Recenzja filmu

Jutro, jak wybuchnie wojna (2010)
Stuart Beattie
Caitlin Stasey
Rachel Hurd-Wood

Że też ta wojna w ogóle musiała się zaczynać

W czym tkwi słabość tego filmu? Bardziej odpowiednim pytaniem wydaje się: za co można pochwalić "Tomorrow, When the War Began". W życiu nie słyszałem o tej "bestsellerowej" powieści Johna
W czym tkwi słabość tego filmu? Bardziej odpowiednim pytaniem wydaje się: za co można pochwalić "Tomorrow, When the War Began". W życiu nie słyszałem o tej "bestsellerowej" powieści Johna Marsdena, zrzucam to jednak na karb mojej niezbyt wielkiej znajomości literatury młodzieżowej. Jeśli jednak książka jest podobna do filmu... to obawiam się, że nawet "Zmierzch" można uznać za lepszą pozycję.

A o czym film opowiada? O grupce dzieciaków, którzy wybrali się na weekendowy wypad do buszu akurat wtedy, kiedy jakieś anonimowe azjatyckie państewko postanowiło, wzorując się na Hitlerze, dokonać ekspansji niezbędnej przestrzeni życiowej i za cel obrało sobie akurat Australię. A jako że nasi bohaterowie przez te kilka dni kontaktu ze światem nie mieli, jakie było ich zdziwienie, gdy okazało się, że ten przytulny świat, w jakim żyli, zmienił się nie do poznania... Brzmi znajomo? Nie? Scenariusz jest dokładnie taki sam, jak miliona filmów z gatunku "teen sci-fi", ot, choćby niedawne "The Darkest Hour", wystarczy zamienić tylko Moskwę na Australię i kosmitów na Azjatów. Efekt jest dokładnie taki sam.

Jeśli chodzi o największe słabości tego filmu, w oczy rzucają się głównie trzy. Po pierwsze niesamowita głupota przewijająca się przez cały czas trwania filmu. Grupka nastoletnich dzieciaków wysadzająca najpilniej strzeżony most na całym kontynencie? Niespełna osiemnastoletnia dziewczyna prowadząca ogromną cysternę lepiej niż kierowca tira z dwudziestoletnim stażem? I w końcu dziewczynka, lat na oko dwanaście, do tego ortodoksyjna katoliczka, brzydząca się przemocy, kosząca wrogów z cekaemu lepiej niż Komando czy też inny Rambo? Wiarygodne niczym obietnice premiera. Po drugie strasznie nieudolnie skonstruowani bohaterowie, tak karykaturalnie przerysowani, że nie tylko nijak się z nimi identyfikować, ale nawet uwierzyć w istnienie takich ludzi ciężko uwierzyć; ponadto przemiany, jakie przechodzą w czasie całego filmu, są przewidywalne jak wybory prezydenckie w Rosji. I po trzecie fakt popełnienia przez Stuarta Beattiego "bardzo poważnego filmu". Z całego scenariusza dałoby radę utoczyć nieco więcej, gdyby tylko podejść do całej sprawy z dystansem, lekką ironią. Tymczasem film jest bardzo poważny, Ważkie Cytaty i Wszechogarniający Patos atakują z każdej sceny, jest tu tego jeszcze więcej niż swego czasu u rodzimego "Popiełuszki". Brakowało tylko majestatycznie łopoczącej na wietrze ameryk... pardon, australijskiej flagi. Efekt? Komiczny, zupełnie odwrotny do zamierzonego. A co z realizacją, grą aktorską i kwestiami technicznymi? Myślę, że za komentarz wystarczy jedno zdanie: przez znaczną większość filmu czułem się, jakbym oglądał film spod znaku Asylum, a nie dzieło, w którym palce maczał Paramount.

Długą chwilę zastanawiałem się, czy nie "nagrodzić" tego filmu jedynką. Postanowiłem być jednak bardziej łaskawy i dorzucić jedną gwiazdkę więcej. W końcu totalnym nieporozumieniem to bym tego nie nazwał. Ktoś tu po prostu zawalił sprawę i zrobił strasznie słaby i w wielu miejscach chybiony z pomysłami film. Lepiej się trzymać z daleka.
1 10
Moja ocena:
2
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?