Recenzja filmu

Królestwo niebieskie (2005)
Ridley Scott
Orlando Bloom
Eva Green

Lekcja historii Ridleya Scotta

Obraz malowniczego pola. Środkiem spacerujący mężczyzna delikatnie gładzi dłonią zboże. Scena zmienia się. Widzimy las zimą i tego samego mężczyznę obserwującego lot małego rudzika. Daleko od
Obraz malowniczego pola. Środkiem spacerujący mężczyzna delikatnie gładzi dłonią zboże. Scena zmienia się. Widzimy las zimą i tego samego mężczyznę obserwującego lot małego rudzika. Daleko od swojego domu, na chwilę przed rozpoczęciem bitwy. Tak zaczynał się "Gladiator" Ridleya Scotta - jeden z najlepszych filmów historycznych, jakie powstały. Film, który rozpoczął nową modę w kinie. Po nim powstała "Troja" i "Król Artur" - oba obrazy starające się być jak najbardziej historyczne, odrzucające swoje korzenie mitologiczne. Gdzieś jeszcze przewinął się "Aleksander", ale żaden z tych filmów nie przewyższył historii generała Maximusa. Taki sukces mógł odnieść kolejny film Ridleya Scotta - "Królestwo Niebieskie". Napisy na początku filmu wprowadzają nas w czasy historii - mamy rok 1184, Jerozolima jest pod panowaniem chrześcijan od prawie stu lat. Ludzie z całej Europy wyruszają do Ziemi Świętej w poszukiwaniu lepszego życia. Tymczasem gdzieś we Francji rycerz, który powrócił z Ziemi Świętej, szuka swojego syna, Baliana. Sam Balian jest kowalem, któremu samobójstwo żony odebrało chęć życia. Ojciec odnajduje go w małej wiosce. Proponuje mu wyruszyć do Ibelin, swojej posiadłości. Młody kowal odmawia. Kiedy jednak zabija księdza, który ukradł krzyżyk należący do zmarłej żony i musi uciekać, dołącza do wyprawy ojca, by uzyskać przebaczenie za grzechy. Oglądając ten film miałem wrażenie, że twórcy za bardzo wzorowali się na "Gladiatorze". Elementy, które tam były rewelacyjnie, tutaj wypadają trochę banalnie. Widać to od pierwszych scen - zimowy krajobraz, bohater, który stracił żonę, spalone domostwo i nawet podobne wspomnienia: widok żony przechadzającej się po ogrodzie pełnym kwitnących drzew. Niestety, te obrazy nie były zbyt przekonujące, nie wzbudzały we mnie emocji. Fabuła kierowała Baliana wprost na drogę do Jerozolimy, czyli zgodnie z jego przeznaczeniem, w przeciwieństwie do Maximusa, który w "Gladiatorze" miał rządzić Rzymem, a został niewolnikiem. Można by się dopatrywać jeszcze wielu podobieństw (dla przykładu - siostra władcy, która ma syna; W "Gladiatorze" jest to Lucilla i Lucius, tu Sybilla i Baldwin V). I właśnie to wzorowanie się zaszkodziło filmowi. Ciężko mi ocenić sceny batalistyczne - bitwa o Karak czy oblężenie Jerozolimy. Widać, że twórcy naśladowali tu sceny z "Władcy Pierścieni" – szarża oddziału pod dowództwem Baliana przypomina próbę odbicia Osgiliath przez Faramira, a wojska Saladyna podchodzące pod mury Jerozolimy wyglądają dokładnie jak armia Mordoru. Nawet machin oblężniczych używają tak samo. Jeśliby jednak zestawić te sceny, nie patrząc na to, czy były sobą inspirowane, to bitwy z "Królestwa Niebieskiego" wypadają o wiele lepiej. Spotkanie Baldiwna IV i Saladyna pod Karak zostaje w pamięci, a pomysłowość i strategia obrońców Jerozolimy nawet mnie zaskoczyła. Następna kwestia to bohaterowie oraz grający ich aktorzy. Orlando Bloom jako Balian starał się za bardzo być jak Aragorn (przemowa do mieszkańców Jerozolimy, sposób, w jaki patrzy na ludzi i przechadza się przed bitwą wojsk Guya z Saladynem albo przyjazd do Jerozolimy tuż przed walką - wszystko to niczym Obieżyświat w Helmowym Jarze). Nie stanął na wysokości zadania. Wydaje mi się, że twórcy (raczej wytwórnia, a nie Scott) umieścili go w zbroi rycerza tylko ze względu na sukces "Władcy Pierścieni" i "Piratów z Karaibów". Z jego gry aktorskiej nie potrafiłem do końca wywnioskować, czy odzyskał wiarę i czuł, że odpokutował za grzechy, czy poniósł klęskę na tym polu, ale poznał inne wartości. Godfrey z Ibelinu... No niestety, ale Liam Neeson również nie spisał się. Jego bohater może i był mądry, wykreowany na doświadczonego, znającego dwory rycerza, ale chwilami był "nijaka". Najlepiej aktorstwo prezentowało się na drugim planie, mówię tu o rolach dwóch władców, Baldwinie IV, oraz o Saladynie. Ghassan Massoud, jako Muzułmański przywódca wypada przekonująco i to bardzo. Ze spokojem prowadzi rozmowy odnośnie walk, jest mądrym i sprawiedliwym człowiekiem. Jego Saladyn nie jest tym podłym człowiekiem, przeciwko któremu wyruszyła wyprawa Guya z Lusignan. Wydaje się władcą bardziej cywilizowanym od chrześcijańskiego. Drugi władca, Baldwin IV jest charakterystyczny z powodu swojej przypadłości. Trędowaty, zawsze ukryty za maską. Ta maska stanowiła jego istotę, intrygowała. Trochę żałuję, że po jego śmierci Sybilla ją zdjęła, by później zobaczyć jego oblicze w lustrze. Spokojny głos, powolne ruchy, mądrość, wyrozumiałość - to wszystko było widoczne w słowach i zachowaniu filmowego Baldwina. Scena w której siedzi z Balianem nad stołem do szachów i mówi: "Cały świat to gra w szachy. Każdy ruch może oznaczać twą śmierć" ma swój niepowtarzalny urok. Chociaż nie pokazał swojej twarzy, Edward Norton świetnie przedstawił zmęczonego chorobą króla tak świetnie, że kiedy akcja przenosi się do zamku Karak wydaje się nawet, że maska ciężko oddychającego władcy wykrzywia się ze zmęczenia. Mocną stroną filmu jest scenografia. Skromny obraz małej wioski z Francją kontrastuje z wielkością posiadłości i budowli w Ziemi Świętej. Messyna, Karak, czy Jerozolima - Wszystkie miasta wyglądają jak prawdziwe. Nie wiem, jak duża ich część była zbudowana jako scenografia, a jak duża dorobiona komputerowo, ale efekt jest niesamowity. To samo tyczy się armii Saladyna i Baldwina - Wyglądają o wiele bardziej realistycznie niż sto tysięcy orków i kawaleria Rohanu razem wzięte w "Powrocie Króla". Zbroje, broń, narzędzia, ubrania - Wszystko dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Pod tym względem "Królestwo Niebieskie" zwyciężyło "Gladiatora". Ścieżka dźwiękowa łączy w sobie muzykę wzorowaną na chrześcijańskich chórach z arabskimi melodiami. Pasuje do filmu, ma swój oryginalny klimat wypraw krzyżowych. Historię przedstawioną w filmie znam tylko trochę. Na lekcjach historii była mowa o Saladynie, zdobyciu Jerozolimy, Ryszardzie Lwim Sercu, ale nie trzeba patrzeć na film jako na lekcję o krucjatach. Jest to raczej obraz z przesłaniem − nie zawsze to, o co ludzie walczą jest słuszne, że druga strona też ma swoje racje, a zwycięstwo nie musi objawiać się jako pokonanie wroga. Kwestią do przemyślenia są słowa Saladyna wypowiedziane pod koniec oblężenia Jerozolimy: "Zdobywając miasto, chrześcijanie zabili wszystkich muzułmanów. Ja nie jestem taki jak oni". Dziwi trochę fakt, że Ridley Scott zdecydował się umieścić przed napisami końcowymi komentarz do sytuacji w Jerozolimie naszych czasów: "Blisko tysiąc lat później pokój w Królestwie Niebieskim jest ulotny", jakby chciał nam dać do zrozumienia, że to jednak była długa lekcja historii.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Tak sobie pomyślałem, że recenzje stają się nudną formą wypowiedzi na temat filmu. Wszędzie ich pełno i... czytaj więcej
Ridley Scott to twórca bardzo utalentowany. Jeden z niewielu ciągle tworzących wizjonerów kina. Co... czytaj więcej
Wyprawy krzyżowe to bez wątpienia ciekawy okres w historii i wręcz niewiarygodne jest, że kino sięga po... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones