Recenzja wyd. DVD filmu

4:44. Ostatni dzień na Ziemi (2011)
Abel Ferrara
Willem Dafoe
Shanyn Leigh

Film o końcu świata

Po polskiej premierze DVD "4:44. Ostatni dzień na Ziemi" na reżysera, Abela Ferrarę spadł deszcz niepochlebnych opinii widzów. Wynika to najpewniej z braku znajomości jego stylu. Jeżeli zarzuca
Po polskiej premierze DVD "4:44. Ostatni dzień na Ziemi" na reżysera, Abela Ferrarę spadł deszcz niepochlebnych opinii widzów. Wynika to najpewniej z braku znajomości jego stylu. Jeżeli zarzuca się mu "powolny rozwój historii", "ograniczanie miejsca akcji do kilku pomieszczeń" albo "niepotrzebne powtarzanie ujęć" to trzeba mieć na względzie, że Ferrara od jakiegoś czasu właśnie z takich środków wyrazu artystycznego korzysta i przysporzyły mu tyle samo fanów co przeciwników. Można tego nie lubić, ale nie da się zaprzeczyć - przynajmniej jego filmów nie pomylimy z żadnymi innymi. A jeżeli już przyzwyczaimy się do samego stylu, możemy z nich wiele wynieść.

Jak sam tytuł wskazuje akcja tego obrazu toczy się, w ostatnim dniu naszej planety. Jest 2012 rok i warstwa atmosferyczna zaczyna zanikać, co prowadzi do katastrofy na skalę światową. Główni bohaterowie, kobieta i mężczyzna, spędzają ze sobą czas, wiedząc że o poranku już nic ich nie czeka. Planowo chcą się pożegnać w jak najbardziej godny sposób, w pokoju i harmonii z własnym sumieniem. Niestety świadomość "końca" potrafi zmienić wszystko…

Film Ferrary można uznawać jako odpowiedź na "Melancholię" von Triera, bo oba dzieła starają się pokazać zachowania ludzkie w momencie zbliżającej się apokalipsy. Te obrazy różnią się jednak w wielu kwestiach. Duńczyk podszedł do tematu bardziej metaforycznie, dając widzowi do zrozumienia, że dla wielu osób świat kończy się w momencie utraty sensu życia. Ferrara tymczasem jest bardziej dosłowny. Pisze na taśmie filmowej swój testament, starając się odpowiedzieć na pytanie jak chciałby spędzić ostatnie chwile. Jego bohaterowie stają przed tragicznym wyborem, komu poświęcić ten czas, kogo przeprosić, które sprawy dokończyć, a co zostawić bez odpowiedzi. Przy okazji nagle zaczynają zauważać osoby, które otaczały ich od dawna, a nigdy nie poświęcili im choćby minuty. Reżyser zadaje widzowi pytanie "czy gdyby nie strach przed jutrem, bylibyśmy w stanie pamiętać o wczoraj?". Bowiem tylko dzięki nadciągającej katastrofie Cisco, grany przez Willema Dafoe potrafi podsumować własne życie i postawić kropkę nad i.

W "4:44…" istotne miejsce zajmuje również technologia. Z jednej strony reżyser obarcza ją połowiczną winą za całą zagładę. Ferrara za pomocą słów wielkich myślicieli oznajmia, że ludzie w pogoni za rozwojem zniszczyli tę planetę. W ostatnim dniu ziemi jednak ta sama technologia służy bohaterom by mogli pogodzić się z bliskimi, usłyszeć pełne nadziei słowa autorytetów rozbrzmiewające z telewizji, zobaczyć że ludzkość nie jest taka zła i potrafi odejść z godnością. Jak na ironię, to, co zaburzyło nasze kontakty, w chwili kryzysu zdaje się nas zbliżać. Skype, który służył Cisco do setek bezsensownych rozmów, nagle stał się narzędziem pozwalającym przekazać jego najważniejsze myśli. Wniosek jest więc jasny: technologie nie są niczym złym, byle tylko umieć je wykorzystywać właściwie.

Dla nikogo nie powinno być niespodzianką, że o godzinie podanej w tytule następuje koniec świata. Reżyser nie ukrywał tego w wywiadach. Istotne jest jednak jak przyjmą te ostatnie chwile bohaterowie. Czy miotani wewnętrznymi konfliktami będą potrafili powiedzieć- cieszę się, że żyłem i nie żałować własnych decyzji? Tej odpowiedzi nie zdradzę, ale podpowiem tylko, że warto ją poznać. Ferrara bowiem zrobił według mnie najlepszy swój film od czasu "Zaćmienia" i przemycił w nim wiele uniwersalnych prawd. Absolutnie polecam.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones