Recenzja filmu

Robin Hood (2010)
Ridley Scott
Russell Crowe
Cate Blanchett

Chałupnictwo w świetle wielkiego rzemiosła

Akcja filmu "Królestwo niebieskie" Ridleya Scotta kończy się około 1189 roku, kiedy to Balian powraca do ojczyzny po zawarciu rozejmu z Saladynem. Tam właśnie spotyka rycerską kawalerię dowodzoną
Akcja filmu "Królestwo niebieskieRidleya Scotta kończy się około 1189 roku, kiedy to Balian powraca do ojczyzny po zawarciu rozejmu z Saladynem. Tam właśnie spotyka rycerską kawalerię dowodzoną przez Ryszarda Lwie Serce, króla Anglii, wyruszającego na krucjatę. Jak wiadomo, III Krucjata nie przyniosła większych wymiernych korzyści dla świata chrześcijańskiego. Destabilizacja życia społecznego i stosunków politycznych pogłębiły się, a walecznego króla Anglii czekała walka o tron i wojna z francuskim królem Filipem Augustem.
 
Tak w zarysie wygląda tło historyczne "Robin Hooda", najnowszego filmu twórcy "Gladiatora". Wnioskując po licznych podpisach poszczególnych scen, łatwo zauważyć, że Ridley Scott ceni sobie skrupulatność opisu historycznego. Jego wersja opowieści o banicie z Sherwood nie do końca jednak sprawdza się jako film historyczny, co jest chyba zrozumiałe. Niejaki Robin z Locksley był postacią legendarną. Opowieści o jego czynach zapełniają karty literatury przygodowej. Trudno więc wymagać od Ridleya Scotta poprawności historycznej. Trzeba jednak przyznać, że reżyser dołożył wszelkich starań, aby unaocznić widzowi atmosferę, jaka panowała w średniowiecznej Europie pod koniec XII wieku. Niestety, nawet najbardziej dopracowany merytorycznie film okaże się porażką, jeśli poza stylizacją historyczną i szczerymi chęciami nie uda mu się pozyskać sympatii widza. Tak jest również w tym przypadku. Świetnie zapowiadany "prequel" losów Robin Hooda zawodzi pod każdym względem.
 
"Robin Hood" jest dziełem nierównym. Reżyser niekonsekwentnie łączy fikcyjne wątki biograficzne Robina z Locksley z ogólnohistoryczną otoczką. Brakuje wiarygodności jako spoiwa pozwalającego uwierzyć w przedstawione wydarzenia. Co z tego, że los sprzyja głównemu bohaterowi? Czy rzeczywiście wieśniak z Sherwood mógł pozwolić sobie na zuchwałość wobec angielskiego króla? Czy umiał czytać? I jakim cudem znalazł się we Francji akurat podczas oblężenia nic nieznaczącego zamku Chalus niedaleko Limousin? Raczej nie sprowadzał go tutaj entuzjazm dla eskortowania powracającego z wyprawy Ryszarda, w żadnym wypadku również domniemany skarbiec zamku (jak wiadomo, w średniowieczu informacja nie przemieszczała się z prędkością wystrzelonej z łuku strzały).
 
W każdym razie Ridley Scott postanowił nieco odbrązowić szlachetnego łucznika, ułaskawionego wedle podań przez Ryszarda Lwie Serce. Zdecydował się nadać mu posturę rzeźnika i mentalność pospolitego rzezimieszka, obok tradycyjnie przypisywanych tej postaci cech charakteru, takich jak wrodzoną szlachetność i spryt. Zmienia to nieco strukturę tradycyjnych legend, ponieważ król Ryszard ułaskawił Robina, już banitę, jeszcze przed śmiercią w kwietniu 1199 roku. Mniejsza o poprawność historyczną, ale dlaczego preludium popularności banity z Sherwood nie sprawdza się również na gruncie czysto fabularnym? Odpowiedzi na to pytanie może być wiele. Najbardziej adekwatną wydaje się ta, że sam Ridley Scott nie był w stanie utrzymać równowagi w dozowaniu poszczególnych wątków. W taki oto sposób reinterpretując legendę Robin Hooda autor pogubił się nieco, przez co cały film nie posiada konkretnej wymowy. Z jednaj strony jest to historia człowieka znikąd, który staje się kimś (w tym wypadku nie wiadomo, czy to właśnie dzięki legendarnej szlachetności, czy dzięki sile mięśni i zamiłowaniu do podstępu i kłamstwa). Z drugiej strony sam Robin Hood wydaje się zwykłym przestępcą, jakich pełno było na każdym średniowiecznym trakcie.
 
Nijakość i powierzchowność w prezentacji własnej opowieści to podstawowy mankament produkcji. Ponadto brakuje rozmachu, znanego choćby z "Gladiatora" czy właśnie wspomnianego "Królestwa niebieskiego". Biorąc pod uwagę ten ostatni tytuł, reżyserowi pomimo dłużyzn fabularnych i kontrowersyjnie dobranej obsady aktorskiej udało się utrzymać formalną równowagę, co wcale nie jest takie łatwe. Dzięki temu tonacja ekranu, nasycenie kadrów znakomicie korespondują z tytułem i wymową filmu. Wpływa to zasadniczo na konstrukcję indywidualnej autorskiej wizji. Pod tym względem film z 2005 roku bije tegoroczną produkcję na głowę. "Robin HoodemScott udowadnia jak wspaniale opanował warsztat, natomiast nic ponadto. Ciężko powiedzieć, czym kierował się reżyser przy produkcji filmu. Jeśli ambicją było pobicie własnego rekordu kasowego, to mu się udało. Sukces kasowy filmu nie przekłada się niestety na jego wartość estetyczną. Kolejny zmarnowany potencjał. A szkoda.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Historia Robin Hooda znana jest niemal wszystkim. Ogólnie rzecz biorąc, Robin był niczym szlachetny i... czytaj więcej
Najnowszy film Ridleya Scotta "Robin Hood" nie zachwyca, ale i nie zawodzi. Porządne kino na wysokim... czytaj więcej
Ridley Scott to człowiek legenda. Jest twórcą, któremu nie można odmówić wielkiego talentu i ogromnego... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones