Serial zaczął się nieźle. Jako opowieść o policyjnej speckomandzie "brudnych harrych". Niestety, skończył, przynajmniej dla mnie, jako jeden z najbardziej politpoprawnych, propagandowych, praktycznie nie nadających się do oglądania bzdetów. Tak jak "Homeland", który zawsze zapamiętam z rewelacyjnego sezonu 4 (jeden z najlepszych sezonów serialu szpiegowskiego i sensacyjnego, jaki oglądałem). Reszta była taka sobie, góra przyzwoita. Ale potem nadciągnął sezon 6... W którym, współprodukująca ostatnio tę opowieść, umysłowo chora agentka CIA, postanowiła - jak mówią - doprowadzić go na skraj przepaści, i wykonać wielki krok naprzód. Opowiadając, że Ameryka mogła być w raju, po wybraniu prezydentki Hilarii, ale szatańskie CIA próbuje ją pozbawić, jeśli nie życia, to na pewno stanowiska. Wszystko odwalane w stylu dawnych transparentów pierwszomajowych. Celebryctwo hollywoodzkie osiągnęło już poziom Mosfilmu z czasów agenta Stirlitza, i pruje w głąb, jak taczanka po stepie. Intoksykacja widmem Adolfa Trumpa?