Recenzja filmu

Niesamowity Spider-Man (2012)
Marc Webb
Anna Apostolakis-Gluzińska
Andrew Garfield
Emma Stone

Spider-Man bardziej ludzki niż kiedykolwiek

Spider-Man to mój ulubiony komiksowy heros. Nigdy nie byłem jakimś jego wielkim fanem, ale pamiętam jeszcze z wczesnego dzieciństwa wypieki pojawiające się na twarzy zawsze, gdy wraz z bratem
Spider-Man to mój ulubiony komiksowy heros. Nigdy nie byłem jakimś jego wielkim fanem, ale pamiętam jeszcze z wczesnego dzieciństwa wypieki pojawiające się na twarzy zawsze, gdy wraz z bratem zasiadałem przed telewizorem, by obejrzeć kolejny odcinek serialu animowanego o przygodach Człowieka-Pająka. Później przyszły kinowe filmy w reżyserii Sama Raimiego, z których każdy polubiłem już po pierwszym seansie. Tobey Maguire nieźle wyglądał w obcisłym trykocie, a znakomite efekty specjalne pozwalały zamaskowanemu bohaterowi na akrobacje, jakim nie podołałby najlepiej wyszkolony kaskader świata. Dlatego wieść o tym, że Columbia Pictures zamierza zekranizować kultowy komiks od nowa, z innym reżyserem i aktorami, była dla mnie tyleż zaskakująca, co niezrozumiała. Po co jeszcze raz opowiadać historię, którą przeniesiono na ekran ledwie dziesięć lat temu, i to z tak dobrym skutkiem? Czy nie lepiej byłoby dokręcić czwartą część do "starej trylogii"? Wytwórnia pozostała jednak przy swoim pomyśle i tak w roku 2012 do kin wszedł "Niesamowity Spider-Man".

Fani Marvela znają tę historię na wylot, dlatego mogą pominąć niniejszy opis. Nastolatek Peter Parker mieszka wraz z ciotką i wujem na przedmieściach Nowego Jorku. Nieśmiały, choć inteligentny, w szkole uchodzi za odludka. Wkrótce jego życie zmienia się diametralnie, gdy podczas wizyty w korporacji Oscorp zostaje ugryziony przez zmodyfikowanego genetycznie pająka. Wraz ze śladową ilością jadu zyskuje niezwykłe zdolności - ponadprzeciętną siłę, zręczność, refleks, instynkt i umiejętność wspinania się po ścianach. Idealna recepta na superbohatera? Ale do tego trzeba dorosnąć. W tym przypadku lekcją odpowiedzialności staje się śmierć wujka Bena, który przez szczeniackie zachowanie Petera zostaje zastrzelony niemal na jego oczach. Dramatyczne przeżycie i strata zmieniają go na zawsze. Dopiero wtedy chłopak postanawia wykorzystać nowo nabyte moce do walki z przestępczością. Na jego drodze szybko staje potężny przeciwnik - Jaszczur, powstałe na skutek nieudanego eksperymentu alter ego doktora Curta Connorsa.

Film znacznie różni się od wersji Raimiego, ale nie mogło być inaczej. Twórcy wyraźnie chcieli się od niej odciąć, choć z oczywistych względów trudno uniknąć skojarzeń i porównań. Fabularne odstępstwa w szczególności objęły centralną postać. Peter odmłodniał, poznajemy go jako 17-latka. To wciąż dzieciak, który dopiero wkracza w dorosłe życie. Zmienił się również obiekt jego westchnień - tym razem jest to nie Mary Jane Watson, lecz Gwen Stacy, córka kapitana policji, jeszcze w komiksach pierwsza prawdziwa miłość Parkera. Wyraźny nacisk położono na wątek utraconych rodziców: nie tylko więcej się tu o nich mówi niż w całej trylogii Raimiego, ale możemy ich też zobaczyć na chwilę w (dość tajemniczym) prologu. Reżyser Marc Webb zdecydował się na większy realizm w stosunku do poprzednika, co widać choćby w genezie Spider-Mana. Z początku do wkładania czerwono-niebieskiego kostiumu i wyruszania na miasto motywuje go nie chęć pomocy innym, lecz zemsta na mordercy wujka Bena. W końcu staje się herosem, jakiego znamy - samozwańczym strażnikiem Nowego Jorku, łażącym po ścianach i śmigającym na sieciach (wystrzeliwanych przez własnoręcznie skonstruowane urządzenia - ukłon w stronę komiksowego oryginału). Ale nawet po włożeniu maski pozostaje zwykłym chłopakiem o niezwykłych umiejętnościach; krwawi, z potyczek wychodzi poobijany, a w finale jest zbyt wyczerpany, by osiągnąć cel bez pomocy. U Webba Człowiek-Pająk jest bardziej ludzki niż kiedykolwiek.

Dzięki świetnemu aktorstwu i scenariuszowi postacie są ciekawe i bardziej złożone, niż można by się spodziewać. Pierwsze skrzypce gra Andrew Garfield jako Peter Parker. Chyba nie będzie przesady w stwierdzeniu, że był to najlepszy z możliwych wyborów, porównywalny z obsadzeniem Roberta Downeya Jr w roli Tony'ego Starka/Iron Mana. Garfield na 2 godziny po prostu staje się swoim bohaterem - zagubionym nastolatkiem próbującym znaleźć swoje miejsce w społeczeństwie. Jest sympatyczny i zabawny, ale bywa też lekkomyślny i bezczelny. Maguire może mu, za przeproszeniem, buty czyścić. Równie łatwo odnalazła się w filmie śliczna Emma Stone. Blond włosa Gwen Stacy to przeciwieństwo płomiennorudej Mary Jane, do której przyzwyczaiła nas Kirsten Dunst, nie tylko w kwestii wyglądu. Jak przystało na córkę policjanta, potrafi sama zatroszczyć się o swoją skórę, nie trzeba ratować jej za każdym razem, gdy znajdzie się w niebezpieczeństwie.

Do najlepiej zagranych należą sceny budujące relację Peter-Gwen. Ich pierwsza rozmowa na szkolnym korytarzu sprawia wrażenie częściowo improwizowanej. Wyczuwa się między nimi silne napięcie. Z początku nieśmiałe zainteresowanie z czasem przeradza się w uczucie, a uczucie w związek. W ogóle wątek ten odgrywa w filmie zaskakująco dużą rolę. Kilka scen można by z powodzeniem umieścić w niejednej komedii romantycznej. To bynajmniej nie zarzut. Reżyser zgrabnie łączy efektowne widowisko z obyczajowymi perypetiami ekranowej pary; te są nie mniej ciekawe od losów Spider-Mana.

Warto wspomnieć o pozostałej części obsady. Grany przez Rhysa Ifansa Curtis Connors to doktor Jekyll i pan Hyde w komiksowym ujęciu. Na skutek nieudanego eksperymentu facet zamienia się w wielkiego Jaszczura. Scenarzysta pośrednią winą za powstanie potwora obarczył... Petera. Tak, to on napisał równanie, które miało naprawić uszkodzone ciało doktora, a zamiast tego powołało do życia monstrum. Jak sam mówi: "Muszę go powstrzymać, bo to ja go stworzyłem". Connors Ifansa to postać tragiczna, upadły naukowiec zniszczony przez własne marzenia. Aktor dobrze oddał targające mężczyzną emocje. Drugi plan to jak zwykle bezbłędni Martin Sheen (wujek Ben), Sally Field (ciocia May) i Denis Leary (kapitan Stacy), pewną niespodzianką jest natomiast Chris Zylka, który jako Flash Thompson okazuje się kimś więcej niż tylko szkolnym tyranem. Oczywiście nie mogło zabraknąć Stana Lee (twórcy postaci Spider-Mana). Kilkusekundowe cameo sędziwego scenarzysty zostawia w tyle jego wszystkie wcześniejsze występy w marvelowskich produkcjach.

Jest na co popatrzeć. Wizualnie "Niesamowity Spider-Man" to spory postęp w porównaniu z wersją z 2002 roku. W ciągu tych 10 lat efekty specjalne rozwinęły się bardzo i to widać na ekranie. Cyfrowy dubler Człowieka-Pająka nigdy wcześniej nie był obdarzony taką dynamiką ruchów i tak realistyczną sylwetką. Skacze, robi salta, biega, wspina się, upada, walczy, a my zapominamy o jego wirtualnym pochodzeniu. Nieco mniejsze wrażenie robi Jaszczur - to kawał dobrej roboty mistrzów animacji, jednak w zestawieniu z Gollumem, Devy Jonesem czy nawet Zgredkiem nie wyróżnia się niczym szczególnym. Warto zwrócić uwagę na efekty naśladujące rzeczywistość, a więc te najtrudniejsze. W tym miejscu na uznanie zasługuje cyfrowo amputowana ręka Connorsa. Aktor nie poświęcił się dla roli do tego stopnie, żeby pozwolić ją sobie obciąć. Zamiast tego nosił na planie długą zieloną rękawicę, którą na etapie postprodukcji usuwano z ujęć, zaś kikut wygenerowano komputerowo.

Elementem dopełniającym pozytywnego wrażenia jest nasz rodzimy dubbing. Nic dziwnego, skoro przygotowało go jedno z najlepszych studiów na rynku - Start International Polska, wcześniej odpowiedzialne za powstanie takich lokalizacyjnych perełek jak "Terminal" czy "Most do Terabithii". Głosy dobrano ze starannością i rozsądkiem; nie tylko świetnie pokrywają się z tym, co widać na ekranie, ale przede wszystkim brzmią naturalnie. Dobry dubbing to taki, o którym zapomina się w czasie seansu, nie zwraca na niego uwagi. Taki jest w "Niesamowitym Spider-Manie". Brawa należą się Marcinowi Bosakowi użyczającemu głosu tytułowej postaci; na nim spoczywał największy ciężar polskiej wersji językowej, tak jak na Andrew Garfieldzie ciężar filmu - obaj udźwignęli go z łatwością. Pozostałych aktorów (m.in. Tomasz Borkowski, Wojciech Duryasz, Aleksander Mikołajczak i Monika Dryl - głos bardzo podobny do oryginalnego Emmy Stone!) słucha się z nie mniejszą przyjemnością.

Może za dziesięć albo dwadzieścia lat powstanie kolejny reebot opowieści o Spider-Manie, na przykład w stylu poważnych "Batmanów" Christophera Nolana. Wszystko jest możliwe. Póki co jednak cieszmy się najnowszą wersją - lepszą od poprzedniej pod niemal każdym względem. To film wciągający, widowiskowy, zabawny, świetnie zagrany, wzruszający, ale przede wszystkim zrobiony z szacunkiem do komiksowego pierwowzoru. Słowem: niesamowity.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Niesamowity Spider-Man" to niewątpliwie bardzo udany film i właściwie dziwię się, że tak uważam. Od razu... czytaj więcej
Postać Spider-Mana stworzona m.in. przez Stana Lee pierwszy raz pojawiła się w 1962 roku i od tamtej pory... czytaj więcej
"Niesamowity Spider-Man" ma wszystko, czego nie miała seria z Tobeyem Maguirem. Począwszy od barwnych i... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones