Wizja apokalipsy w kiepskim wydaniu

Kolejny rok, kolejny remake. Można zadawać sobie pytanie, kiedy to się wreszcie skończy. Każda kolejna odświeżona wersja filmu przeważnie nie dorównuje oryginałowi, a przede wszystkim nie wnosi
Kolejny rok, kolejny remake. Można zadawać sobie pytanie, kiedy to się wreszcie skończy. Każda kolejna odświeżona wersja filmu przeważnie nie dorównuje oryginałowi, a przede wszystkim nie wnosi nic nowego. Przyszedł czas na remake „Dnia żywych trupów”, kończącego słynną trylogię Romero. Film wyreżyserował Steve Miner. Temu panu jestem wdzięczny głównie za dobre części: drugą i trzecią słynnego „Friday the 13th”. Jak wyszło mu tym razem?   Od razu pragnę dodać, że jestem trochę zaskoczony. Steve Miner wprowadził sporo zmian, które czynią ten film bardzo różniącym się od poprzednika. Akcja nie toczy się w podziemiach laboratorium tak jak u Romero. Główni bohaterowie to tak jak w oryginale żołnierze, próbujący stawić czoła krwiożerczym zombie. Przemierzają głównie miasto i walczą z trupami na powierzchni. Steve Miner zmienił film, i to bardzo. Zombie zrobiono na wzór tych z remake'u „Świtu żywych trupów” z 2004 roku w reżyserii  Zacka Snydera. Żywe trupy biegają i są bardzo sprawne, a ich charakteryzacja prezentuje zadowalający poziom. Taka zmiana mi nie przeszkadza, bohaterom jeszcze trudniej uciec przed swoimi oprawcami. Przynajmniej tak powinno być. A mi się wydaje, że nie jest, bo nasi bohaterowie (na czele z Meną Suvari) wydają się mało przejęci całą sytuacją. Nie zauważyłem w nich żadnego strachu, bo zachowują się bardzo swobodnie, co nie pasuje do powagi całej sytuacji. Przez to ich gra aktorska nie jest zbyt przekonywająca. Muzyka także nie stanowi mocnego ogniwa. Dużo tu akcji, ale co z tego, skoro traci na tym klimat?  Steve Miner nie uraczył nas tak odważnymi scenami gore tak jak Romero. Krwi nie jest zbyt wiele, zważywszy na to, co nam oferował poprzednik. Reżyserowi nie udało się odtworzyć realnego portretu bohaterów w tak ekstremalnej sytuacji. Zamiast tego znowu jesteśmy raczeni zbytnią odwagą poszczególnych postaci. To staje się już po prostu schematyczne do bólu. Zupełnie nie podobał mi się także pomysł z zombie wegetarianinem. Po raz pierwszy się z czymś takim zetknąłem (mam nadzieję, że po raz ostatni). Chwilami odnosiłem wrażenie, że film był kręcony za szybko, jakby się twórcom gdzieś śpieszyło. No dobrze, może teraz jakieś plusy spróbuję wymienić. Są takowe. Z pewnością zaliczyć do nich można (o czym już wcześniej wspomniałem) tempo akcji. Film raczej nie nudzi, a momentami ogląda się go lekko i dość strawnie. I to niestety tyle.   "Dzień żywych trupów" i jego remake nie mają ze sobą nic wspólnego. No może niektórzy bohaterowie mają te same nazwiska, ale to tylko tyle. Nie wiem, dlaczego ten podciągany jest pod pierwowzór. Wyraźnie widać, że Steve Miner chciał na siłę wprowadzić własne pomysły. Z jednej strony to dobrze, bo przecież nie można w nieskończoność powielać wykorzystanych już schematów. W takiej sytuacji liczy się jednak na ciekawszą koncepcję i wykonanie, a tu niestety i jedno i drugie zawodzi na całej linii. Reżyser pokazuje własną wizję filmu Romero, która jak się okazało, jest zdecydowanie słabsza od oryginału. W rzeczywistości „Dzień żywych trupów” to kolejny zbędny i bezpłciowy remake, o którym szybko zapomnimy. Dla innych strata czasu, dla niektórych nawet miłe zaskoczenie. Według mnie było słabiutko, niestety.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones