Recenzja filmu

Dzień zagłady (1998)
Mimi Leder
Robert Duvall
Téa Leoni

500 miliardów ton zagłady

Nakręcony w 1998 roku "Dzień zagłady" to przedostatni udany film z umierającego dziś gatunku kina katastroficznego (ostatni to "Pojutrze" Emmericha). Po wielkim tornadzie w "Twisterze", erupcji
Nakręcony w 1998 roku "Dzień zagłady" to przedostatni udany film z umierającego dziś gatunku kina katastroficznego (ostatni to "Pojutrze" Emmericha). Po wielkim tornadzie w "Twisterze", erupcji wulkanu w "Górze Dantego" i kilku innych mniej lub bardziej dotkliwych kataklizmach filmowcy postanowili uraczyć nas zagrożeniem płynącym bezpośrednio z kosmosu - kometą. W stronę Ziemi zbliża się wielkie ciało niebieskie rozmiarów Nowego Jorku. Jego zderzenie z planetą doprowadzi do całkowitej zagłady ludzkości. Aby zapobiec tragedii, rząd USA wysyła w przestrzeń kosmiczną grupę wyszkolonych astronautów, która ma za zadanie powstrzymać pędzący obiekt za pomocą głowic nuklearnych. Jednak wkrótce okaże się, że nie będzie to wcale proste. Historię oglądamy z perspektywy kilku osób: młodej prezenterki telewizyjnej Jenny Lerner (która jest główną bohaterką filmu), nastolatka Leo Biedermana (odkrywcy komety) oraz załogi astronautów, którzy mają ową kometę zniszczyć. Reżyserka Mimi Leder i scenarzyści zdecydowali się na ryzykowny zabieg, polegający na połączeniu epickiego kina katastroficznego z dramatem rodzinnym. Jakkolwiek dziwnie to brzmi, odejście od tradycyjnych schematów ekranowych widowisk wyszło filmowi tylko na dobre. Dzięki temu "Dzień zagłady" jest czymś więcej niż tylko patetyczną bajeczką o ratowaniu świata, jaką pokazano w często porównywanym z nim  "Armageddonie". Dodatkowo scenarzyści stawiają pytania natury moralnej: co by było, gdyby ludzie znali datę zagłady, a schron mógłby pomieścić tylko milion osób? Jak byśmy się zachowali w takiej sytuacji? Co byśmy zrobili? Jak zareagowałby rząd? To tylko niektóre problemy roztrząsane w "Dniu zagłady". Wszystko to sprawia, że zbliżająca się nieuchronnie katastrofa wydaje się tylko pretekstem do pokazania, jak zachowaliby się ludzie z różnych środowisk w obliczu skrajnej sytuacji. Aktorsko film broni się doskonale. Najlepiej wypadła Téa Leoni - stworzyła wyjątkowo przejmującą jak na kino katastroficzne kreację. Grana przez nią postać Jenny Lerner wzbudza autentyczną sympatię i współczucie, tym bardziej dotkliwe jest zamknięcie jej wątku, które nie należy do najszczęśliwszych. Od dobrej strony pokazali się też Robert Duvall (Spurgeon Tanner) i Ron Eldard (Oren Monash). Morgan Freeman jako prezydent USA sprawdził się nieźle, ale mogło być dużo lepiej. Nie sposób nie wspomnieć o stronie wizualnej. Choć od premiery filmu minęło już 11 lat, efekty specjalne właściwie w ogóle się nie zestarzały. Ich realizację powierzono najlepszym z najlepszych - Industrial Light & Magic. Największe wrażenie robią sceny obrazujące upadek mniejszej komety - Biedermana - która, wpadając do oceanu, wywołuje gigantyczną falę tsunami. Sekwencji z ową falą jest w filmie ledwie kilka, ale mają one większą siłę oddziaływania na widza niż całe długie, w pełni komputerowe ujęcia, jakie możemy nieraz zobaczyć w dzisiejszych produkcjach. Wrażenie pogłębia fakt, iż takie fale są w naturze możliwe. Filmy katastroficzne nie muszą być ciężkostrawną lepianką absurdalnego scenariusza, słabego aktorstwa i niepotrzebnej góry efektów specjalnych - znakomitym tego przykładem jest "Dzień zagłady", który ma wiarygodny, ciekawy scenariusz, dobre aktorstwo i odpowiednio dawkowane efekty. Z czystym sercem polecam ten film. Warto.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Zawsze słyszałam wiele dobrego na temat filmu "Armageddon". Jednak już po chwili seansu jałowe starania... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones