Recenzja filmu

Autostopowicz (2007)
Dave Meyers
Sean Bean
Sophia Bush

Nigdy nie zabieraj autostopowiczów, nigdy nie kręć remaków

Historia zaczęła się w 1986 roku, gdy pewien nieświadomy niczego młodzieniec ośmielił się zaprosić do samochodu Johna Rydera. To był początek drogi, naznaczonej strachem i cierpieniem, drogi do
Historia zaczęła się w 1986 roku, gdy pewien nieświadomy niczego młodzieniec ośmielił się zaprosić do samochodu Johna Rydera. To był początek drogi, naznaczonej strachem i cierpieniem, drogi do piekła dla wszystkich, którzy przypadkowo stanęli na drodze osobnika odzianego w czarny, przemoknięty płacz. To także początek znakomitego filmu grozy "Autostopowicz", w którym niezapomnianą kreację stworzył Rutger Hauer. Co prawda film nie okazał się przebojem kasowym (zwrócił zaledwie koszty produkcji), niemniej stał się obrazem rozpoznawalnym i kojarzonym nawet dziś, mającym licznych wielbicieli na całym świecie, którzy ośmielają się nazywać go filmem kultowym. Mamy rok 2007 i postanowiono znowu zmierzyć się z legendą. Nie wiem tylko w jakim celu... Zaczyna się tradycyjnie według standardów amerykańskich produkcji kina drogi klasy B. - Jim (Zachary Knighton) i Grace (Sophia Bush) - para młodych ludzi wyrusza swym samochodem w podróż po autostradzie, wiodącej przez bezkresne połacie pustyni, gdzie jedyne, co teoretycznie mogło by ich spotkać, to nudna, wielogodzinna jazda. Nic z tych rzeczy. Ich sielankę przerywa pojawienie się na ich drodze tajemniczego osobnika odzianego w długi płaszcz, osobnika, który stanie się inicjatorem dalszej tragedii. Nawet szybka ucieczka z miejsca spotkania z oponentem, nie zdaje się na nic, gdy młodzi ludzie ponownie spotykają tego pana na stacji benzynowej. Uśmiechnięty osobnik, który przedstawia się im jako John Ryder (Sean Bean) prosi Jima o podwiezienie, na co ten przystaje. Gdyby widział jaki los czeka jego i jego ukochaną, pewnie by się tu nawet nie zatrzymywał... Dalej jest dokładnie to, czego domyślają się wszyscy, którzy widzieli oryginalny film, a i ci, którzy nie mieli tej przyjemności mogą przewidzieć dalszy bieg zdarzeń. Niestety donoszę, iż napięcie bijące z ekranu jest zerowe, a film ogląda się zupełnie bez emocji... Następuje pierwsza tragedia - Ryder grozi głównym bohaterom, niestety Bean nie ma tego przenikliwego, szyderczego uśmiechu i zimnych oczu Hauera, dzięki któremu postać Johna budziła autentyczną grozę i przerażenie. Postać, którą kreuje Sean to kolejny zwykły czubek, jakich w kinie pełno. Widz na próżno będzie liczył na krztę choćby oryginalności. Bean to dobry aktor, lecz ta rola na pewno nie będzie należeć do tych udanych w jego karierze. Jest jeszcze gorzej, gdy ktoś ośmieli porównać go z Rutgerem Hauerem. Uwierzcie mi na słowo, nawet nie próbujcie, gdyż zwyczajnie nie ma czego. Podobnie sprawa się ma z parą głównych bohaterów - postać Grace to zwyczajna laska z biustem o odwodzie 90, z obowiązkowo gładkimi nóżkami bez jednego nawet włoska, z kolei Jim jawi nam się jako osobnik z obowiązkowo wypolerowaną buźką rodem z seriali dla nastolatków. Oboje ograniczają się do robienia wielkich oczu, pisku przed kamerą, siląc się na pokazaniu strachu. Wychodzi im to jednak kiepsko. Wątpliwe jest, by ktoś spróbował się utożsamić z bohaterami i im współczuć. Prędzej widz będzie kibicował, by szybciej zeszli z tego świata, a nuż ten koszmar się wtedy skończy... Jeżeli już wspominam o koszmarach warto zwrócić uwagę na stronę techniczną filmu. Już początkowe sceny w deszczu, gdy bohaterowie wyrzucają z samochodu Rydera są tak nieporadnie nakręcone, że aż strach. Wygląda jakby film był pracą zaliczeniową studentów V roku filmówki- reżyseria jest zła, zdjęcia słabe, nie wspominając o tragicznym montażu. Niektóre bardzo krótkie ujęcia są wręcz zmontowane po dwa razy, co jest już przykładem amatorszczyzny wysokiej klasy, tudzież braku jakiejkolwiek klasy i poszanowania dla inteligentnego widza. Czego jednak spodziewać się po debiutancie, który nieporadnie stara się raczkować w świecie filmu... Ten banał obejrzałem z czystej ciekawości, jako że pierwszy "Autostopowicz" jest jednym z moich ulubionych filmów grozy, lecz to, czego doświadczyłem tym razem, okazało się absolutną stratą czasu. Oglądając ten obraz, miałoby się ochotę dopisać do katechizmu jedenaste przykazanie - "Nigdy nie kręć remake'ów dobrych filmów". W pewnym momencie mężczyzna z wbitym w brzuch nożem oznajmia: "Sami sobie zgotowaliśmy ten los" - brakuje tylko, by w tym momencie w czasie agonii puszczał oko do widza, gdyż ta kwestia odnosi się stricte do niego, od momentu, gdy owy widz postanowił obejrzeć ten film. Jeżeli jednak ktoś wytrzymał do samego końca, usłyszy pytanie wychodzące z ust Johna Rydera, na które każdy znajdzie chyba właściwą odpowiedź. "Przyjemne uczucie?", pyta nasz szalony autostopowicz. Na co ja tylko mogę mu odpowiedzieć - "Nie, bardzo nieprzyjemne!".
1 10
Moja ocena:
2
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Rok 2006. Producenci remake'ów "Teksańkiej masakry piłą mechaniczną" i "Horroru Amityville" wpadają na... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones