Recenzja filmu

World War Z (2013)
Marc Forster
Brad Pitt
Mireille Enos

Świat w płomieniach

Na ekranie mogliśmy już oglądać różne wersje żywych trupów. Były one szybkie (przykładowo remake "Dzień żywych trupów") i powolne (choćby klasyczna "Noc żywych trupów"). Czasem ich pojawienie
Na ekranie mogliśmy już oglądać różne wersje żywych trupów. Były one szybkie (przykładowo remake "Dzień żywych trupów") i powolne (choćby klasyczna "Noc żywych trupów"). Czasem ich pojawienie miało związek z kosmitami ("Plan dziewięć z kosmosu"), były też nazistami ("Zombie SS"), atakowały w samolocie ("Flight of the Dead") i stylu found footage w kamienicy ("[Rec]" – choć kontynuacje poszły w innym kierunku), a nawet były zakochane ("Wiecznie żywy"). Teraz nadszedł czas, by podbiły masową widownię w typowym blockbusterze.

Dzień zaczął się zwyczajnie. Gerry Lane, wraz z żoną i dwiema córkami, utknął w gigantycznym korku. Jako były pracownik ONZ szybko orientuje się jednak, że jest to sytuacja nadzwyczajna. Wkrótce wybucha totalny chaos. Ludzie w tłumie zaczynają atakować się nawzajem. Wirus zamieniający zwykłych ludzi w krwiożercze monstra szybko rozprzestrzenia się po świecie. By ratować swą rodzinę, Lane decyduje się wziąć udział w śledztwie mającym wykryć genezę wirusa oraz antidotum. Pandemia natomiast sieje coraz większe spustoszenie…

Oglądając "World War Z" nasuwa się następujący wniosek: nie da się zrobić bardzo dobrego filmu o zombie z kategorią wiekową PG-13. Może być co najwyżej niezły. Przeciwnicy tej tezy mogą oczywiście przywołać, wspomnianego już wyżej, "Wiecznie żywego". Tyle tylko, że owy tytuł był pozycją typowo młodzieżową, z założenia idącą w kierunku komedii i to mocno ironicznej. "World War Z" staruje natomiast w kategorii całkowicie poważnej mieszanki akcji i horroru. Całość wypada jako skrzyżowanie "28 dni później" (szybko poruszające się zombie) z "Epidemią" i "Contagion" (pandemia i działanie szybko rozprzestrzeniającego się wirusa). Trzeba jednak oddać Marcowi Forsterowi ("Quantum of Solace"), że horda żywych trupów wygląda w jego wykonaniu imponująco. Szczerze mówiąc, to nie są typowe zombie. Bardziej przypominają rozwścieczony tłum kibiców piłkarskich, którzy postanowili dać upust swym emocjom w centrum miasta. U Forstera zombie biegną sprintem, zdobywają mury miejskie, skaczą na helikoptery. To najbardziej wiarygodnie wyglądająca plaga żywych trupów, jaką do tej pory miałem okazję oglądać.

Szkoda tylko, że zombie wyglądają tak spektakularnie tylko od strony technicznej. Ich prędkością reżyser stara się bowiem nadrobić brak brutalności. "World War Z" mogą bowiem oglądać nastolatki. Jeśli więc ktoś zostaje zaatakowany, kamera nie pokazuje tego w sposób detaliczny. "World War Z", dosłownie i w przenośni, brak "mięsa" – zdawać by się mogło nieodłącznego elementu zombie movies. Ma się poczucie, że mimo swej dzikości zombie są jakby na uwięzi. Niby sieją globalne spustoszenie, a jednak niedosyt pozostaje. Obrazy o pewnej tematyce z góry powinny mieć przyznawaną kategorię R i pod taką być kręcone. Inaczej może wyjść totalna klapa. Wcześniej tym sposobem przepadły "Obcy kontra Predator" i "Ostatni egzorcyzm. Część 2". "World War Z" mimo wszystko wypada jednak dużo lepiej od obu tych tytułów. Produkcję, prócz oprawy wizualnej, ratuje bowiem Brad Pitt. Ten, podobnie jak Tom Cruise w "Jacku Reacherze", przed kamerą dwoi się i troi, by widz był po seansie w jak najlepszym humorze. Jego wysiłki i kilka dobrych żartów oraz dialogów (np. sposób rozwiązania problemu zombie przez Koreę Północną – inny niż w książce, ale też ciekawy) częściowo zdają egzamin. Niestety tylko częściowo, gdyż przez powyższe zabiegi (a także wątek rodzinny w tle) w ogóle nie odczuwa się klimatu zagrożenia. "World War Z" przypomina nieco filmy Rolanda Emmericha tj. "Pojutrze" i "2012". Tam także bohater wałczył o życie swych najbliższych, podczas gdy świat wokół całkowicie się rozpadał. Jedyną różnicą jest fakt, że u Forstera zamiast katastrof naturalnych mamy zombie. Obecnie Emmerich serwuje nam natomiast "Świat w płomieniach". Prawda, że ten tytuł dużo lepiej pasuje do dzieła Forstera?

"World War Z" jest jak "RE: Afterlife" i "RE: Retrybucja", tak samo spektakularny wizualnie, gorączkowy i gwarantujący rozrywkę. Z drugiej strony jest pusty, jeśli chodzi o przemoc i klimat zagrożenia. To rasowy blockbuster ze wszystkimi mocnymi i słabymi stronami tego typu pozycji. Co za tym idzie, bawiłem się całkiem nieźle, ale seans dostarczył też z pewnych obaw. Wcześniej typowymi maskotkami w Hollywood stały się już wampiry i wilkołaki. Mam nadzieję, że "World War Z" nie utwierdzi tego trendu (możliwy początek to "Wiecznie żywy"), jeśli chodzi o zombie.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Po serii niezwykle mizernych zombie movies, jakie ostatnio ujrzały światło dzienne (dla przykładu można... czytaj więcej
Produkcja zakrojonej na szeroką skalę opowieści o globalnym starciu z żywymi trupami od samego początku... czytaj więcej
Nareszcie! Magiczne słowo na "Z" powróciło. Przez dekadę twórcy filmowi (i nie tylko) unikali go jak... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones