Recenzja filmu

Harry Potter i Insygnia Śmierci: Część I (2010)
Agnieszka Matysiak
David Yates
Daniel Radcliffe
Rupert Grint

Żarty się skończyły

Nigdy nie potrafiłem pojąć niezadowolenia, jakie pojawiło się po ogłoszeniu przez Warner Bros decyzji o podzieleniu ekranizacji "Insygniów Śmierci" na dwie części. Podczas gdy inni fani Harry'ego
Nigdy nie potrafiłem pojąć niezadowolenia, jakie pojawiło się po ogłoszeniu przez Warner Bros decyzji o podzieleniu ekranizacji "Insygniów Śmierci" na dwie części. Podczas gdy inni fani Harry'ego Pottera - może nie wszyscy, ale jednak całkiem sporo, widzieli w tym posunięciu jedynie skok na kasę, ja dostrzegłem możliwość przedłużenia przygody, jaką było dla mnie niecierpliwe oczekiwanie na kolejne odsłony serii. Brzmi to jak tandetna deklaracja uwielbienia dla ukochanej sagi, ale inaczej tego wyrazić nie potrafię. Zgadzam się, że cała sprawa rozbijała się zapewne o większe (no dobrze, dużo większe) pieniądze, ale doprawdy - potężne wytwórnie nie wydają grubych milionów tylko po to, żeby uszczęśliwić widza; skoro zainwestowały, chcą zarobić. Hollywood to przede wszystkim biznes przez duże b. Lepiej się z tym pogodzić i cieszyć dodatkowym czasem z Harrym i spółką.

A jest czym się cieszyć, bo pierwsza część "Insygniów" to kawałek naprawdę solidnej roboty. Ale zacznijmy od początku. Po śmierci Dumbledore'a (Michael Gambon) nadeszły mroczne czasy dla świata czarodziejów. Pod okrutnymi rządami Voldemorta (Ralph Fiennes) Ministerstwo Magii przestaje być "świątynią tolerancji". Opanowane przez jego popleczników, wytacza fałszywe procesy wszystkim tym, którzy nie potrafią potwierdzić czystości swojej krwi. Zło triumfuje na każdym kroku a Harry Potter (Daniel Radcliffe) zostaje "niepożądanym nr 1" - najbardziej ściganą osobą w kraju. Jakby tego było mało, chłopak musi wykonać zadanie pozostawione mu przez dyrektora Hogwartu: odnaleźć i zniszczyć horkruksy, przedmioty, w których Czarny Pan ukrył cząstki swojej duszy. Pomagają mu jak zawsze Ron (Rupert Grint) i Hermiona (Emma Watson). Pełna niebezpieczeństw misja wystawia na ciężką próbę nie tylko ich odwagę i wytrwałość, ale przede wszystkim przyjaźń.

Po półgodzinie od rozpoczęcia seansu już wiedziałem, że to dobra ekranizacja, a im dalej, tym coraz lepiej. I coraz mroczniej. W końcu śmierć przestała być już tylko niespełnioną groźbą. Tak, zrobiło się naprawdę poważnie, ponuro i...krwawo; w tej dziedzinie może nieco zaskoczyć scena z udziałem jednego z głównych bohaterów. To juz nie jest film dla małych dzieci. Voldemort po trupach dąży do schwytania Wybrańca i nic go przed tym nie powstrzyma. Niczym Hitler wprowadza w życie plan eksterminacji wszystkich Mugolaków, szlam i "zdrajców krwi", których nie uważa nawet za ludzi. Skojarzenia z nazizmem są zresztą jak najbardziej na miejscu i nie chodzi tu tylko o noszony przez jednego ze śmierciożerców płaszcz żywcem zdjęty z oficera Gestapo. Reżyserowi, Davidowi Yatesowi udało się stworzyć atmosferę zagrożenia i poczucia beznadziejności. To ona jest tu najcięższa, otacza Harry'ego, Rona i Hermionę i towarzyszy im niemal wszędzie, przez większość podróży. Nawet humorystyczne akcenty, których jest tu zdecydowanie mniej niż w "Księciu Półkrwi", są bardziej stonowane i subtelne, choć nie mniej zabawne. Scenarzysta Steve Kloves zgrabnie połączył je ze scenami "na serio", co zapewne miało złagodzić klimat. Na szczęście, gdy robi się szczególnie groźnie, żarty idą w odstawkę.

Zadziwiające, że jedną z najbardziej zapadających w pamięci scen jest ta, której nie było w książce i została dodana przez Klowesa. Mowa oczywiście o słynnym już tańcu Harry'ego i Hermiony. Moment, gdy dwoje młodych ludzi na chwilę ucieka od szarej rzeczywistości w takt piosenki Nicka Cave'a "O children", autentycznie wzrusza i w rozbrajający sposób pokazuje ich tęsknotę za normalnym życiem. W tej jednej krótkiej scenie pierwszy i ostatni raz poczułem, że tę dwójkę mogłoby połączyć coś więcej niż przyjaźń. Daniel Radcliffe i Emma Watson naturalnie oddali napięcie i pewną intymność, jaka pojawia się między nimi. W ogóle "Insygnia" mocno igrają z emocjami widza. Kłótnia Harry'ego z Ronem, niszczenie medalionu-horkruksa czy przesłuchiwanie Hermiony przez bezwzględną Bellatrix - to tylko niektóre fragmenty powodujące szybsze bicie serca. Widać, że brytyjscy aktorzy dali z siebie może nie wszystko, ale bardzo wiele. Miło jest zobaczyć, jak odtwórcy głównego trio wydorośleli przez lata, a z nimi dojrzały ich aktorskie warsztaty. Obserwowanie, jak dorastają na ekranie zawsze sprawiało frajdę i było jedną z większych zalet czarodziejskiej sagi. Błyszczy zwłaszcza Watson, która tak dobrze nie weszła w swoją postać chyba od czasu "więźnia Azkabanu".

Drugi plan to jak zwykle bezbłędni Ralph Fiennes, Alan Rickman, Helena Bonhham Carter, David Thewlis i wielu innych znakomitych artystów. Film nic nie traci w wersji z polskim dubbingiem, który dystrybutor tradycyjnie przygotował dla naszych widzów. W tym przypadku zadanie z oczywistych względów było utrudnione - mroczna, posępna stylistyka, wiele trudnych do zagrania głosem scen. Na szczęście polska ekipa spisała się na piątkę. Właściwie jedyne zastrzeżenia można mieć do Wiesława Komasy. Jego interpretacja roli Lorda Voldemorta nie do końca przypadła mi do gustu. Pozostali aktorzy, na czele z Jonaszem Tołopiło (Harry), Marcinem Łabno (Ron) i Joanną Kudelską (Hermiona) brzmią bez zarzutu. Warto też wspomnieć, że wreszcie, po latach powielania tego samego błędu, poprawiono wymowę nazwiska "Weasley". W poprzednich częściach brzmiało ono "Łesli", w "Insygniach" już poprawnie - "Łizli". Lepiej późno niż wcale.

Ciemny nastrój podkreśla świetna muzyka Alexandre Desplata, podobnie jak wyprane z kolorów, szare zdjęcia Eduardo Serra. Efekty specjalne (nominacja do Oscara) są po prostu perfekcyjne, ale to już standard w wysokobudżetowych produkcjach. Wszystko zostało dopracowane w szczegółach - poczynając od cyfrowo amputowanego nosa Voldemorta, poprzez widowiskowe, hałaśliwe teleportacje, na Zgredku kończąc. Niewidziany na ekranie od czasu "Tajemnica Bursztynowej Komnaty (1971)Tajemnica Bursztynowej Komnaty (1971)Komnaty Tajemnic" skrzat z miejsca zdobywa naszą sympatię, ilekroć pojawi się w zasięgu wzroku. Aż trudno uwierzyć w jego wirtualne pochodzenie. Ach, ta technika...Nie mniej realistycznie (chociaż mniej sympatycznie) prezentuje się Nagini, ogromny wąż Czarnego Pana. Majstersztykiem są sceny z siedmioma Potterami czy też eskorta Wybrańca do Nory. W końcu czuć siłę zaklęć; jedno machnięcie różdżką bywa równie skuteczne co rzut granatem. Nie można nie wspomnieć o scenografii (kolejna nominacja do nagrody Akademii). Cieszy fakt, że dużo ujęć kręcono w plenerze. Nawet najlepsze efekty i dekoracje nie zastąpią prawdziwego lasu. Prócz znanych z wcześniejszych filmów miejsc (Grimmauld Place, Ministerstwo Magii) bohaterowie odwiedzają zupełnie nowe: Dolinę Godryka, dwór Malfoyów i dom Lovegoodów. Zostały one zaprezentowane z wielką dbałością o detale i muszę przyznać, że w sporym stopniu oddają to, co wyobrażałem sobie, czytając powieść pani Rowling.

A więc ekranizacja idealna? Nie. Zawsze gdzieś błąka się myśl, że ten czy tamten wątek można było poprowadzić inaczej, lepiej. Mimo dużej wierności książkowemu pierwowzorowi zabrakło kilku rzeczy, takich jak przeszłość Dumbledore'a czy rozmowa Harry'ego i Rona nad sadzawką. Nie zmienia to jednak faktu, że pierwszą część finału sagi ogląda się z absolutną przyjemnością i bez wątpienia jest to jedna z najbardziej udanych odsłon przygód chłopca, który przeżył i najlepsza w reżyserskim dorobku Davida Yatesa.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Fandom Harry'ego Potter bywa niebezpieczny: jeden błąd twórców ekranizacji książek o dzieciaku, przez... czytaj więcej
"Harry Potter" to absolutny światowy fenomen. Seria powieści zaskarbiła sobie serca milionów ludzi na... czytaj więcej
Harry'ego Pottera nie trzeba przedstawiać chyba nikomu. Historia wymyślona przez samotną matkę w czasie... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones