Recenzja filmu

Urodzeni mordercy (1994)
Oliver Stone
Woody Harrelson
Juliette Lewis

If I were a mass murderer, I'd be Mickey and Mallory

Jeszcze zanim nadszedł sukces fabularnego debiutu pod tytułem "Wściekłe psy", Quentin Tarantino napisał trzystustronicowy scenariusz zatytułowany "Open Road". Był to zbyt obszerny materiał na
Jeszcze zanim nadszedł sukces fabularnego debiutu pod tytułem "Wściekłe psy", Quentin Tarantino napisał trzystustronicowy scenariusz zatytułowany "Open Road". Był to zbyt obszerny materiał na jeden film, stąd też twórca "Pulp Fiction" zmuszony był podzielić swoje dzieło na dwie odrębne historie. Pierwszy scenariusz posłużył za podstawę głośnego "Prawdziwego romansu" Tony'ego Scotta, zaś drugi trafił w ręce twórcy niepokornego i obdarzonego wizjonerskimi zapędami. Nic dziwnego, iż niebawem doszło do konfliktu miedzy reżyserem Oliverem Stone'em a autorem scenariusza. Zmiany, które w historii Tarantino poczynił twórca osławionego "Plutonu", były tak znaczące, że scenarzysta zdecydował się nie firmować obrazu swoim nazwiskiem i w napisach początkowych występuje jedynie jako pomysłodawca historii. Trudno się dziwić takiemu obrotowi spraw - sama opowieść może jest i w duchu Tarantinowska, ale to, jak została przedstawiona na ekranie, to już zupełnie inna bajka. "Urodzeni mordercy" to opowieść o parze seryjnych zabójców. Mickey (Woody Harrelson) i Mallory (Juliette Lewis) przemierzają Stany Zjednoczone, mordując wszystkie napotkane na swej drodze osoby. Niebawem stają się ulubieńcami mediów i idolami społeczeństwa. Są uwielbiani niczym gwiazdy rocka, a kiedy w końcu zostają pojmani przez policję i osadzeni w wiezieniu, telewizja przygotowuje się do wywiadu z Mickeyem, który zgromadzi przed odbiornikami rekordowe ilości widzów. Często wspomina się, że pierwowzorami pary bohaterów jest słynna dwójka morderców z końca lat 50-tych - Charles Starkweather i jego dziewczyna Caril Ann Fugate, ale raczej należy to potraktować głównie jako poboczną ciekawostkę. Stone'a nie interesują bowiem tak naprawdę same postacie morderców i ich psychika - przynajmniej nie w takim stopniu jak Terrence'a Malicka w pamiętnym "Badlands". Twórca "Urodzonego 4-go lipca" stworzył bowiem przede wszystkim inteligentną i ostra satyrę na współczesne społeczeństwo, na władzę mediów, które żerują na przemocy, seksie, ludzkich nieszczęściach i podają to jako miły dla oka towar, wszystko w atrakcyjnym opakowaniu i zaspokajające najniższe ludzkie gusta. To telewizja tworzy bohaterów z pary bezwzględnych morderców, a Stone dobitnie uświadamia widzowi absurd współczesnego konsumpcjonizmu, podając swe dzieło w formie szaleńczego kolażu, pełnego psychodelicznych wizji, ciągłych zmian kolorystyki, kręconego w różnych formatach czy wręcz przerywanego reklamami. Najlepszym przykładem tego, jak niepokornym dziełem są "Urodzeni mordercy", są chociażby jedne z pierwszych scen, ukazujące patologiczne życie rodzinne Mallory w formie sitcomu, w którym odezwą na prymitywne i wulgarne teksty postaci są gromkie salwy śmiechu puszczane z taśmy. Ja sam najchętniej określiłbym ten film jako ostrą jazdę bez trzymanki - akcja pędzi naprzód jak szalona, ekran co rusz zalewa krew kolejnych ofiar bohaterów, a im dalej, tym świat zdaje się pogrążać w coraz większym szaleństwie. Czy tak właśnie wygląda nasza obecna rzeczywistość? W jednej ze scen kamera telewizyjna rejestruje wypowiedzi przechodniów na temat pary morderców - egzaltowane peany na cześć zabójców kwitują słowa jednego z rozmówców: "If I were a mass murderer, I'd be Mickey and Mallory". Czy w takim razie krwawi kochankowie nie uosabiają ukrytych ludzkich pragnień? - oni są poza dobrem i złem, są naprawdę wolni i kosztują życie bez żadnych zahamowań. Czy ktokolwiek nie marzył kiedyś o czymś takim? Mickey i jego dziewczyna staja się właśnie dlatego idolami - są tacy, jakimi chcieliby być telewidzowie pilnie śledzący ich losy z bolesną świadomością, iż nigdy nie będę jak oni. Śledzą ich historię z zapartym tchem, z mieszanką fascynacji i obrzydzenia. Bo taka też jest przemoc - zarówno odpychająca, jak niebezpiecznie pociągająca. Czy film Stone'a jest rzeczywiście tak krwawy i brutalny, tak szokujący jak utrzymywało się w momencie premiery, kiedy to rzeczone dzieło wzbudziło tyle emocji i kontrowersji, stając się być może najbardziej oprotestowanym obrazem lat 90-tych? Z pewnością jest to kino przepełnione przemocą i seksem, ale też nie można powiedzieć, aby były one jedynie podawane widzom dla czystej rozrywki, co zresztą starałem się wykazać powyżej. Poza tym nie okłamujmy się - w historii kina zdarzały się dzieła znacznie brutalniejsze. Jeżeli "Urodzeni mordercy" szokują, to głównie właśnie ze względu na niezbyt napawającą optymizmem wymowę i sposób, w jaki została pokazana przemoc - jako perwersyjna zabawa. Dla mnie samego jest to niewątpliwie jeden z najlepszych przedstawicieli sztuki filmowej nie tylko dekady, ale w całej historii kina. To arcydzieło, tyle że przykrojone na miarę czasów MTV. A przy okazji - przynajmniej moim zdaniem - najlepsza pozycja w karierze Stone'a, szkoda, że ostatnimi czasy tak podupadającej. Tutaj pokazał bowiem prawdziwy talent i zmysł kina.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W szczególności tych seryjnych. Są wpisani w amerykańską popkulturę tak samo jak gwiazdy rocka. Charles... czytaj więcej
Film Olivera Stone'a obudził we mnie prawdziwego ducha polemiki. I pewnie nie będzie dla nikogo... czytaj więcej
Czy można być urodzonym mordercą? Tytuł tego filmu zdaje się to w 100 procentach potwierdzać. Ale główni... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones