Recenzja filmu

Wojownicze żółwie ninja (2007)
Kevin Munroe
Andrzej Bogusz
James Arnold Taylor
Mikey Kelley

Zielone. Wojownicze. I właśnie wróciły do akcji

"Wojownicze Żółwie Ninja" powróciły na ekrany kin – po niemalże dwóch dekadach wakacji – bez większego rozgłosu i szumu w mediach. Oczywiście, "brak większego rozgłosu" oznacza w tym jakże
"Wojownicze Żółwie Ninja" powróciły na ekrany kin – po niemalże dwóch dekadach wakacji – bez większego rozgłosu i szumu w mediach. Oczywiście, "brak większego rozgłosu" oznacza w tym jakże hollywoodzkim przypadku tyle, że w szkolnych sklepach nie zaczęto jeszcze sprzedawać gumy do żucia z Donatellem, a kiosków nie szturmują małolaty w poszukiwaniu naklejek. Trzeba jednak przyznać, że ze wszystkich komiksowych produkcji ostatnich lat, to właśnie "Wojownicze Żółwie" należało do ekipy skromniej rozreklamowanych blockbusterów (plakaty "Spidermana 3" wiszą w niektórych miejscach po dziś dzień).

Fabuła może być lekkim zaskoczeniem dla wszystkich, którzy choć trochę znają stare filmy czy seriale z żółwiami w roli głównej. Kevin Munroe – scenarzysta i reżyser w jednej osobie – uznał, że nie ma sensu opowiadać jeszcze raz dobrze znanej wszystkim historii. Dlatego też nie spotkamy w filmie legendarnego schwarzcharakteru – Shreddera. Za to, żeby nie było nudno, zieloni wojownicy ninja będę musieli zmierzyć się z całą masą nowych Złych, którzy pragną opanować świat. Tym razem pewien bogaty biznesmen uznał, że koniecznie trzeba skorzystać z rzadkiego układu planet, by przyzwać potężne zastępy potworów z innego świata. Kto może temu zapobiec? Wiadomo.

Fabuła jest, tradycyjnie, prosta jak konstrukcja cepa, ale nie do końca. Po pierwsze, "Żółwie" poruszają kilka poważnych problemów, jak chociażby motyw skłóconych braci. Trzeba też zaznaczyć, że Munroe'owi udało się coś, co np. Raimiemu w "Spidermanie" się nie wyszło. Reżyser nie próbował na siłę wnikać w psychikę bohaterów, dzięki czemu uniknął komizmu, czego nie można powiedzieć o śmiechu wartej przemianie Petera Parkera. Film nabrał głębi, ale nawet na chwilę nie odszedł od komiksowego charakteru.

Drugą zaletą scenariusza są liczne nawiązania do kultowych postaci i filmów. Wystarczy chociażby przyjrzeć się seksownej pani archeolog – Apirl O’Neal – by zauważyć wyraźną inspirację Larą Croft. Nie brakuje tez scen przywodzących na myśl "Spidermana" czy "Ghost Ridera".

"Żółwie" są w stanie podbić serce widza dzięki ciekawie zbudowanemu klimatowi mrocznego miasta oraz konwencji graficznej, która przywodziła cały czas na myśl "Sztukę spadania" Tomka Bagińskiego. Co prawda, z tak zaprojektowaną scenerią czasem kontrastowały nieco nazbyt karykaturalne kreacje bohaterów, ale jest to błąd, który bez problemu można twórcom wybaczyć. Muzyka w filmie jest równie dobra, co grafika, co bardzo podkręca obroty we wszystkich scenach akcji. Zresztą, nazwisko Badelt (kompozytor odpowiedzialny za oprawę muzyczną pierwszych "Piratów z Karaibów") mówi samo za siebie.

Całości dopełnia całkiem zgrabny polski dubbing z Szycem, Małaszyńskim i Tedem w rolach głównych. O dziwo, tłumaczenie po raz kolejny nie zostało dostosowane do potrzeb najmłodszych widzów – przy bardzo wielu tekstach śmiali się jedynie starzy wyjadacze. A były to naprawdę mocne teksty.

Kilka słabszych dialogów i jedną ckliwą na siłę scenę można spokojnie puścić w zapomnienie, gdyż "Wojownicze Żółwie Ninja" to po prostu kawał solidnego kina akcji, które nawet przez chwilę nie nudzi. Aż nie sposób oprzeć się myśli, że gdyby wszystkie starsze marki powracały w takim stylu, świat byłby dla kinomanów zdecydowanie lepszym miejscem.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Historia zmutowanych żółwi wyszkolonych przez zmutowanego szczura na wojowników ninja była zjawiskiem... czytaj więcej
Lata osiemdziesiąte dały światu parę skarbów, dzięki którym wielu do dziś wspomina je z wyjątkową... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones