Oprócz piosenki tytułowej mało co mi się w nim podoba. Aktorzy są naprawdę w porządku, lubię ich grę, ale serial nie różni się niczym od tysięcy innych amerykańskich sitcomów - czasami zabawny, ale zwykle jednak pusty, tanio "wykonany". Nie wiem, może ktoś mnie oświeci, co w nim takiego, że do dziś każdy się nim tak zachwyca. :)
Może oglądałaś go z uprzedzeniem i nastawiona z góry "na nie", albo nie oglądałaś wcale. Nie zgodzę się, dla mnie Przyjaciele wyraźnie deklasują inne seriale. Moim ulubionym sitcomem byli Dwóch i pół z Charliem Sheenem, myślałem, że to najlepszy i najzabawniejszy serial. Następnie obejrzałem wszystkie sezony Przyjaciół i dwóch i pół nie wydawali mi się już tak zabawni, bo po prostu podniosła mi się poprzeczka. Wg mnie Przyjaciele są lepsi, bo są bardziej naturalni, są naturalnie zabawni, żarty są rzucane na luzie i nie próbują być śmieszni na siłę. Trudno to wytłumaczyć, ale widoczne jest, kiedy twórcy chcą „na siłę” wywrzeć wrażenie na widzu i go rozśmieszyć. W Przyjaciołach ten humor jest naturalny i umiejętnie konstruowany. To jest studium z dobrego poczucia humoru. Widać, że między aktorami była chemia, świetnie się rozumieli i współgrali ze sobą w żartach- widać, że w dużej mierze żarty tworzyli aktorzy, a nie scenarzyści. Ta chemia powoduje też, że są wiarygodni, a przez to łatwo się do nich przywiązać.
Nic dodać, nic ująć. W niewielu serialach jest dwójka aktorów z taką "chemią" między nimi, tu była ich szóstka...