Piraci na dnie

Kto by pomyślał, że "Piraci z Karaibów" osiągną tak wielki sukces? Chyba nikt, z twórcami i sponsorami filmu włącznie. A jednak koszty produkcji zwróciły się z nawiązką, a film wywołał w
Kto by pomyślał, że "Piraci z Karaibów" osiągną tak wielki sukces? Chyba nikt, z twórcami i sponsorami filmu włącznie. A jednak koszty produkcji zwróciły się z nawiązką, a film wywołał w społeczeństwie prawdziwą falę "piratomanii". Twórcy filmu nie nadążali z liczeniem pieniędzy, ale skoro coś odniosło sukces i przyniosło mnóstwo zielonych, pięknie szeleszczących papierków, to dlaczegóżby tego sukcesu nie powtórzyć?  Tym sposobem trzy lata po premierze pierwszej części piraci znów przeprowadzili abordaż na kina i po raz kolejny złupili niebotyczną sumkę. Już wtedy jednak opinie widzów były bardzo mieszane, i wśród wielu entuzjastycznych opinii dało się słyszeć również pomruki niezadowolenia. Nic więc dziwnego, że gdy rok później do kin wchodziła trzecia część przygód Jacka Sparrowa i jego towarzyszy przygód, na jej twórcach ciążyła spora presja. Obiecywali prawdziwą ucztę dla miłośników poprzednich dwóch filmów serii, oraz prawdziwie epicką przygodę w pirackich klimatach. Niestety po wyjściu z kina na usta cisnęło mi się zupełnie inne określenie: "epicki upadek". Historię opowiedzianą w filmie ciężko nazwać specjalnie oryginalną. Fabuła garściami czerpie z innych filmów, wcale się przy tym nie kryjąc, a miejscami wręcz totalnie je kopiuje. Wiele zdarzeń, osobowości bohaterów i relacji miedzy nimi zostało żywcem przeniesionych z filmu "Gwiezdne Wojny: Część VI - Powrót Jedi" George'a Lucasa. Nie wierzycie? Obejrzyjcie dokładnie oba te filmy jeden po drugim, a wówczas przekonacie się, co mam na myśli. Pół biedy, gdyby scenarzyści zwyczajnie skopiowali fabułę z innego filmu. Zamiast tego postanowili ją dodatkowo udziwnić i przekombinować, aż do granic zdrowego rozsądku. Czy zrobili to, aby zatuszować owe zapożyczenia, czy po prostu dopuszczając do głosu swoją wybujałą wyobraźnię – nie wiem. Fakt faktem, całkiem dobry pomysł i materiał wyjściowy stały nieciekawą, dziurawą niczym sito, mało śmieszną i co najgorsze przeraźliwie nudną opowiastką dla mało wymagającego widza. Scenarzyści filmu widocznie zapomnieli, czym dla filmu jest jego fabuła - ma ona być mocnym, solidnym filarem, który podtrzymywać będzie cały obraz. Niestety w przypadku trzeciej części "Piratów z Karaibów" jest on słaby i kruchy, przez co cały film nie trzyma się kupy i rozsypuje się przy byle okazji. Fabuła więc niby jest, a tak naprawdę równie dobrze mogłoby jej nie być. Skutek byłby taki sam. Poziom aktorstwa prezentuje bardzo nierówny poziom. Dobrze, że Orlando Bloom i Keira Knightley od poprzedniej części nie zmienili nic a nic sposobu, w jaki przed kamerą odtwarzają swoje role. Dzięki temu wciąż mogą dawać innym młodym aktorom i aktorkom przykład tego, jak NIE powinno się grać. Przynajmniej taki jest pożytek z ich uczestnictwa w tym filmie. Johnny Depp i Geoffrey Rush, jako aktorzy o znacznie większym doświadczeniu i talencie, sprawnie, acz bez rewelacji wcieli się w powierzone im role – ot typowa, solidna, rzemieślnicza robota, bez cienia artystycznych ambicji.  Również Yun-Fat Chow i Tom Hollander – jako bohaterowie negatywni – spisali się nieźle. Jednak podobnie jak w przypadku "Skrzyni Umarlaka", tak i teraz pierwsze skrzypce zagrał Bill Nighy. Jego postać – Davy Jones – jest bez wątpienia najciekawszą postacią w filmie i mimo mnóstwa efektów wizualnych, jakie w postprodukcji nałożono na aktora, zagrał on bardziej wyraziście i z większą fantazją niż wszyscy pozostali aktorzy razem wzięci. Było narzekanie, teraz pora na pochwały. Industrial Light & Magic stworzyło naprawdę imponującą oprawę wizualną filmu, zaś główna jej atrakcja – wielki wir, w którym toczy się zaciekła walka dwóch okrętów, spokojnie może stanąć w szranki z największymi dokonaniami tej firmy. Również inne miejsca, jakie będą odwiedzać bohaterowie, prezentują się niesamowicie.  Muzyka Hansa Zimmera prezentuje się w tym filmie podobnie jak Johnny Depp – nieźle, ale bez rewelacji. To samo można powiedzieć o zdjęciach naszego rodaka, Dariusza Wolskiego.   Pierwszą część filmu bardzo lubię. Druga mocno mnie rozczarowała, ale nie da się ukryć, że jest to całkiem przyjemne kino przygodowe. W oczekiwaniu na ostatnią część trylogii po cichu liczyłem, że tym razem powiedzie się próba dorównania jedynce i seria znów będzie na fali. Tymczasem stoczyła się jeszcze niżej. Niemal na samo dno.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Reżyser Gore Verbinski na spółkę z producentem Jerrym Bruckheimerem znaleźli patent na kino przygodowe z... czytaj więcej
"Zadbaliśmy więc, żeby każda z trzech części miała swój indywidualny styl". Na krańcu świata ma być... czytaj więcej
Gdy w 2003 roku na ekrany kin weszli "Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły", nie wiedziałam, że... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones