Recenzja filmu

Hobbit: Pustkowie Smauga (2013)
Peter Jackson
Piotr Kozłowski
Martin Freeman
Ian McKellen

Tytułowe pustkowie... w sercu

Długo wyczekiwane święto fanów "Władcy pierścieni", fanów twórczości Tolkiena i całej rzeszy kinomaniaków w końcu nadeszło. "Hobbit: Pustkowie Smauga", czyli druga część trylogii stworzona na
Długo wyczekiwane święto fanów "Władcy pierścieni", fanów twórczości Tolkiena i całej rzeszy kinomaniaków w końcu nadeszło. "Hobbit: Pustkowie Smauga", czyli druga część trylogii stworzona na bazie 300-stronicowej książki, zawitała do polskich kin. Poszedłem do kina z wielką nadzieją w sercu. Czekałem na ponowne spotkanie wspaniałych krasnoludów, przepięknych elfów, paskudnych orków, zjaranych zielem hobbitów, wciąż magicznego Śródziemia, w którym pobrzmiewa cudowna muzyka Howarda Shora. I wiecie co? Nie doczekałem się. Tytułowe pustkowie... w sercu.

Jestem dużym entuzjastą "Hobbita". Naprawdę! Pamiętam jak dziś, że kiedy wyszedłem z "Niezwykłej podróży" (pierwszego "Hobbita") byłem wniebowzięty. Nastrój "Władcy pierścieni" był wszechogarniający. Dlatego po wyjściu z kina z "Pustkowia Smauga" czuję się nieco rozczarowany. Z kilku powodów.

Po pierwsze nadmiar efektów specjalnych. W dzisiejszym kinie rzadko który film nie posiada takowych. Niekiedy jest tak, że cały film jest na tym zbudowany (patrz "Avatar"). I nie mam z tym problemu, lubię efekty. Więc dlaczego w ogóle o tym wspominam? Bo "Hobbit" jest nim napakowany do granic możliwości. Jest ich tyle, że się robi niedobrze. Ma się wrażenie, jakoby Peter Jackson zrobił z tego filmu królika doświadczalnego mającego nam udowodnić, jak doskonała jest teraz technologia. I machał nam tym przed oczami jak chorągiewką. Tak zwane CGI było wszechobecne. Niemal każda sceneria i (o zgrozo) część postaci, które spokojnie mogły by być zagrane przez ucharakteryzowanych aktorów, zastępowane były komputerowym efektem.

Sławny skecz Monthy Pythona będzie trzeba zmodyfikować: Nikt się nie spodziewał Hiszpańskiej Inkwizycji i... miłosnego wątku w "Hobbicie". Tak, właśnie. Uczcijmy to minutą ciszy. Po co nam ckliwa miłosna historia? Ok, przecież w trylogii też taka była (Aragorn i Arwena). Jednak we "Władcy pierścieni" była ona uzasadniona i choć mocno zaakcentowana, to jednak naturalna i sensowna. Tutaj nie jest za grosz wiarygodna. Jest wręcz bezsensowna. Można by ją wyciąć i razem z kilkoma innymi fragmentami filmu wyrzucić do kosza. Piszę to z ciężkim sercem, bo Evangeline Lilly w roli Tauriel stworzyła ciekawą postać. Film porusza tyle niepotrzebnych wątków, że gdzieś pośród zawieruchy zgubił się jego sens. Bardzo mało jest tytułowego Hobbita. Miałem wrażenie, że Bilbo (Martin Freeman) zszedł gdzieś na drugi plan w środkowej części filmu. I właśnie tę środkową część uważam za najsłabszą. Można też się czepiać tego, że film bardzo luźno nawiązuje do historii przedstawionej w książce. Ale tego komentować nie zamierzam. Taka była wizja Petera Jacksona. Uczulam tylko, by Fani Tolkiena czuli się ostrzeżeni.

Mocną stroną "Niezwykłej podróży" były powroty bohaterów znanych z trylogii "Władcy pierścieni". Nawet tych, których nie było w książce o przygodach Bilbo Bagginsa. W "Pustkowiu Smauga"również wracają postacie. Jednak nie dają takiej radości. Jest Legolas (Orlando Bloom), Galadriela (całe 3 sekundy Cate Blanchett) i bekający Jacksonem z marchewką w ręce. Na bogato. Skoro już o Legolasie mowa - sztuczki elfa, które tak umilały nam poprzednie filmy, tutaj osiągają poziom absurdu. Jak zresztą większość scen walk. Są długie, nierealne i nużące.

Dobra, koniec już narzekania. Pora na jakieś pozytywy. Ostatnia godzina filmu i jego zakończenie są rewelacyjne. Kropka. Hobbit zaszedł nawet dalej w książkę niż się spodziewałem. Pierwszy raz w historii adaptacji Tolkiena mamy do czynienia z tak wielkim cliffhangerem. Niemal jakbyśmy oglądali kolejny odcinek "Gry o tron" albo "The Walking Dead". Zaostrza apetyt na kolejną część. Wszystko to za sprawą smoka Smauga (Benedict Cumberbatch). Sceny z jego udziałem należą do najlepszych w filmie. Raz, że wygląda kapitalnie (nie to, co niektóre filmowe smoki [patrz: "Martin Freeman w roli Bilba. Istna perełka. Świetnie wpasował się w rolę niziołka i stał się jednocześnie najjaśniejszą gwiazdą filmu.

"[film=469867]Hobbit: Pustkowie Smauga'>Wiedźmin"]). Dwa, że posiada głos jednego z moich ulubionych aktorów. Trzy, że jest jedną z ciekawszych postaci w książce. Cztery - w tych scenach ma większy udział niż w reszcie filmu Martin Freeman w roli Bilba. Istna perełka. Świetnie wpasował się w rolę niziołka i stał się jednocześnie najjaśniejszą gwiazdą filmu.

"[film=469867]Hobbit: Pustkowie Smauga" to pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów "Władcy pierścieni", zarówno tego filmowego, jak i książkowego. Nie sądzę jednak, by była to odpowiednia opcja na wspólny wieczór z drugą połową. Jest wiele ciekawszych, lepiej nakręconych historii tylko czekających na to, by po nie sięgnąć. Na szczęście to nie jest pożegnanie z "Hobbitem". Moje oczy już zwrócone są ku grudniowi 2014 i ostatniej, kończącej tę przygodę części. "Tam i z powrotem" ma szanse odkupić winy drugiej części i z gracją pozamykać wiele wątków, tworząc jednocześnie pomost między  "Hobbitem" a "Władcą pierścieni". Tego Wam i sobie życzę.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Zazwyczaj jest tak, że filmowe adaptacje książek siłą rzeczy drastycznie obcinają pewne wątki i... czytaj więcej
Niemal dekadę musieliśmy czekać, aż Peter Jackson wypuści na duży ekran kolejne części filmu związane z... czytaj więcej
Peter Jackson nie rozmienia się na drobne, nie cofa ręki, nie zwalnia tempa. Scenariusz "Pustkowia... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones