Recenzja filmu

RoboCop (1987)
Paul Verhoeven
Peter Weller
Nancy Allen

Teraz już takich nie robią

W latach osiemdziesiątych filmy szeroko rozumianej akcji wykazywały pewną miłą dla oczu i uszu tendencję: krew tryskała, mózgi i ochłapy mięsa z plaśnięciami lądowały na ścianach, i w ogóle
W latach osiemdziesiątych filmy szeroko rozumianej akcji wykazywały pewną miłą dla oczu i uszu tendencję: krew tryskała, mózgi i ochłapy mięsa z plaśnięciami lądowały na ścianach, i w ogóle bohaterowie umierali na o wiele bardziej widowiskowe sposoby niż ma to miejsce obecnie. Wystarczy przypomnieć sobie "Total Recall", "Terminatora" czy właśnie "RoboCopa". Wyglądało na to, że brutalność i turpizm będą eskalować w naddźwiękowym tempie, przy akompaniamencie krzyków i stacatta broni maszynowej. Jednak wystarczy spojrzeć na typowe kino akcji (z ewentualnymi motywami science fiction) wyprodukowane w obecnych czasach, żeby przekonać się, iż bohaterowie giną sprawnie, bez zbędnej posoki, a solidnej mózgowej papki na przedniej szybie już się tak łatwo nie zauważy... Mało tego, bohaterowie nawet nie mogą sobie spokojnie zapalić, bo jeszcze młodzież zapałałaby pożądaniem wobec nikotyny (młodzieży na szczęście nikotyna nie grozi, jest zbyt zajęta połykaniem, wąchaniem, dawaniem w żyłę i kolekcjonowaniem interesujących chorób wenerycznych). W pewnym momencie w USA, kraju wolności słowa, wolności poglądów, wolności osobistej i wolności konsumenckiego wyboru, narodziła się niezawodna cenzura, kastrująca większość współczesnych filmów ze wszystkiego, co zbyt niemoralne i bulwersujące. Niestety, twórcy są zbyt zastraszeni przez zachowawczych producentów, żeby nawet próbować w jakiś subtelny sposób obejść cenzorskie nożyce. Albo przesadzają w drugą stronę i filmują rzeczy zbyt niesmaczne dla osoby o normalnym progu tolerancji na brutalność, krew i flaki, ewentualnie tak nierealistyczne, że przypominają jakąś chorą kreskówkę. Widzom pozostaje tylko przypomnieć sobie z rozrzewnieniem dawne, lepsze czasy. Ile protez sprawia, że ktoś przestaje być inwalidą, a staje się cyborgiem? Ile dalszych mechanizmów zamienia cyborga w maszynę? Czy sam mózg z zamkniętym w nim umysłem, odcięty od tych wszystkich bulgoczących gruczołów, może zachować człowieczeństwo? A jeśli tak, to w jaki sposób? Czy można pogodzić się ze stratą właściwie wszystkiego, przeistoczeniem w narzędzie, a jednocześnie nie zwariować? Do czego zdolne są potężne korporacje, aby tylko zwiększyć swe zyski? Do jakich katastrof może doprowadzić zawiść, wyścig szczurów i konflikty wśród ludzi dla owych korporacji pracujących? Jak dalece można posunąć prywatyzację sektorów typowo państwowych? Właściwie wszystkie te pytania "RoboCop" traktuje powierzchownie, choć ma potencjał, aby zająć się nimi na poważnie. Historia jest znana, ale dla porządku przypomnę. Jest wpół do przyszłości, przestępczość wzrosła jak wszyscy diabli, a po ulicach Detroit strach poruszać się inaczej niż w wozie pancernym. Korporacja OCP wchodzi w posiadanie miejskich sił policyjnych. Knuje plan wyburzenia większości miasta, aby wybudować na jego miejscu nową, utopijną metropolię dla wybranych, więc jest jej na rękę, jeśli cały ludzki śmieć, gnieżdżący się w slumsach, sam się wyrżnie, zatem policja jest niedofinansowana i ogólnie nieporadna. Alex Murphy (Peter Weller), mąż, ojciec i policjant w jednym, zostaje przeniesiony na posterunek w gorszej dzielnicy. Ma chłopak pecha, bo już na początku zostaje rozwalony - celowo używam tego słowa - przez bandziorów. Ponieważ reanimacja nie daje efektu, jego organiczne szczątki zostają wykorzystane do produkcji robocopa, cybernetycznego policjanta (to, że OCP jednocześnie dba o przestępców i montuje robocopa, który przestępcom ma robić krzywdę, jest właśnie skutkiem pewnych tarć personalnych w zarządzie korporacji). Potem będzie oczywiście zemsta, pokonanie tych bardzo złych ludzi z korporacji, aby ci mniej źli mogli dalej działać po swojemu, ale po drodze będzie sporo eksplozji, strzelanin, wylanych litrów posoki i charakterystyczny, muzyczny motyw przewodni, a także Peter Weller doskonale grający humanoidalną maszynę, więc jak na razie film ma same zalety. Kilka wad jednak też można znaleźć. Niezbyt udane dialogi, przy czym kwestie robocopa są wręcz tak kaszankowate, że i z nich ocieka krew. Hektolitry krwi, tryskające pod ciśnieniem z każdej rany postrzałowej - fakt, nie jest to tutaj posunięte aż do takiego absurdu, jak w dajmy na to "300", niemniej wydaje się, że producenci po prostu zakupili zbyt dużo farby i jakoś należało się jej pozbyć. Bardzo słaba, poklatkowa animacja robota ED209 - niemniej wciąż będę utrzymywać, że bardziej podoba mi się poklatkowy ED niż jakikolwiek wygenerowany komputerowo potwór z filmu współczesnego. A do tego wszystkiego niewykorzystany potencjał fabuły. Mimo to, jestem skłonny powiedzieć, że "RoboCop" jest jednym z lepszych dokonań kinematograficznych lat osiemdziesiątych. Nie chodzi mi tylko o to, że film ma klimat charakterystyczny dla tego brutalnego i plastikowego okresu. Nie jest najważniejsze, że można się bardzo uprzeć i doszukać w nim poważnych tematów, o których pisałem trzy akapity wcześniej. Z perspektywy roku 2008 co innego czyni ten film dobrym: ostatecznie, każdy film, w którym mogę zobaczyć, jak z oblanego toksycznym płynem człowieka spływa rozpuszczająca się skóra, w którym czarny charakter pali papierosy, i w którym mogę podziwiać, jak odstrzeliwuje się leżącemu mężczyźnie dłoń ze śrutówki, a nic z powyższych nie zostało zgwałcone grafiką komputerową - każdy taki film jest sam w sobie dziełem sztuki.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Detroit, przyszłość. Miasto toczy niespotykana nawcześniejszą skalę przestępczość. Opanować sytuację... czytaj więcej
Czy jest na sali ktoś, kto nie oglądał "RoboCopa" bądź o nim nie słyszał? Śmiem twierdzić, że każdy... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones