Recenzja filmu

Barton Fink (1991)
Ethan Coen
Joel Coen
John Turturro
John Goodman

Lęk i odraza w Hollywood

W okresie dominacji wielkich studiów filmowych w Hollywood normą była praktyka "podbierania" znanych pisarzy i dramaturgów na rzecz produkcji kinowej. Uznani mistrzowie pióra mieli za zadanie
W okresie dominacji wielkich studiów filmowych w Hollywood normą była praktyka "podbierania" znanych pisarzy i dramaturgów na rzecz produkcji kinowej. Uznani mistrzowie pióra mieli za zadanie wnosić powiew świeżości do pozostających w ryzach schematyzmu fabuł, a także dodawać odrobiny splendoru rozrywce wówczas wciąż uważanej za wulgarną i skierowaną przede wszystkim do mas pospólstwa. W rzeczywistości jednak ów proceder sprowadzał się do prostego mechanizmu, zgodnie z którym wyobraźnia i kreatywność tego typu najemnych scenarzystów były ustawicznie blokowane przez wymagania i ograniczenia dyktowane przez bossów wytwórni, dla których zysk nigdy nie szedł w parze z ambitnym podejściem do nowego medium.

Nagrodzony w 1991 roku Złotą Palmą w Cannes "Barton Fink" przedstawia właśnie tego typu sytuację. Tytułowy bohater to "cudowne dziecko" Broadwayu, którego pierwsza sztuka przyniosła mu natychmiastową sławę i uznanie krytyki. W ślad za entuzjastycznymi recenzjami idzie błyskawiczna reakcja Fabryki Snów: jedno ze studiów filmowych oferuje mu posadę scenarzysty. Barton, choć z oporami, na propozycję przystaje, co równa się podpisaniu paktu z diabłem. Po przybyciu na Zachodnie Wybrzeże, dramatopisarz odkrywa, że jego nowy kontrakt zobowiązuje go do napisania scenariusza do drugorzędnej produkcji o zapaśnikach. Wyobcowany, zamknięty w obskurnym hoteliku, Fink po raz pierwszy w życiu zaczyna odczuwać skutki tego, co nazywamy "twórczą impotencją"...

Przewrotna, bogata w odniesienia do klasyki kina (retro-stylistyka wyraźnie nawiązuje tutaj do "czarnego filmu" lat 40.) czarna komedia braci Coen okazała się być prawdziwym objawieniem, czyniąc z autorskiego tandemu persony, z którymi od tej pory cały filmowy światek będzie musiał się liczyć. Wprawdzie ich wcześniejsze obrazy: "Ścieżka strachu" czy debiutancka zabawa w stylu noir pt. "Śmiertelnie proste", spotkały się z ciepłym przyjęciem znawców kina, jednak ich lektura pozostawała raczej przywilejem wąskich kręgów. "Barton Fink" diametralnie zmienił sytuację, będąc pierwszym prawdziwie uznanym arcydziełem braci.

W moim (nie)skromnym odczuciu ów tytuł pozostaje zresztą najlepszą pozycją w całej filmografii tandemu, bijąc na głowę nawet cierpkie spostrzeżenia z "Fargo" czy "egzystencjalistyczny" hit "To nie jest kraj dla starych ludzi". Doprowadzona do perfekcji forma, łączy w sobie kafkowski klimat z nostalgicznym wspomnieniem z czasów wielkości Srebrnego Ekranu. Tyle, że jest to zarazem wspomnienie iście traumatyczne, jak pocztówka wysłana z piekła, jedynie kryjącego się pod nazwą "Raj". Najlepszym podsumowaniem owej dwoistości niech będzie tandetny obraz ukazujący modelkę na tle wzburzonego morza, wiszący na ścianie, z której grubymi jak pajdy salcesonu płatami odchodzi stara, tłusta tapeta. Zupełnie tak, jakby blichtr i wdzięk Hollywood widoczne były tylko na celuloidowej taśmie, podczas gdy po zdrapaniu warstwy wierzchniej zostaje tylko brud i stęchłe powietrze, od których na karku pojawia się zimny pot.

Kwestią, o której nie sposób nie wspomnieć przy okazji "Bartona Finka", jest także dobór aktorów - przede wszystkim zaś mam na myśli wcielających się w główne role Johna Turturro i Johna Goodmana. Obaj panowie powracać będą w przyszłości w projektach Coenów, ale to tutaj stworzyli najwybitniejsze kreacje w swoich karierach. Turturro perfekcyjnie oddaje introwertyczny charakter swojego bohatera, zadufanego w sobie autora przez duże "A", który megalomanię maskować próbuje poczuciem misji. Jego hałaśliwy sąsiad zza ściany, Goodman to z kolei rubaszny komiwojażer, na pierwszy rzut oka prosty "człowiek pracy", który skrywa jednak drugą osobowość, wcale już nie tak przyjemną i nieszkodliwą. Finałowa konfrontacja należy w całości do niego, zadając kłam powiedzeniu: "gość w dom, Bóg w dom". Bo nie wchodzi się komuś z butami do domu i nie narzeka przy tym, że jest za głośno.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Czasami, oglądając filmy, możemy odnieść wrażenie, że nie potrafimy ich zakwalifikować do żadnego... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones