Recenzja filmu

Żelazny rycerz (2011)
Jonathan English
James Purefoy
Brian Cox

Motyw Termopil w kinie - ciąg dalszy

Tłem historycznym filmu jest Anglia roku pańskiego 1215. Okrutne rządy niejakiego Jana bez Ziemi  oraz jego osłabiona pozycja po przegranej wojnie z Francją doprowadzają do buntu baronów. Wygrana
Tłem historycznym filmu jest Anglia roku pańskiego 1215. Okrutne rządy niejakiego Jana bez Ziemi  oraz jego osłabiona pozycja po przegranej wojnie z Francją doprowadzają do buntu baronów. Wygrana rebelia zmusza króla do podpisania Wielkiej Karty Swobód. Jan jednak nie zamierza jej przestrzegać i planuje srogą zemstę na buntownikach. W tym, mniej więcej, miejscu kończy się historia, a rozpoczyna się swobodna zabawa z faktami.

Wątkiem głównym jest obrona ważnego strategicznego punktu - zamku Rochester - przez Barona Williama de Albany. W pierwszej części filmu zbiera on drużynę. Możliwe, że i nie przypadkowo pojawia się analogia do "Siedmiu Samurajów" czy "Siedmiu Wspaniałych" , bo i tutaj liczba siedem okazuje się właściwa. Także mamy wspomnianego barona wraz ze swoim giermkiem,  jego wiernych, byłych żołnierzy, najemnika lubiącego towarzystwo niewiast, przestępcę wykupionego z dyb, no i wreszcie krzyżowca. Ten ostatni jest de facto głównym bohaterem filmu i w okół niego budowana jest większość wątków. Templariusz grany jest przez Jamesa Purefoya - pamiętnego Marka Antoniusza z serialu "Rzym". 

Film zbudowany jest według schematu bohaterskiego etosu: garstka dzielnych ludzi walczy z przeważającymi siłami wroga. Rzecz jasna z miłością w tle. Ten wzór sprawdza się tutaj idealnie. Mamy dzielnego krzyżowca, który właściwie nie jest tępym siepaczem, a człowiekiem pełnym refleksji, świadomym czasów, w jakich żyje, i bardzo dojrzale myślącym. Broni on, wydawałoby się, przegranej sprawy. Sam też zmierza w kierunku potępienia, jednak ten jego tragizm czyni go bardzo dobrym w odbiorze.

Rzeczywiście, pod względem zgodności z faktami historycznymi film kuleje. Zdawało by się, że reżyser, a zarazem współautor scenariusza Jonathan English, idzie w stronę utartego schematu. Przekłamuje liczbę obrońców zamku, zmniejszając ją pięciokrotnie. Zabija pewne postaci historyczne, które jak wiemy z podręczników, wyszły cało z oblężenia. No i wreszcie zmienia kompletnie wynik finałowy. Dla znających historię będzie to poważna wada. Laicy za to mogą w pewnym stopniu to docenić.

Same sceny batalistyczne wypadają w moim odczuciu dość dobrze. Mamy tutaj przegląd większości głównych technik średniowiecznej sztuki oblegania zamku. Są trebusze, wieże oblężnicze, podkopy, drabiny, czy metoda gry na czas - na wygłodzenie obrońców. Wadą będzie mała liczba ludzi, jaka pojawia się na ekranie. Wiele obecnych produkcji przyzwyczaiło nas do widoku potężnych armii. 
Najbardziej ekscytująca jest jednak sama walka w zwarciu, gdzie potężne miecze i topory rozplatają przeciwników. Jest ona zrobiona solidnie, także fani tego typu rozrywki nie muszą szukać dalej. "Ironclad" to film dla nich.

Mamy tutaj także, wspomniany powyżej, wątek miłosny. Partnerująca naszemu krzyżowcowi Kate Mara, wypada rzetelnie. Brak tutaj jednak scen miłosnych. Mogło by się zdawać, że wycięto je specjalnie, by skrócić film do 120 min.

Na szczególną uwagę zasługuję  postać Króla Jana, granego przez Paula Giamattiego. Tworzy on bardzo wyrazistą kreację, a po jednym z jego charyzmatycznych monologów nawet jeden z głównych bohaterów nie potrafi stworzyć godnej riposty.

W szeregu masy bezbarwnych, głupich i mało ekscytujących filmów akcji, Żelazny Rycerz zasługuję na wyróżnienie.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones