Recenzja filmu

Zakochany Szekspir (1998)
John Madden
Joseph Fiennes
Gwyneth Paltrow

Potęga sztuki

Przypomniałam sobie niedawno, po kilku latach, "Zakochanego Szekspira". I muszę przyznać, że zupełnie nie rozumiem skrajnie krytycznych opinii. Komedii romantycznych raczej unikam, ale jeśli już
Przypomniałam sobie niedawno, po kilku latach, "Zakochanego Szekspira". I muszę przyznać, że zupełnie nie rozumiem skrajnie krytycznych opinii. Komedii romantycznych raczej unikam, ale jeśli już coś na kształt owych, to właśnie w takim wydaniu. Bo to urocza mieszanka humoru, wzruszeń (prostych, zgoda) i porozrzucanych aluzji do sztuk Szekspira. Choćby w scenie, gdy William leży na kozetce u swojego astrologa i wzdycha "słowa, słowa, słowa". Oto przyszły autor wiekopomnych dzieł zmaga się z niemocą twórczą. I nie chodzi tylko o sprawy ambicjonalne, bowiem z góry pobrał już od dyrektora teatru zapłatę za jeszcze nienapisaną sztukę "Romeo i Ethel, córka pirata". Zwodzi więc swojego pracodawcę, mówiąc, że tekst jest już na ukończeniu, ale w rzeczywistości nie ma pomysłu, jak przełamać impas. Przypadkowo poznaje Violę De Lesseps, córkę bogatego kupca i zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia. Ta szalona, potajemna miłość staje się inspiracją dla powstania najsłynniejszego romansu wszech czasów. Świetne aktorstwo i nie mam tu na myśli jedynie Gwyneth Paltrow, lecz także role pomniejsze - Afflecka, Rusha, Firtha, Everetta i Wilkinsona, którego bohater pod wpływem sztuki przechodzi spektakularną przemianę - od nieokrzesanego ignoranta po zaangażowanego aktora (ach, to przejmowanie się epizodzikiem scenicznym!), a dla mnie bonus wyjątkowy - apoteoza teatru. I pochwała Szekspira jako dramaturga ponadczasowego. Poza tym wszelkie drobiazgi historyczne, pomysłowo strawestowane - śmierć Marlowe'a, Ned Alleyn i jego trupa, John Webster jako straszny dzieciak. Ten obraz jest najeżony aluzjami i odwołaniami, tylko trzeba je wychwycić, a wówczas film zyskuje drugie dno i przestaje być jedynie błahym kostiumowym romansem. Zresztą takim też nie jest, głównie dzięki Fiennesowi, który swoją mimiką czyni cuda i uwiarygadnia najbardziej wyświechtane miłosne frazesy. Śliczny wizualnie i dobry muzycznie, rewelacyjnie zagrany, pogodny, dopracowany w szczegółach film, który dla miłośników teatru musi być wyjątkową gratką. Jest kilka scen, przy których trudno powstrzymać emocje, np. gdy jąkający się protegowany Henslowe'a staje przed publicznością, William spodziewa się katastrofy, tymczasem narrator płynnie i czysto recytuje tekst. Bardziej niż historia miłosna (też przecież ujmująca) ważne są dla mnie wątki okołoteatralne. I, nawiązując do powtarzanego uparcie przez Henslowe'a komentarza do wszelkich cudów i fortunnych zrządzeń losu - It's a mystery, mogłabym powiedzieć, że rozwiązaniem owej mystery jest the power of art.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Małą książeczkę Tomasza Manna "Wybraniec" rozpoczyna opis klangoru dzwonów, którymi porusza... duch... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones