uczucie Marka do Uli bardzo wcześnie się pojawiło. I w miarę rozwoju ich znajomości, kiełkowało. Poza tym on jej aż tak bardzo nie oszukiwał. W końcu nie dawał jej prezentów, które dostał od Seby. One sobie spokojnie leżały w tej szufladzie, a za każdym razem dawał jej coś naprawdę od siebie. Chyba tylko te czekoladki wykorzystał, nie licząc tej bransolety, która do końca go pogrążyła. Marek w miarę możliwości starał się być szczery z Ulką, tylko zataił prawdę o swoim uczucia, albo jak jemu się wydawało o jego braku. No a Armando... Z zimną krwią okłamywał swoją asystentkę. Dawał jej te prezenciki i kartki. Ulegał wszystkim namowom przyjaciela. Ale i tak głównym argumentem była chęć zatrzymania firmy. Zakochał się w Betty, powoli się zakochiwał i dojrzewał do tego uczucia, ale skrzywdził ją bardziej, niż Marek Ulę. Niesamowite, że Betty mu wybaczyła. To jest dopiero silna miłość. A Ulka? Przez długi czas nie potrafiła wybaczyć. Zachowywała się jak jakaś jędza w stosunku do Marka, który naprawdę nie był wobec niej aż tak nieszczery, jak jej się wydawało. Mam wrażenie, że ten jej chłód w stosunku do dawnego szefa miał zagłuszyć jej uczucie. Nie potrafiła się przyznać przed samą sobą, że nadal go kocha. No tak, ale to już mówiłyśmy, że jednak Ulka po przemianie nie była tą samą Ulką. I nawet zraniona dusza jej nie usprawiedliwia.

Lady_Jula

Armando cały czas odczuwał wielkie wyrzuty sumienia i wielokrotnie zarzekał się, że nie poczyni dalszego kroku. Za każdym razem coraz bardziej zdawał sobie sprawę ze świństwa, które wyrządza. I nie wstydził się o tym mówić Mariowi, który trując bez przerwy o tragicznej sytuacji firmy, sprowadzał go cały czas na złą drogę. Miałam to poprzeć cytatami, ale mi się komputer zresetował ^^. Marek ani na chwilę czegoś takiego nie wykazał przed Sebastianem, dopiero kiedy Ula poznała prawdę. Raz powiedział z politowaniem "żal mi jej".

Vickynella

Mario nie tylko mówił o złej kondycji firmy, ale również wmawiał przyjacielowi, że przecież to nie żadne świństwo, wręcz przeciwnie. Uważał, że nikt nie chciałby pocałować Betty, więc Armando robi dla niej naprawdę wiele. I to było chyba najwredniejsze z jego strony w stosunku do Betty. Miał ją jedynie za potwora. Nie widział w niej nawet człowieka. I to się nie zmieniło do końca. Nawet kiedy Armando tak cierpiał po stracie Betty, Mario nie potrafił tego zrozumieć. "Bezdusznik" jeden.

Vickynella

Też to pamiętam, Armando wielokrotnie podczas rozmów z Mariem mówił, że Betty to osoba, która go bardzo kocha i czuje wielkie wyrzuty sumienia, gdy ją tak traktuje... To się nasiliło zwłaszcza po pierwszej nocy w hotelu z Betty.

Inną rzeczą na korzyść Armanda, będzie to, że jeszcze przed całym zarządem, na którym wydała się prawda o stanie firmy, Mendoza mówi Mariowi, że naprawdę zamierza być z Betty i chce porzucić Marcelę, jednakże Calderon namawia go na kolejny głupi czyn, w którym miałby on przynajmniej na chwilę ożenić się z Marcelą, Betty wysłać do Afryki (ten fragment rozmowy Betty usłyszała), a po rozwodzie mógłby wrócić do swojej potworkowatej poprawka plebejskiej Betty. ;)
U Marka chęć bycia z Ulką bez ukrywania się nastąpił dopiero po tym, gdy Cieplakówna wyjechała, wtedy Marek tak naprawdę zdał sobie sprawę, że ją kocha, wcześniej ciągle to uczucie tłumił w sobie, ukrywał je nawet samym sobą.

ocenił(a) serial na 9
cloe4

Marek zdał sobie sprawę o miłości znacznie wcześniej i powiedział wprost kiedy. W liście napisał, że zdał sobie sprawę z uczucia nad Wisłą, a nie jak wyjechała, Filip to dość sugestywnie zagrał. A przy słynnych Malediwach, czyli odpowiedniku Afryki, mówi wprost Sebastianowi, że żadnego ślubu nie będzie. Dzień wcześniej właściwie wydarł się na Sebastiana, kiedy ten się martwił, że Ula znalazła prezenty i może być problem z raportem. Krzyczał "myślisz że to chodzi o raport (nie wiem czy to właśnie nie tu padło słowo cholera, w sensie cholerny raport), nie, to nie o to chodzi. Powtórzył mu to w twarz kilka razy, że chodzi o więcej, że nie wie jak się dał namówić na tą intrygę". A jak mu próbuje Seba nadal wmawiać raport i że się "wyliże" to po raz drugi Marek do niego mówi, by się odpieprzył i nie pomagał mu więcej.
Było sporo sytuacji, gdzie mówił, jakie ma wyrzuty sumienia, nie tylko żal mi jej, ale raz powiedział Sebastianowi, "że trudno mu ją oszukiwać", a potem "wprost, że "nie potrafi jej oszukiwać". Opowiadał mu że Ula to mądra, fajna, dowcipna dziewczyna, aż Sebastian zaczął powoli o niej zdanie zmieniać.
Ponadto on nie tylko mówił, że nie chce intrygi, ale próbował ja przerwać. Mimo że mogło to się skończyć odejściem Uli, próbował jej wszystko wyjaśnić. Nie skończył, bo źle zrozumiała jego słowa i uciekła, a potem usłyszała ten okropny tekst o sobie w jego kłótni z Pauliną, Nie widział innego sposobu na jej przeprosiny i powrót do pracy jak pocałunek i cały jego misterny plan z wyjaśnieniami poszedł się...
Stąd nie zgadzam się z tym, że nie miał wyrzutów sumienia. Między innymi to właśnie z nich powodu nie chciał Ulki zaciągnąć za wszelką cenę do łóżka, mimo że z innymi kobietami nie miał takich oporów i starał się być szczery na ile to możliwe. Nie rzucał jej byle prezencikiem jak Armando Betty, niczym za przeproszeniem psu kość. Słuchał Uli. Jak mu powiedziała, że rani ją jak widzi go z Pauliną, nigdy więcej nie pozwolił Paulinie pocałować się przy Ulce, a ta przecież tak uwielbiała ostentację. Raz nawet odwrócił głowę. Nie powiedział jej o szantażu Bartka, że chciał wyłudzić pieniądze za wiadomość o jego własnym samochodzie. Jak łatwo by zdobył punkty u Uli gdyby to zrobił, ale przemilczał, bo wiedział, że to by ją zraniło. Sporo jest takich sytuacji.

ocenił(a) serial na 9
Lady_Jula

Dzięki Cleo, nawet nie wiesz jak mnie pocieszyłaś. Sądziłam że w tak delikatny sposób dajesz mi do zrozumienia, że piszę za długie posty i przynudzam, stąd nawet te ostatnie starałam się skrócić...xd.
Lady Jula ja nie piszę, że miłość jest zawsze najlepszym usprawiedliwieniem, bardzo rzadko dla mnie jest, już pisałam że mimo wszystko w tych sprawach jestem dość zasadnicza. Ale wyjątek w tym wypadku polega na tym, że jest bezgraniczna, przeogromna, zdolna do najwyższych poświęceń, większa niż do samego siebie. Ja bym nie potrafiła tak kochać jak Ula, nie wzięłabym tych kredytów, nie potrafiła się tak zaprzeć samej siebie i poświęcić. Dlatego ta miłość mnie wzrusza i imponuje i dlatego jest dla mnie rozgrzeszeniem. Równie dobrze można napisać, że Betty nie była ćwierćinteligentem i cytując ciebie "jak mogła nie być świadoma, że krzywdzi prawdziwą narzeczoną Armando". To usprawiedliwienie byłoby dla mnie właściwe tylko wtedy, jakby o niej nie wiedziała. Dla mnie ta sytuacja ani Uli, ani Betty nie usprawiedliwia, zawsze pisałam że Ulka też jest winna (w 25%), ja ją po prostu "rozgrzeszam" za tą swoją miłość, a nie uniewinniam. Wielokrotnie psy wieszano choćby na Mirabelli za romans z Markiem (na różnych forach). Ale przepraszam bardzo, ona wprost się go spytała czy jest zajęty, bo nie zadaje się z zajętymi facetami i Marek ją okłamał, świńskie zachowanie w 100%. Dlaczego ją potępiamy za to, że poszła do łóżka się z facetem, o którym myślała że jest wolny, do tego ona wolna, przepraszam, ale coś normalnego. Dopiero Ulka wyprowadziła ją z błędu, wtedy ta natychmiast zwróciła kolczyki i nawet nie chciała z nim słowa zamienić. Uwielbiam Ulę, ale to Mirabella zachowała się lepiej i z klasą. Nie usprawiedliwiałam łatwo Uli i wybacz, nie usprawiedliwię też Betty. Wcześniejsze twoje stwierdzenie, że " miała pewną świadomość, że coś takiego może się już nigdy więcej nie zdarzyć, dlatego korzystała z okazji" też nie zrozum mnie źle, mi się nie podoba i się z nim nie zgadzam. A gdyby to był twój facet, narzeczony lub mąż i jego kochanka sądziłaby że ten romans, "to jedyna okazja w sobie, jaka się jej nie przytrafi, więc skorzystała z okazji" to by cię mniej bolało, zrozumiałabyś ją? Bo ja nie, takie już mam poglądy. Ja uwielbiam i Ulę i Marka, nie ukrywam tego, zresztą pozostałych bohaterów też, ale nie nie potrafię ich tak łatwo usprawiedliwić. Nigdy, mimo że to najbardziej znielubiana przeze mnie bohaterka, nie miałam pretensji do Pauliny, że nienawidzi Uli. Przepraszam, ma podstawy i prawo.
I tu się pojawia druga kwestia z twojego postu, czy takie proste wybaczenie, jak napisałaś, jako dowód miłości, dla mnie raczej głupoty i naiwności. Czym sobie Armando zasłużył na to wybaczenie? Zmienił się, walczył o miłość? Czy po pierwszych przeprosinach i żalach poszedł się pocieszyć do Marceli, bo przecież on jest „taki biedny i nieszczęśliwy”. Tego też nie kupuję. Wiele razy pisałam, że mam żal do Uli, że źle traktowała Marka, ale nie że mu nie wybaczyła. Dla mnie byłaby idiotką jakby to zrobiła. Słowa jakie usłyszała „zamknij ją, ukryj, tak jak rozmawialiśmy, wywieź na Malediwy”, to było potworne. Rozmowa dwóch przyjaciół sam na sam, z których jeden to jej eksukochany, i Seba mówi „że ma ją ukryć tak jak rozmawiali”, a więc z tego dialogu jasno wynika, że Marek też to mówił. Wcześniej instrukcja uwiedzenia BrzydUli. Byłaby bardzo głupia jakby mu uwierzyła. Ja osobiście byłam za opcją wysłuchania wyjaśnień i powiedzenia prosto w twarz, że nie wierzę w ani jedno twoje słowo.
Wcześniej w słynnej kłótni Ula patetycznie mówi „że jak się kocha to nie można tak po prostu przestać, nawet jeśli ta osoba zdradza i oszukuje, to nadal się kocha i można jej wybaczyć. Trzeba tylko mieć nadzieję, że się zmieni.” W tym ostatnim zdaniu jest dla mnie pies pogrzebany i jeśli chodzi o Ulę i o Betty. Jaką Ula mogła mieć nadzieję, że się zmieni/ł, jego słowo? Właśnie udowodnił że jest g*ówno warte. Na dodatek potem doszła historia z Klaudią i odwołanego ślubu. Ona i tak udowodniła że go kocha. Nie pozwoliła na to, by Alex przejął firmę, narażając się na oskarżenia o oszustwo i że chce ugrać coś na wekslach, nie dopuściła do ugody z Włochami , opracowała plan wyjścia z kryzysu i uratowania JEGO firmy. Przecież ona wszystko to dla Marka zrobiła, nawet jeśli za żadne skarby przed sobą by się do tego nie przyznała. Dla mnie to jest miłość. Ja mam pretensję, że mu kazała odejść z pracy, że jak przyszedł, to go wygoniła, ale nie za to, że mu nie wybaczyła. Zmienia się sytuacja dla mnie w chwili, jak to ona mówiła, gdy dostaje dowody, że się zmienił, jeden za drugim. Pomaga jej, chroni, wspiera, okazuje się, że plotki były nieprawdziwe, kaja się przy każdej okazji. Nawet wtedy jakby mu jeszcze nie wybaczyła nie miałabym pretensji. Ja się czepiam tego, że go nie wysłuchała, nie porozmawiała, nawet po to, by mu wykrzyczeć prosto w twarz co jej zrobił i jak ją skrzywdził. Zacząłby się tłumaczyć, może dowiedziałaby się, że podsłuchana rozmowa o Malediwach inaczej się skończyła. Wcale nie musiała uwierzyć, nawet dobrze jakby tego nie zrobiła, ale zrodziłyby się w niej wątpliwości. Najpierw malusieńkie, ziarenko, a potem powolutku kolejne, kolejne. Sprawdzałaby go, uczyła się bardzo trudnej sztuki- zaufania, bardzo dobrze by było, gdyby nawet upadła po drodze, człowiek popełnia błędy. Może jakieś znowu nieporozumienie, ale uczyliby się od nowa ze sobą szczerze rozmawiać, wierzyć, musiałyby być kolejne wyjaśnienia i tak by się to toczyło. Musiałaby zajrzeć szerzej w głąb siebie i z własnym „ja” porozmawiać. Powinno by było wtedy dotrzeć do niej, że ona też była winna, że jemu mogło być trudno, że tak naprawdę dla niej postawił całe swoje życie na głowie, sprzeciwił się wszystkim i to jest jakaś okoliczność łagodząca, że życie nie jest tak proste jak sądziła: czarno-białe, są szarości i one przeważają. To, że rozmowa o Malediwach inaczej wyglądała powinno w jej przemyśleniach stać się dla niej dowodem, że trzeba rozmawiać i wyjaśniać, nawet jak boli, bo ”nie wszystko jest takim jakim się wydaje”. Potem mógłby być wypadek i tama pęka, ostatnie szkiełko jej bólu i rozczarowania wypada z oka i się godzą. Mogłaby się wtedy nawet na Marka wydzierać, pod warunkiem że i jego dopuściłaby do głosu by wypowiedział swoje zdanie. Krzyk oczyszcza, uwalnia złe emocje. Oczywiście nie w takiej ilości i i nie tak ostro. Nie chciałabym, by mu ubliżała.
A teraz wracając do Betty i Armando. Wybaczenie dla mnie nie zawsze jest oznaką miłości. Wybaczyć, pod warunkiem że się zmienił- słowa Uli. A jak się Armando zmienił, bo dla mnie wcale, miej tylko się wydzierał i zakochał się w Betty. On nie tylko nie przeszedł takiej przemiany jak Marek, dojrzewania, nawet kary, ale dla mnie on nie przeszedł żadnej przemiany. Jaką gwarancję ma Betty, ze Armando znudzony życiem z nią nie wróci do zdrad, bo dla mnie żadną. On tylko kilka razy powiedział przepraszam, ostatnim razem publicznie i mu wybaczono. Ot cała ekspiacja Armando. Od kiedy powiedzenie słowa przepraszam jest dowodem na miłość i z drugiej strony, usłyszenie kilku próśb o wybaczenie i zrobienie tego, jest dowodem miłości. Dla mnie raczej głupoty i zaślepienia, bo Betty nie miała żadnego dowodu, żadnych podstaw do nadziei, że Armando się zmienił.
Jeśli wybieram zakończenie kolumbijskie, to dlatego, że z dwojga złego jest lepsze. Już wolę by było jak robiła Betty, ignorowała go, niż jak bezcelowo się Ulka wydzierała. I przede wszystkim pogodzenie nie w ostatnich dwóch minutach serialu. Ale to, ze wolę taką drugą część, to nie znaczy, że jest dobra, tylko to, że jest po prostu lepsza od polskiej. A idealnym dla mnie zakończeniem i rozwiązaniem kwestii byłoby to co napisałam powyżej.

Agamnik

@Agamnik, jaką wersję YSBLF oglądałaś, bo mam wrażenie, że widziałyśmy 2 zupełnie różne rzeczy?

Armando wiedział, że po szkodzie, której dokonał potrzeba czasu i nie może od razu pobiec do niej z żądaniem, żeby rzuciła mu się w ramiona. Wiedział, że najpierw musi pokazać Betty, że się zmienił, że wydoroślał. Niestety musiał porzucić to zamierzenie, ponieważ pojawił się Michel.

Armando nie poszedł się pocieszyć do Marceli. Jest to wątek oczywiście bardzo bolesny dla widzów tego serialu, ale jak wiele podobnych, wytłumaczalny i potrafię zrozumieć. On całkowicie zniszczył Betty, tak, ALE i sam siebie, jakby poprzez nią. Twierdzisz, że nie przeszedł kary? O matko, chyba sporo odcinków przegapiłaś. W każdym razie, gdy jest już na absolutnym skraju... jedyną osoba, która wtedy przychodzi mu z pomocą, i którą zawsze wcześniej była na to gotowa... jest Marcela. Wyciąga go z baru, w którym pośrednio próbuje popełnić samobójstwo i zabiera do jej mieszkania... w którym wszechobecne są przedmioty związane z ich tak długo planowanym i wyczekiwanym przez nią ślubem. I to wielka różnica w stosunku do Pauli. Marcela nie pogrążyła się w nienawiści do Armanda po odwołaniu ślubu, nie wyrzuciła wszystkiego z nim związanego. To był sens jej życia. Armando zobaczywszy to docenił, że Marcela była dla niego prawdziwą ostoją, stabilnością, pomimo tylu kochanek i tak była lepsza od każdej z nich (oprócz Betty). Jednocześnie szczątkowy stan w jakim się wtedy znalazł był spowodowany bólem za Betty... ona go do tego doprowadziła (bez jej winy!)...
Nie chcę się rozdrabniać, ale Armando w przeciwieństwie do Marka przeżył prawdziwe oczyszczające piekło. I był to proces bardzo długi. Mimo to ciężko szło mu wyciąganie prawidłowych wniosków i podejmowanie odpowiednich decyzji... ostatnim i najmocniejszym uderzeniem jest zetknięcie się z pamiętnikiem Betty... To wyczyściło, zmiotło wszystko.
i mimo, że Armando musiał przejść naprawdę długą i żmudną drogę, mimo, że do naprawdy w nim było niemal wszystko, osobiście po wszystkim miałam już pewność, że nie ma opcji, żeby się nie zmienił. Po wszystkim co zrobił i poznawszy, z jak nieskazitelnie kochającą go duszą miał do czynienia, nie mógł postępował już wobec niej inaczej, niż w w perfekyjnym stopniu szlachetnie. Po prostu nie było innej możliwości...

Dobra, uciekło mi miliard myśli ^^. Chciałoby się wyrazić w 2 zdaniach, ale się nie da. Ale chcialabym bardzo podkreślić jedną rzecz => nie lubię zestawiania tych dwóch wersji na zasadzie konkursu kto lepszy. Kocham je obie miłością bezgraniczną. YSBLF tylko ma ten przywilej, że jest oryginałem. I jest przepełniona niesamowicie silnym, intensywnymi emocjami, które szargały mną jak bohaterami przez połowę serialu. Obie wersje mają tak różne podejście i w obu jest one uzasadnione i spójne z całością. Lubię każdą różnicę. I tutaj jest geniusz polskich scenarzystów, którzy zostawili najważniejsze ramy i najpiękniejszy akcenty z oryginału i wpletli je zupełnie po swojemu, nie profanując w ten sposób oryginału. Moglabym pisać całymi dobami, ale lepiej się powstrzymam!

Matko, widzicie ile głębi i treści jest w obu tych serialach? Skoro wszyscy tu nie możemy się ograniczyć w tych naszych postach?! Po prostu są genialne!

A, i jeszcze nie uważam, że trzeba rozgrzeszać każdego bohatera. Bohater to bohater, dobrze zagrany czarny charakter, choćby nie było w nim ździebełka dobra, to też majstersztyk od strony artystycznej. Ja np. uważam Armanda za okropną osobę, do samego końca się człowiek nie ogarnia, po prostu ręcę opadają co on wyczynia cały serial. I osobiście zakochałabym się w Michelu nie w nim. Ale cierpi też bardzo dużo. I przede wszystkim, jest p r z e g e n i a l n i e napisaną i odegraną postacią. Nikt mnie dawno tak nie powalił na łopatki jak Jorge Enrique Abello swoją grą aktorską.
A to, że Brzydula wdaje się w romans z zaręczonym facetem to oczywisty jej błąd i nie ma co tu szukać usprawiedliwienia, poza tym, że miłość zaślepia, ale to może tylko tłumaczyć, nie rozgrzeszać.
Amen!!!!!!! Niech ktoś ograniczy długość postów bo się nie zamknę!

Vickynella

Aha, i cieszę się, że się tu przeniosło, bo tam się niestety zrobił troszkę offtop i głupio było zmieniać temat z powrotem.

Vickynella

Ja się nie powstrzymam i wtrącę swoje trzy grosze, a niech tam:)
W zasadzie to chciałam odpowiedzieć Lady Julii, Vickynelli, i Cloe ale Agamnik mnie uprzedziła:)
Swoje uwagi opieram na naszej wersji, oglądanych urywkach oryginału na youtube i Waszych komentarzach, ale ciągle mi się wydaje, że nasza Brzydula poszła w lepszą stronę. I nie wiem, czy to uprzedzenia do telenowel w ogóle (przed Brzydulą nie widziałam żadnej) czy do naszej wersji przyciąga mnie jednak złożoność postaci. Ale obiecuję, że obejrzę oryginał i być może przejdę na drugą stronę mocy:) Może przy okazji ktoś mi doradzi, gdzie można obejrzeć w miarę dobrej jakości.

A wracając do moich sugestii.
Marek cały czas miał wyrzuty sumienia, nie chciał tego robić, nie chciał oszukiwać Ulki i mówił to Sebastianowi. A po Waszych komentarzach coraz bardziej uwidaczniają mi się różnice pomiędzy dwoma szefami. Obaj oszukiwali, ale robili to jednak mimo wszystko z różnych pobudek. Armando chciał rzeczywiście ratować firmę i tylko o to mu chodziło i zmuszał się do tych spotkań z Betty. Uczucie przyszło dużo później. Marek zasłaniał się utrzymaniem kontroli nad wekslami, ale podświadomie zależało mu tak naprawdę na Ulce, tylko nie dopuszczał takich myśli do siebie i długo nie zdawał sobie z tego sprawy A to znowu przemawia na korzyść Marka.
Rozumiem, że już przed zarządem Armando zdał sobie sprawę z tego co czuje do Betty. Ale nasz Marek również. Po tej znamiennej rozmowie w parku pojechał przecież do Uli do domu (to było w przeddzień zarządu) aby powiedzieć jej prawdę. I chociaż nie potrafił ubrać w słowa to, co tak naprawdę chciał jej powiedzieć, to wyznał jej, że to co było między nimi, to było naprawdę, tylko wcześniej nie wiedział o tym i nie wie, jak to wyjaśnić. No i to, że te całe prezenty od Sebastiana nie mają z tym co ich łączy nic wspólnego. Dla mnie to już było wyznanie miłości, tylko innymi słowami. To też była bardzo sugestywnie zagrana scena. W oczach Marka wyraźnie było widać czułość, skruchę i miłość, ale Ulka czuła się zbyt zraniona i ogłuszona tym wszystkim, aby tak od razu uwierzyć i wybaczyć. I wcale jej się nie dziwię.
A przed samym zarządem przy drzwiach do konferencyjnej kiedy Marek zapytał ją czy czytała list, a po odpowiedzi Ulki 'czy boi się co powie na zarządzie' stwierdził wprost, że teraz niewiele go to obchodzi. Jak widać z powyższego już wiedział, że chce z nią być i gdyby nie ta nieszczęsna podsłuchana rozmowa tuż po zarządzie, być może udałoby mu się jakoś przekonać Ulę co do swoich uczuć, ale te Malediwy Ulkę dobiły, a jego pogrążyły zupełnie.

I jeszcze jedno. Chociaż oczywiście obie Brzydule zawiniły spotykając się i romansując z zajętym facetem, to 'świadomość' Uli chyba jednak bardziej do mnie przemawia. Zgadzam się z Agamnik. Rozgrzeszeniem dla Betty byłoby tylko to, gdyby o narzeczonej nie wiedziała. Jednak wiedziała, a mimo to nie miała żadnych oporów poza obawą o szczerość uczuć Armando. Sorry, ale ja tego nie kupuję. Poczucie winy naszej Ulki, świadomość tego, że robi źle, próby zakończenia tego romansu i wyrzuty sumienia wobec Pauliny wydają mi się mimo wszystko większym usprawiedliwieniem dla tego romansu niż takie 'nieświadome' skorzystanie z okazji. Nieznajomość prawa nie zwalnia z odpowiedzialności za swoje czyny.
Obie robiły źle, i Betty i Ula, obie nie mogły się oprzeć urokowi szefa i obie uległy chwili,ale fakt, że Ulka romansowała przynajmniej z poczuciem winy przemawia jednak na korzyść tej drugiej. Może dziwnie to brzmi, ale tak jest. Nie wiem, jak wyglądało to pierwsze pójście do łóżka Armanda i Betty, jak wcześniej pisałam oryginału nie widziałam, ale w naszej wersji Ulka wzbraniała się do samego końca i dopiero deklaracja Marka, że już dłużej nie może być z Pauliną przełamała jej opory.

"Niech ktoś ograniczy długość postów bo się nie zamknę!"

W żadnym wypadku. To świetna lektura do poduszki:)

PS. Czy w naszej wersji też nie miało być sceny, gdzie Marek czyta pamiętnik Uli, tylko później ją wycięto? Gdzieś o tym chyba czytałam.

ariana_FB

Obejrzyj cały oryginał potem się wypowiedz. - denerwuje mnie ocenianie bez zapoznania się z materiałem (swoją drogą masz świetny styl w pisaniu)

ocenił(a) serial na 9
Vickynella

ja tylko dosłownie parę zdań wyjaśnienia, niestety Vickynella to jest kwestia własnej interpretacji. Fakt uczciwie przyznaję YSBLF oglądałam 12 lat temu podczas pierwszej emisji w Polsce. Nie pamiętam wszystkiego, raczej poszczególne scenki, miałam problem z przypomnieniem sobie imienia Cataliny. Ale akurat te dwie które przytoczyłaś pamiętam i już wspominałam.
Nie robi na mnie wrażenia scenka czytania pamiętnika. Wrzeszczący Armando mnie nie wzrusza, jego "cierpienie" mnie śmieszy. Brakowało mi tylko by zaczął wyrywać sobie włosy z głowy. Już to pisałam wyżej, że ja się na tej scenie śmiałam do rozpuku, nie jestem jakoś pojedyncza w tej reakcji, bo siedząca obok mnie moja mama również. To samo scenka w barze. Sorry nie ujęło mnie jak latał ze zdjęciem Betty i kazał mówić jaka ona piękna zalany w trupa, a potem mordobicie, naprawdę nie ma dla mnie w tej scenie odrobiny udowodnienia miłości. To wszystko było egoistyczne, takie nakierowane na "ja", to chciałam napisać, ale widocznie źle się wyraziłam. Ja cierpię, ja kocham, mnie boli, mnie musicie zrozumieć, mnie wybaczyć itd. ja nie widziałam, by w tych scenach myślał o Betty, zresztą jakby sama to potwierdziłaś w drugim zdaniu, że musiał porzucić bo zobaczył Michela. Przepraszam ale dlaczego musiał. Betty już ma kogoś więc nie muszę się zmienić i wydorośleć, nie muszę nic udowadniać? Nic na to nie poradzę, że o wiele bardziej wolę w tym wypadku scenkę, jak po przyniesieniu projektów Pshemko widzi Piotra i błędnie sądzi że jest jej facetem. Nie usuwa się w cień, nie użala się nad sobą jak to robi Armando, tylko dalej stara się pomagać Uli nie licząc na nic w zamian. Na drugi dzień mimo że jest zdruzgotany, nie ma żadnych płaczów i spazmów, tylko milczący ból, przepraszam ale to zawsze do mnie bardziej przemawia, cierpienie w milczeniu. Ula nawet myśli że mu się coś stało, ale zaprzecza, nie chce jej się narzucać z uczuciami, mimo to jak wcześniej pomaga, załatwia, podwozi, jeżdżą przecież cały dzień razem dopinając wszystko, omawiając każdy szczegół. Widać jak to Marka kosztuje, to jak posypywanie rany solą, widok szczęśliwej z innym, rozszczebiotanej Uli, ale jego uczucia nie są ważne, ważna jest ona i pomoc jej, nie ma krzty egoizmu i "ja". Tego mi właśnie brakowało. Jeśli są takie scenki gdzie robi, a nie mówi tylko coś dla Betty, nie oczekując niczego w zamian, bez żadnego nakierowania na siebie, z właściwie krzywdą dla siebie, że w scenie widzimy, iż bardziej kocha tą drugą niż siebie, to zwracam honor, nie pamiętam. I podkreślę słowo robić-działać, bo po tym co obaj proci zrobili dziewczynom, to mówić dla mnie to za mało. Wcześniej też dużo mówili i te słowa były kłamstwem. Stąd "przepraszam" i "prośby o wybaczenie" nie wchodzą w rachubę, a raczej nie tylko. Bo nie poparte działaniem są tylko słowami.
A że nie rozgrzeszam i nie usprawiedliwiam tak łatwo, cholera wychodzi cały mój charakter i to, że jestem zasadniczą zołzą. Może to mój błąd, ja bohaterów obydwu wersji oceniam tymi kryteriami, co w życiu. Jakoś jak coś oglądam tu już pomijam czy to któraś z wersji, to nie podchodzę do tego, że to tylko film/serial. Pewnie że podziwiam aktorstwo, ale już postacie i charakter bohaterów przykładam do życia.

Agamnik

Nie ulega wątpliwości, że obie wersje wzbudzają dużo emocji, wzruszeń, bawią i skłaniają do refleksji. I dobrze, że jest tyle interpretacji zachowań bohaterów w zależności od punktu widzenia, bo dyskusja nie staje się homogeniczna, a to, że czasami różnica zdań przybiera różne formy, od przyznania racji do stanowczego upierania się przy swoich przemyśleniach to dobrze, bo to na pewno w znacznym stopniu wpływa na długość i częstotliwość komentarzy:)

Nie wiem jak było w przypadku Armando, pewnie tak samo, ale w naszej Brzyduli, jak można się domyślać, Ula była pierwszą i jedyną dziewczyną, od której Marek dostał kosza. Wcześniej to on zostawiał i odchodził, nawet od narzeczonej po siedmioletnim związku. Do tej pory nigdy nie zaznał uczucia odtrącenia, poniżenia, nie wiedział jak to jest być porzuconym i być może w przypadku Armando w grę mogła wchodzić nie tylko rozpacz po stracie ukochanej ale i urażona ambicja. Marek schował dumę do kieszeni, zależało mu na uczuciach Ulki i na tym, aby nie myślała, że potraktował ją tylko przedmiotowo. Armando działał widocznie bardziej impulsywnie i egoistycznie i może jednym z powodów powrotu do narzeczonej była właśnie świadomość odrzucenia i to, że nie mógł się z tym pogodzić.

ariana_FB

W polskiej można było się domyślić, że Brzydula była pierwszą która dala kosza Armando powiedział to wprost;)

Agamnik

Zależy od interpretacji. Bo zarówno moja jest bardzo podobna do interpretacji @Vickynelli.

Poza tym moje lubienie postaci nie ogranicza się tylko wyłącznie do tego, który gorzej, a który lepiej się zachowuje, bo często się u mnie zdarza, że o wiele bardziej wolę czarne charaktery od tych dobrych, czy nawet szarych. Dlatego też o wiele bardziej wolę koleżanki Betty niż Uli, bo po prostu były bardziej ciekawsze (o każdej można się rozpisać), mimo, że bardziej nieznośne i nawet głupie... Polki były co prawda znośniejsze i sympatyczniejsze, ale też nudniejsze...

Armando zachowuje się o wiele wiele gorzej od Marka, a jakoś Mendoza bardziej do mnie przemawia, a właściwie to wg mnie jest ta postać dosyć niesamowita... Scena z pamiętnikiem, akurat bardzo mi się podobała, Armando naprawdę przeżywał to, jak paskudnie traktował Betty, w sumie szkoda, że u w naszej wersji nie było takiego wow jak w tamtej... Tam Mendoza niemalże szalał z miłości (tak, jako, że to tylko serial, to uwielbiam oglądać, gdy facet szaleje z miłości, zazdrości, wyrzutów sumienia i też lubię oglądać gdy płacze), i odcinki z czytaniem pamiętnika mogę oglądać w nieskończoność. Marek w tym samym czasie natomiast zastanawiał się nad Pauliną a Ulą, co Mendoza miał już dawno za sobą (a scena zerwania z Marcelą była bardzo wzruszająca), pomijając już to, że nie zerwał z Marcelą tak brzydko jak Marek, jeśli w ogóle można tu mówić o zerwaniu, bo nawet nie powiedział jej, że jednak nie wyjedzie z nią do Włoch.

"A jak się Armando zmienił, bo dla mnie wcale, miej tylko się wydzierał i zakochał się w Betty." Jak to się nie zmienił?, przecież na początku serialu był taki jak Mario, cyniczny podrywacz, dla którego w ogóle nic się nie liczy, cham, który niczego nie szanuje (w końcu nie tylko Betty nie szanował, Marceli, Huga czy Patricii również, a nawet samej firmy) a później powoli się zmieniał, miał już inny stosunek do Marceli i Betty, zaczął krytykować zachowanie Maria, zaczął cenić innych ludzi, wydzierał się mniej (dla mnie to naprawdę drastyczna zmiana), że już nawet pominę "Ecomodę", bo tam już zachował się zupełnie delikatnie (poza tym, ze czasami się wydzierał, ale nawet słusznie), niektórzy nawet uważają, że był pantoflarzem, ciągle opiekował się córeczką i naprawdę mu zależało na Betty, zresztą to było nawet (mimo paru malutkich błędów) widać jak dobranym są oni małżeństwem. ;)

"Jaką gwarancję ma Betty, ze Armando znudzony życiem z nią nie wróci do zdrad, bo dla mnie żadną." Mi nawet nie przyszło do głowy, by mógł ją zdradzić, głównie dlatego, że już podczas romansowania z Betty, nie potrafił patrzyć na inną kobietę. Po obejrzeniu YSBLF i "Ecomoda" jak najbardziej stwierdzam, że Armando nigdy by nie był w stanie zdradzić Betty. Nawet był taki odcinek, gdzie podczas wieczoru z kumplami zakładał się, że żadna kobieta nie jest w stanie go uwieść i wygrał zakład, choć skutki tego wieczoru były katastrofalne, bo napadł ich gang przestępczyń, ale to już inna historia... Armando nie kochał Marceli dlatego nie miał skrupułów by ją zdradzać. Później zmienił się, a Betty naprawdę bardzo kochał, więc nie sadzę, żeby kiedykolwiek do tego doszło, poza tym YSBLF to bajka, więc pewnie żyli długo i szczęśliwie. ;)

Bardziej mnie dziwiło, jak Marek i Ula będą z sobą, przecież oni kompletnie nic sobie nie wyjaśnili, był tylko ten miłosny list, który Ula przeczytał dopiero po miesiącach ale to i tak za mało. Ona bez tego listu mogła zauważyć jak bardzo Markowi na niej zależy, a nie wydzierać się an niego i nie dać mu nawet słowa do powiedzenia... A to jak trafił do szpitala, a ona nie poszła do niego tylko dlatego, że bała się Pauliny, sorry nie kupuję tego, doskonale wiedziała jaka jest Paulina i powinna iść do niego mimo wszystko, a tak wychodzi na to, ze nawet choroba nie mogła ich połączyć...

cloe4

"Jaką gwarancję ma Betty, ze Armando znudzony życiem z nią nie wróci do zdrad, bo dla mnie żadną"

Od pierwszego razu z Betty nie był w stanie tknąć ani Marceli, ani żadnej innej kobiety.

ocenił(a) serial na 9
Vickynella

Vickynella ja już pisałam o tym, że wiem iż Armando pokochał Betty. Ale to nie przespanie się to jest tu i teraz, a co będzie za kilka lat. Przepraszam, ale ja naprawdę nie widziałam poza słowami zmiany u Armando (Ecomody nie oglądałam), a jeśli już to na mój gust była za mała, nie dawała tej gwarancji, ona była w słowach a nie czynach. Za mało dla mnie walczył i zabiegał o Betty. Ale to kwestia interpretacji co już stwierdziłyśmy, każdy ma własną. Powrót do Marceli mnie ubódł i spowodował totalną niewiarę w tą postać, przykro mi. Według mnie jak będą gorsze dni, to znów może"potrzebować wsparcia", bo w przeciwieństwie do Marka, Armando nie stał się dojrzałym mężczyzną. A już totalnie nie zgadzam się z zarzutem Cloe o Paulę. Zerwanie było bardzo kulturalne ze strony Marka, starał się być jak najbardziej delikatny i jej nie ranić. Nie mówił że jej nie kocha, ani że kocha inną, tylko że się pogubili, stracili, przyzwyczaili, absolutnie nie oskarżał i nie osądzał. Jego winą jest czas, zrobił to na 5 dni przed ślubem. Chociaż już wcześniej w domu próbował, ale Paula zorientowawszy się co chce jej powiedzieć, wyszła. O takim "drobiazgu", jak podarowanie jej wspólnego domu jako rekompensaty już nie wspomnę. Podczas zerwania Paula zachowała się źle, egoistycznie, niby to zrozumiałe, ale ona mu nie ból swój i krzywdę wykrzyczała, tylko wprost, bez hamulców potwierdziła to, że był tylko odpowiednim dodatkiem dla niej. Mimo że po aferze z Aleksem Marek i tak coraz mniej wierzył w to jej uczucie, to ogrom przedmiotowego traktowania go przez Paulę go zaskoczył, po tym tekście jej o dwójce dzieci w Mediolanie- "ty chciałaś dlatego za mnie wyjść za mąż"? zapytał jej zszokowany i zniesmaczony. Nawet wtedy widz się tak naprawdę zastanawiał, kto kogo bardziej oszukiwał, marek Paulinę, czy odwrotnie. Mimo to jak przyszła po swoje rzeczy, to na złośliwy komentarz Aleksa,że chce by miała jakąś stabilizację i rekompensatę, Marek mu odpowiada, że zdziwi się, ale on również. Dlatego też na nią przepisuje dom. Fakt Dobrzańscy byli bardzo majętni, w sumie Marek stracił jednego roku trzy luksusowe samochody, ale nawet dla niego nie sądzę, by oddanie domu, to było takie nic. Ponadto nigdy nie wyprowadził ludzi w firmie i znajomych z błędu, że to on a nie Paula zerwał zaręczyny, pozwolił jej zachować twarz, co zresztą obróciło się przeciwko niemu, bo i Ula w to uwierzyła. Sam zajął się odwołaniem uroczystości i kosztami, by Paulina jak najmniej cierpiała i jak najwięcej ją oszczędzić. Ja nie wiem gdzie tu jest brzydko i brak klasy. Bo dla mnie to on właśnie podczas zerwania i rozmowy z matką po raz pierwszy zachowuje się jak w pełni dojrzały, rozsądny facet, nic nawet przy największych wymogach nie można mu zarzucić. W końcu imponuje swoją postawą. Warto też wspomnieć, że on nie miał znikąd wsparcia, nawet tak trochę zbyt mocno pokazane było to, że sam był przeciwko wszystkim i w pracy i w rodzinie. On chcąc być z Ulą naprawdę musiał walczyć z nie tylko z jakąś sferą, ironią ludzi itd, ale i bliskimi, pracownikami w firmie. Zrozumiałabym jakby matka do niego miała pretensje o zostawienie dziewczyny na 5 dni przed ślubem- skurczysyństwo, ale Helena kilkukrotnie miała do niego o zerwanie idealnego narzeczeństwa, odpowiedniego dla niego. Kompletnie jej nie interesowało i przez myśl jej nie przeszło by go zrozumieć, jak mówił że kocha inną, uważała że to fanaberia, zignorowała jego prośbę by mu zaufała. Zresztą potem nie pojawiła się już do końca serialu, więc można wnioskować, że Ula miałaby ciepło ze swoją teściową. Dużo lepiej zachował się tu Krzysztof, który był jak wiemy dla Marka bardzo surowy. P po jego wyznaniu zaufał i zaakceptował Ulę, ale to było dopiero potem, po jego powrocie ze szpitala.
Nie bardzo rozumiem co miałaś na myśli pisząc "Marek w tym samym czasie natomiast zastanawiał się nad Pauliną a Ulą, co Mendoza miał już dawno za sobą (a scena zerwania z Marcelą była bardzo wzruszająca), pomijając już to, że nie zerwał z Marcelą tak brzydko jak Marek, jeśli w ogóle można tu mówić o zerwaniu, bo nawet nie powiedział jej, że jednak nie wyjedzie z nią do Włoch. ". Coś mi mówi, że chyba niedokładnie pamiętasz serial. Zerwanie Pauliny i Marka jest w 178 odcinku, w 172 mówi jej, że się zakochał w Uli. A raczej na jej zarzut, że jak mógł udawać że kocha (dowiedziała się o intrydze) odpowiada jej, że nie udawał. Potem przyznaje się do romansu i dostaje z liścia. To jest pierwszy raz, gdy nie zaprzecza jak ktoś go pyta lub mówi o jego miłości do Uli. Scenka ma miejsce zaraz po zarządzie, jak Ula odjechała z Maćkiem, a Paula znalazła książkę z dedykacją i domyśliła się wszystkiego. Paula nocuje i przeprowadza się po tym do Aleksa, więc w sumie to co Marek mówił okazało się prawdą, tuż po zarządzie już razem nie mieszkali. Jak przychodzi po swoje rzeczy nie pamiętam który to odcinek 175/6, to jak wspomniałam ucieka, gdy orientuje się, że zamiast jak sądziła ją przepraszać, Marek dalej ciągnie tekst o zerwaniu. Aż w końcu w odcinkach 178/9 jest ostateczne zerwanie. Natomiast sytuacja którą opisujesz ma miejsce pod koniec serialu (odcinek 226 jak dobrze pamiętam), Paula jednym zdaniem wygaduje się przed Markiem, że Aleks przyszykował pułapkę na Ulę. Marek się z nią umawia, bo chce się czegoś od niej dowiedzieć, ale podczas drugiego obiadu widząc ją rozanieloną od razu stopuje jej zapędy. Znów mi wtedy mocno zaimponował, zrobił to z takim taktem i klasą. Mówi Pauli wyciągając swoja rękę z jej uścisku, gdy ta zaczyna aluzje o ich wcześniejszych relacjach i dobrym rozumieniu się, bo przecież tak dobrze się znają:" Paulina dobrze wiesz że zawsze możesz na mnie liczyć. TO ŻE NIE JESTEŚMY RAZEM I NIGDY NIE BĘDZIEMY, to nie znaczy że nie jesteś mi bliska". Już chyba nie mógł delikatniej a jednocześnie dobitniej dać jej do zrozumienia, że miedzy nimi nic się nie zmieniło, ale zawsze może liczyć na jego przyjaźń i wsparcie. To dlatego ona wyjeżdża i na początku chce wyjechać sama. Ale po wypadku Marka dzwonią do niej ze szpitala, w końcu jako telefon kontaktowy w ubezpieczeniu, miał podany numer domowy i nie zdążył zmienić, a tam Paulina mieszkała. Paula liczy, że tym razem załamany, złamie się i do niej wróci, tym bardziej, że właśnie wmówiła Ulce że nie chce jej widzieć, to on po nią zadzwonił i że mu przekazała że była, jeśli zechce, oddzwoni. Brak reakcji Uli tak go dobija, że rzeczywiście chce wyjechać. Ale tu jest ważna rozmowa z 234 odcinka z Sebą, gdzie mu mówi, że z Pauli wszystko wyjaśnił w sensie przyjaźni (a to zrobił) wyjeżdża do Włoch, bo mają tam wspólnych znajomych, zna okolice wszystko, a tu wszędzie widzi Ulę. On nie wrócił do Pauliny, on tylko jako przyjaciel jedzie z nią do Włoch na urlop, o czym jej powiedział. A to ze sobie ona nadzieje robi, to jest przepraszam trochę jej wina. Marek dość jasno postawił sprawę. Można mieć pretensję, że nie zadzwonił, że jednak nie jedzie, fakt, ale przecież on był tylko towarzyszem podróży. Marek nie wrócił do Pauliny, jak Armando do Marceli, nawet gdy potrzebował wsparcia, a absolutnie wszyscy się od niego odwrócili. Mało tego był z nią bardzo uczciwy i szczery, mimo że dysponowała wiedzą, która mogła uratować lub pogrążyć jego firmę i wystarczyło jedno słowo, a by mu ją przekazała. Mimo to nie chciał jej wykorzystać i dawać fałszywych nadziej nawet za cenę tej wiedzy.
Co do Uli i pogodzenia, wiesz że się zgadzam, wiele razy nawet powyżej to pisałam. Mała tylko dygresja. Nie było rozmowy i wyjaśnień do pokazu, tylko pocałunek i pogodzenie się na nim, ale to nie znaczy, że takiej rozmowy w domyśle nie było po nim i że jak się już wyściskali i wycałowali to nie siedli do poważniej rozmowy. PP Też zacytuję ciebie, to bajka i żyli długo i szczęśliwie po wyjaśnieniach DD.

Agamnik

Tak,owszem pamiętam, że Marek dużo wcześniej zerwał z Pauliną, ale mówiąc o tym, że porzucił ją bez słowa, mam na myśli odcinek ostatni (225), jednak to i tak w sumie nie wpływa na lubienie tej postaci, bo ogólnie cały odcinek był napisany i nakręcony na kolanie,

"Co do Uli i pogodzenia, wiesz że się zgadzam, wiele razy nawet powyżej to pisałam. Mała tylko dygresja. Nie było rozmowy i wyjaśnień do pokazu, tylko pocałunek i pogodzenie się na nim, ale to nie znaczy, że takiej rozmowy w domyśle nie było po nim i że jak się już wyściskali i wycałowali to nie siedli do poważniej rozmowy. PP Też zacytuję ciebie, to bajka i żyli długo i szczęśliwie po wyjaśnieniach DD." Wiem, wiem ;D oba seriale to ta naprawdę bajki, więc Ula i Marek też żyli długo i szczęśliwie, ale szkoda, że nam nie pokazali tego jak wszystko sobie wyjaśniają, z tego co wiem, to w każdej brzyduli na licencji został chociaż jeden odcinek poświęcony głównym bohaterom na wyjaśnienie, albo ślub, albo chociaż pokazanie tego, że są zwyczajnie szczęśliwi jako para. Moim zdaniem po prostu brakuje jednego odcinka w polskiej wersji, chociaż z tego o wiem, to nie jest do końca wina twórców tego serialu, bo TVN naciskał na to by serial skończyć szybciej, tylko, że z tym Piotrem Ula mogła zerwać o co najmniej 5 odcinków wcześniej (o ile w ogóle ze sobą chodzili)...

Agamnik

Armando się zmienił Marek wydoroślał. To tak jakby porównać zmianę karoserii z jej wyklepaniem. Nie ma co się spierać. Po za tym nie zauważyłaś że Armando sprawę z kredytami załatwiał na zimno a Marek pod płaszczykiem przyjaźni?

Vickynella

"Od pierwszego razu z Betty nie był w stanie tknąć ani Marceli, ani żadnej innej kobiety."

Marek też.
Modelki przestały go interesować już jakiś czas przed pierwszym pocałunkiem, została wtedy właściwie tylko Paula (jeszcze), a po pierwszym razie (po przyjeździe z Ulą ze SPA) mieszkał z Pauliną raptem, ile, dwa dni, ale wątpię, aby do czegoś między nimi doszło. Marek już wiedział, że ślubu nie będzie, a kontaktu fizycznego, nawet pocałunków, z Pauliną unikał od dawna.
Potem już tylko usadzał na miejscu kobiety, które miały nadzieję na coś więcej (Claudia, Iwona).

Ja też czasami odnoszę wrażenie, że oglądałyśmy dwie różne Brzydule:)

cloe4

"Marek w tym samym czasie natomiast zastanawiał się nad Pauliną a Ulą, co Mendoza miał już dawno za sobą (a scena zerwania z Marcelą była bardzo wzruszająca), pomijając już to, że nie zerwał z Marcelą tak brzydko jak Marek, jeśli w ogóle można tu mówić o zerwaniu, bo nawet nie powiedział jej, że jednak nie wyjedzie z nią do Włoch."

Sorry, ale zaszło małe nieporozumienie. Przywołujesz tu ostatnie odcinki. Marek nie był już od dawna z Pauliną, więc nie miał się nad czym zastanawiać.. Spotkał się z nią parę razy, bo domyślił się, że Aleks coś knuje a Paulina coś wie na ten temat i chciał to z niej wydobyć aby znowu pomóc Ulce. Do Włoch też nie wyjeżdżał z nią. Wyraźnie powiedział to Sebastianowi. Zaproponowała mu wspólny wyjazd, więc się zgodził, bo nie miał innego pomysłu. Mieli tam wspólnych znajomych i przyjaciół, a on stracił już nadzieję na odzyskanie Uli i chciał wyjechać, aby zapomnieć. Niczego Pauli nie obiecywał, to tylko Ulka myślała, że wciąż są razem (nie ukrywając, Paulina też miała nadzieję, że coś ugra).
Wyboru pomiędzy Pauliną a Ulą dokonał właściwie jeszcze przed wyjazdem do SPA. W każdym razie los Pauli z pewnością był już wtedy przesądzony. A prawdziwa i jedyna scena zerwania Marka z Pauliną miała miejsce w jego gabinecie (nie pamiętam numeru odcinka, gdzieś pomiędzy 175 a 185 chyba). Jedna z najlepszych i najlepiej zagranych scen w serialu. Bodajże Agamnik przywołała tą scenę w innym temacie.

ariana_FB

Chciałam tylko dodać, że nie skopiowałam wypowiedzi Agamnik, po prostu minęłyśmy się postami:)
I właśnie. Paulinę też usadził. Grzecznie, ale stanowczo.

ariana_FB

Ważne, że coś napisałaś, każdy wpis liczy się w dyskusji. ;)

ariana_FB

No, samą polską wersję oglądałam już jakiś czas temu, ale owszem odwoływałam się tu do ostatnich odcinków, nie mówię o odcinkach 175-185 (tak czy inaczej chyba najlepszych w tym serialu, te emocje, i gdyby serial dalej tak się trzymał, to może miałby i u mnie 9/10 ;). Ogólnie mam zarzut do polskiej wersji o ostatnie odcinki, które po prostu zwyczajnie mnie nie porwały, a to, że Marek zdecydował się wyjechać do Włoch (nie pamiętam chyba już w jakim celu, ale zaczynam oglądać od nowa BrzydUlę, to wszystko sobie przypominam). Wg mnie mogli inaczej wyjaśnić, to, że się poddał, choćby tym, że wyjeżdża z Polski, ale gdzie indziej niż Paulina, bo ja niestety pamiętam to trochę inaczej, on poddał się by zyskać serce Ulki, więc chciał wyjechać do Włoch z Pauliną i Aleksem, ale Piotr mu przeszkodził... Tak to ja przynajmniej pamiętam...

A teraz zaczynam powoli oglądać polską wersję, na TVN Player, nie TVN7, bo niestety jeden odcinek dzienni przy tak ciekawym aczkolwiek króciutkim serialu to mordęga dla mnie ;) Hehe, Violka, Marek, Adaś i Phemko rządzą.... ;)

ocenił(a) serial na 9
cloe4

Ok, rozumiem, tylko pamiętaj, że jego firma była polsko-włoska. Współzałożyciel to Włoch, Włochy to stolica mody, szczególnie Mediolan. Ala opowiadając o wypadku mówiła, że Helena i Agnieszka były wielkimi przyjaciółkami i to one poznały Francesco i Krzysztofa. To była pierwsza polska firma modowa (dziennikarz w piątym odcinku , który był w czwartek mówi o nich pionierzy w wywiadzie), z pewnością bazowali i sprowadzali wszystko z Włoch. Marek pewnie tam miesiące spędzał, sam mówi, że mają wspólnych znajomych, pewnie też biegle mówi po włosku, nawet jak się Paula jego akcentu czepiała. Czy to takie dziwne że chciał wyjechać tam, gdzie zna to miejsce, ma jakiś bliskich ludzi. On sądził że na zawsze stracił Ulkę, nie zasłużył na wsparcie od kogoś, kogo zna? Tym bardziej, że wyraźnie dał do zrozumienia Paulinie że nie będą razem, powiedział jej to prosto w oczy, nie robił jej żadnych fałszywych nadziei. Nie rozumiem jak można rozgrzeszyć Armando za to, że wrócił do Marceli, a być takim surowym dla Marka, który ani nie wrócił, ani nie okłamał, ani nie dał fałszywej nadziei Pauli, on tylko jako przyjaciel/kumpel wyjechał z nią na urlop do znajomych, w teren, który oboje dobrze znają.

Agamnik

Może źle to wyraziłam, ale ja ani trochę nie jestem zła na Marka, bardziej już na Ulę, ale też nie tak bardzo. Dla mnie Mareczek to ulubiona postać z serialu i nie czepiam się go ani trochę, czepiam się scenarzystów i tego, że dopiero w ostatnim odcinku Marek zarówno chciał wyjechać, jak i zostać. Armando jak i Marek wrócili (no może Marek nie wrócił, ale zaczął z nią znowu rozmawiać) do swoich byłych dziewczyn podczas, gdy potrzebowali wsparcia, bo byli pewni, że brzydule już do nich nie wrócą. Tylko, że ta sytuacja z Armandem działa się dopiero w połowie serialu (mianowicie, on jeszcze wtedy się nawet nie zmienił) i po tym jeszcze wiele rzeczy się wydarzyło. Natomiast Marek postanowił to zrobić w ostatnich odcinkach serialu i to dlatego, że Ulka go zwyczajnie olała, nawet go nie odwiedziła w szpitalu (przez Paulinę, ale no bez przesady, Ula nie powinna była się jej słuchać, dobrze wiedziała jaka Paula była). Nie jestem na niego zła, nawet go rozumiem, jestem zła na scenarzystów, że to wszystko działo się na ostatnią chwilę, nawet rozmowy Piotrka i Marka nie widzieliśmy. Pokaz też trwał zbyt krótko. Za dużo rzeczy w tak krótkim czasie.... Co do Włoch, OK, znał j. włoski, mógł tam załatwić wiele rzeczy pożytecznych dla firmy, ale musieli akurat pod koniec serialu pokazać, ze wyjeżdża tam z Pauliną? Nic dziwnego, że Ula (ja chyba zresztą też) myślała, że on do niej wrócił, w końcu na zawsze miał o tych Włoch wyjechać.

Dla mnie odcinki polskiej wersji są po prostu nierówne i to jest ta wada. W kilkunastu odcinkach nic się nie dzieje, wielka nuda, a nagle w dwóch czy jednym wszystko kończą i wiele spraw zostało nie dokończonych... A szkoda, bo wg mnie wystarczyłby jeszcze tylko jeden odcinek.

"Nie rozumiem jak można rozgrzeszyć Armando za to, że wrócił do Marceli" - ja go nie rozgrzeszam, staram się zrozumieć, poza tym wg mnie powrót (chwilowy) do Marceli nie był niczym złym. Mendoza miał wiele podłych rzeczy na koncie, a powrót do Marceli, po tym jak chciał się zabić, a ta mu pomaga jest po prostu moim zdaniem do zrozumienia i nie jest niczym złym. Nawet go rozumiem, bo Marcela naprawdę była dla niego dobra. A to, że dał jej nadzieję, owszem było podłe i to bardzo, ale przynajmniej po tym zerwał z Marcelą już na stałe.

"a być takim surowym dla Marka, który ani nie wrócił, ani nie okłamał, ani nie dał fałszywej nadziei Pauli, on tylko jako przyjaciel/kumpel wyjechał z nią na urlop do znajomych, w teren, który oboje dobrze znają." No właśnie wg mnie wyglądało to tak, jakby chciał do niej wrócić, sądząc po tym, jak Ulka go olała... Nie dał jej fałszywej nadziei? No nie wiem, a jak on nie wyjechał do Włoch, a Paula non stop dzwoniła do niego i czekała bez żadnego wyjaśnienia? Czy ona w ogóle wyjechała bez niego (powiedziała, że tak zrobi, ale nie wiemy tego całkiem, powinno to być wyjaśnione w kolejnym odcinku, którego nie ma). Ale nie jestem surowa dla Marka, który przez prawie 98% trwania tego serialu był taki jak trzeba, a nagle te ostatnie 2% jego zachowanie mi się nie podoba, czyli planuje wyjazd z Pauliną do Włoch i to w ostatniej chwili serialu, a wraca do Uli tylko dlatego, że Piotr mu kazał? Podkreślam... Jestem zła na scenarzystów i fabułę ostatnich odcinków... Chociaż jak obejrzę powtórnie to spróbuję się jeszcze temu przyjrzeć z innej strony...

ocenił(a) serial na 9
cloe4

Paula do niego dzwoniła, bo mieli razem wyjechać, ale on jej powiedział prosto w oczy "nigdy nie będziemy razem, ale zawsze możesz na mnie liczyć". Naprawdę nadzieje Pauli są dla mnie drugorzędne, bo ona wiedziała z jego ust, że nie będą razem. Mało tego, w szpitalu wprost znów jej powiedział, że chce być sam, ale ona to zignorowała jak zwykle. W takim razie czyjś uśmiech, lub uprzejmość mogą być nadzieją dla kogoś, no bo w sumie ktoś jest miły. Po to mamy rozum, by z niego korzystać, Paulina też. Nie wiem jak można opacznie zrozumieć, jak ktoś ci mówi, że NIGDY z tobą nie będzie. On widział, że zaczyna sobie te nadzieje robić, dlatego zaraz je przystopował. Mało tego na początku była mowa o wyjeździe do Londynu (rozmowa z Sebą), ale ten znów mu przypomniał, że tam jest Julia. Przez to co razem zrobili Aleksowi, chyba na dobre rozpadła się ich przyjaźń i nawet zerwali kontakt, wyrzuty sumienia nie pozwoliły im na to. W każdym bądź razie po tym, jak Seba przypomniał o Julii, Marek zrezygnował z Londynu.Owszem można mieć pretensję, że nie zadzwonił do Pauli, w sumie tak wiele się dzieje w ostatnim odcinku, tyle jest w sferze domysłów, że tego do końca nie wiemy. Może to zrobił po rozmowie z Piotrem której nie znamy. Wiadomo, że masz rację odnośnie końcówki, sprawia wrażenie pisanej na kolanie, pełno niedociągnięć, kręcono sceny na łeb na szyję, bo Julii kończyła się dziekanka, ale to jest jakby temat na osobną dyskusję, wiele razy podkreślano niekonsekwencję scenarzystów. Mimo wszystko przy tym wątku, dla mnie jej nie ma. A to, że Marek popełnił niezręczność nie dzwoniąc do niej, to prawie nic Po tym, jak stał się taki idealny w drugiej części, to nawet dobrze że jakiś błąd mu wyskoczył.

Agamnik

Rzeczywiście Marek nie dawał Pauli złudnych nadziei, ale ona sądziła, że może jednak się między nimi ułoży. Sądziła, że ten wspólny wyjazd do Włoch zmieni jego zdanie i znowu do niej wróci. A ona była gotowa ponownie mu wybaczyć. Oczywiście to ona wszystko źle interpretowała. I co miała wówczas myśleć Ula, kiedy widziała ich razem. Paula ostentacyjnie pokazywała, że nadal będzie o niego walczyć. A Marek był już tak zniechęcony, już brakowało mu nadziei, że Ula w końcu mu wybaczy, że nawet nie próbował w jakiś sposób jej pokazać, że relacja, która łączyła go w tym momencie z Paulą, była tylko przyjaźnią. Był zrezygnowany.
Oczywiście powrót Armanda do Marceli był poważniejszy. Ale powinnyśmy obwiniać za wszystko Mendozy. Marcela pomogła mu w trudnym momencie, można powiedzieć, że uratowała mu życie. Przecież gdyby nie ona, to pobiliby go na śmierć. Był jej wdzięczny. Ona była dla niego dobra. Kochała go. Mówiła i pokazywała mu to. On natomiast nie widział żadnych szans, że mógłby jeszcze być z Betty. Miał świadomość, jak wielką krzywdę jej wyrządził. Może nawet pragnął takiego cierpienia. To, że nie mógł być z Betty było dla niego największą karą. I w pewnym momencie uznał, że może warto przestać walczyć. A najlepszym rozwiązaniem będzie poddać się temu cierpieniu. A powrót do Marceli też miał być jakiegoś rodzaju zadośćuczynieniem. W końcu i ją równie mocno skrzywdził i zranił. Jeśli nie mógł przeprosić Betty, chciał chociaż Marcelę przeprosić za to, co jej zrobił. Marcela cieszyła się, że może mu pomóc, że on jest przy niej, a ona może być przy nim, ale i tak to nie dawało jej szczęścia, jakiego by pragnęła. Bo wiedziała, że Armando nigdy nie przestanie kochać Betty, a Marcela nigdy nie będzie mieć go na własność.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones