Recenzja filmu

Conan Barbarzyńca (1982)
John Milius
Arnold Schwarzenegger
James Earl Jones

Amerykańskie kino propagandowe

"Conan Barbarzyńca" to niekwestionowany klasyk gatunku określanego mianem heroic fantasy. To także tytuł, od którego zaczął się trwający dwie dekady triumfalny pochód Arnolda Schwarzeneggera jako
"Conan Barbarzyńca" to niekwestionowany klasyk gatunku określanego mianem heroic fantasy. To także tytuł, od którego zaczął się trwający dwie dekady triumfalny pochód Arnolda Schwarzeneggera jako naczelnego bohatera kina akcji. Film Johna Miliusa można więc spróbować wykpić, ewentualnie podać w wątpliwość kwestię jego kanonicznego charakteru, ale tak naprawdę w ogólnym rozrachunku nie zmieni to faktu, iż miejsce w historii kina ma on już zapewnione od lat. W końcu, kto jak kto, ale Amerykanie wiedzą, jak należycie lansować swych bohaterów narodowych. Conan z pewnością jest jednym z takich posągowych wzorców - może nie dorównuje swą potęgą choćby Supermanowi, ale wciąż jest to niezaprzeczalny (pop)kulturowy fenomen, za którym kryją się najbardziej charakterystyczne dla Ameryki wartości i przekonania.

Wartości owe zostały zawezwane nie bez przyczyny akurat w tym momencie. Początek lat 80-tych to w Stanach Zjednoczonych okres nasilającego się zagrożenia związanego z Zimną Wojną, moment rosnącej niepewności i paranoi. Widzom potrzebny był bezlitosny i niewzruszony heros, na którego ramieniu mogliby znaleźć oparcie w tych ciężkich czasach. To także epoka rządów republikanów, gdy w Białym Domu zasiadał Reagan wraz ze swą świtą. Ktoś taki jak Conan z Cymerii doskonale nadawał się wówczas jako uosobienie cnót, którym hołdował zdecydowany na silne rządy naród. Przede wszystkim: z Conanem trudno się nie utożsamiać. Jako sierota zaznał wszelkich trudów życia, jednak pomimo tego nie jest mięczakiem. Potrafi dać przykład, bo sam jest mocno zmotywowany do działania. Pozbawiony jako dziecko rodzicielskiej opieki, lata poświęca na budowanie muskulatury i poznawanie sztuki władania mieczem, aby w końcu dokonać krwawej zemsty na człowieku, który na jego oczach zdekapitował jego matkę. Nie ma litości dla skur..synów!

Nie jest ów barbarzyńca zanadto uduchowiony - to typ wojownika, który najpierw siecze, potem zadaje pytania, a jego bóg Crom jest mu potrzebny jedynie wtedy, gdy może przechylić szalę zwycięstwa na jego korzyść. Słowem: żołnierz wymarzony, God bless America! Bo Cymeryjczyk tak naprawdę ma tylko jedno prawdziwe bożyszcze: stal! Idąc dalej tym tropem, chciałbym powiedzieć wprost: "Conan Barbarzyńca" to jeden z najwspanialszych filmów propagandowych w historii kina. Tym wspanialszy że odpowiednio zakamuflowany, spełniający zarazem doskonale swe zadanie rozrywkowe. Ubrana w baśniowy kostium wymyślonego na kartach opowiadań Roberta E. Howarda starożytnego świata historia słusznej zemsty to zarazem jawna apoteoza kultu broni. Nie ma się co okłamywać: w ewentualnym rankingu dzieł filmowych zajmujących sie gloryfikacją przemocy i gwałtu obraz Miliusa zająłby z pewnością całkiem wysokie miejsce. Zresztą sam reżyser zaledwie dziewięć lat wcześniej pracował przy scenariuszu drugiej części serii o Brudnym Harrym p.t. "Siła Magnum", którą Pauline Kael (a za nią spora rzesza mniej opiniotwórczej krytyki) określiła mianem filmu "faszystowskiego". Cóż, faszyzm czy nie faszyzm, Amerykanie kochają swoje prawo do posiadania broni, nie przepadają za to z reguły za lewactwem. A przynajmniej nie wtedy, kiedy ich demokracja staje w obliczu zagrożenia.

Brzmi to trochę jakbym sam lekko pokpiwał z opisywanej przeze mnie pozycji i przemyconych w niej treści. Prawda jest jednak taka że "Conana Barbarzyńcę" uwielbiam i hołubię od wczesnego dzieciństwa. Nie uważam, aby zawartą w nim dawkę patosu można było traktować z pełną powagą, niemniej nie jestem w stanie nie kochać jego otwarcie komiksowej struktury czy groteskowo efektownej, wyestetyzowanej przemocy. To kino  skrajnie infantylne, wyrastające z B-klasowej poetyki, ale zarazem epickie w duchu, pompatyczne w sposób, w jaki przystoi jedynie mrocznym, okrutnym mitom. Conan stąpa po świecie, gdzie liczy się prawo silniejszego. Tu nie ma miejsca na sentymenty. To ziemia, na której sprawiedliwość dochodzi do głosu, miażdżąc bez mrugnięcia okiem czaszki przy akompaniamencie podniosłej muzyki mogącej przywodzić na myśl jedynie operowe majstersztyki Wagnera. Nie bez powodu na motto przyświecające całej opowieści wybrano słynne zdanie autorstwa Nietzschego: "Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni", a powracająca z zaświatów oblubienica tytułowego bohatera ma świetlistą postać dumnej walkirii. Conan bez wątpienia jest stuprocentowym Nordykiem. Nikt też tak pięknie i niewzruszenie jak on nie odrąbuje głowy swego największego wroga...

Powie ktoś: to w rzeczy samej pachnie faszyzmem! Pozostaje mi jedynie odpowiedzieć: bingo! A jak to mawiają niektórzy: dobry faszyzm nie jest zły.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Wykreowana na kartach powieści Roberta Howarda postać Conana z Cymerii doczekała się w 1982 roku dziś już... czytaj więcej
Arnold Alois jako aktor kwalifikuje się mniej więcej tam, gdzie ekspresja Stevena Seagala, uroda Steve'a... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones